Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Pewnego razu w Hollywood

Nie wiem nawet, jak zacząć. Bo "Pewnego razu..." w zasadzie nie ma fabuły poza ostatnimi scenami - w dwóch wątkach pokazane są wyimki z życia sąsiadów, mieszkających przy Cielo Drive w Los Angeles. Rick Dalton (DiCaprio), gwiazda filmów akcji u schyłku kariery, gra jakieś ogony i jest ogromnie obrażony faktem, że jedyne propozycje ról dotyczą spaghetti westernów. Jego współpracownik Cliff (Pitt), kaskader z mroczną przeszłością, nie za bardzo ma zajęcie w filmie, jeździ więc po Los Angeles i okolicy na posyłki, czasem popilnuje domu Ricka, czasem naprawi antenę. Podwozi na stopa atrakcyjną, młodziutką hippiskę, trafiając do rancza, na którym mieszka Rodzina Mansona. Drugi wątek to kilka scen z życia sąsiadów Ricka, do których to sąsiadów aktor sobie platonicznie wzdycha. Wzdycha, albowiem za płotem mieszka Roman Polański z Sharon Tate. Chodzą na imprezy z innymi gwiazdami, znani i lubiani bywają u nich, Roman wyjeżdża kręcić do Europy, Sharon w mini i kozaczkach kręci się po mieście. I wtem finał z brzemienną w skutki nocą 8 sierpnia 1969, kiedy to członkowie Rodziny Mansona planują wejście do domu Polańskiego. Tyle że, spoiler alert, nie do końca.

Sama nie wiem, czego się spodziewałam. Tarantino jest dla mnie mocno nierówny - po uwielbianym Kill Billu i kultowym Pulp Fiction rozczarowywałam się kolejnymi filmami, w porównaniu z którymi ten jest całkiem w porządku. Scenograficznie perełka, realia odrobione znakomicie, pierwszy plan świetny, drugoplanowo plejada gwiazd z poprzednich filmów reżysera, krąży się pięknymi korwetami po Hollywood, dla fetyszystów obowiązkowe brudne damskie stopy, dla pań Brad Pitt bez koszulki, dla panów ogromne oczy Margot Robbie. To nawet nie to, że te dwie godziny pokazywania tych sielskich obrazków nużą, bo nie - sielankowa, słoneczna kraina celuloidowej złudy ma ogromny urok, a wyłapywanie odniesień do innych filmów to fajna zabawa. Problemem jest chyba to niezbilansowanie, bo w ostatnich minutach - podobnie jak w "Bękartach wojny" - reżyser zamienia rzeczywistość na ułudę, przyjemną, ale ogromnie naiwną. Nie żałuję dwóch wieczorów, dwóch, bo nie jestem w stanie wygospodarować tyle czasu, żeby oglądać coś przez dwie i pół godziny, ale to nie jest film, który chciałabym obejrzeć ponownie.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 10, 2021

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 5

« Jo Nesbø - Nóż - O tym, że na sanki »

Komentarze

To przeczytałam
Czyli też masz problem z długimi filmami ;) Jednak zarówno do Kill Bill, jak i do Pulp Fiction czasem wracam, do Pewnego razu... raczej nie planuję.
Zuzanka
Nawet nie tyle mam problem z długimi filmami, co mam problem z czasem, jaki mogę/chcę poświęcić na oglądanie. Zwykle oglądam od 22 do 23:30, kiedy dziecko jest spacyfikowane w łóżku. A potem już mi się chce spać.
To przeczytałam
No z czasem, z czasem. Ja oglądam ok. 20.00. Zasada jest, że do 22.00 powinnam zgasić i pozostałą godzinkę przed spaniem już spokojnie, bez urządzeń żadnych, spędzić. Ale czasem nie zdążę zacząć punktualnie i wtedy kicha. Niby jestem wolna od obowiązków rodzinnych - ale nie od ograniczeń zdrowotnych. Tak to się toczy w tym najlepszym ze światów :)
JoP
Z Tarantino mam to samo. Pulp Fiction nieustająco zachwyca i w ogóle się nie starzeje, Kill Bill jest genialne po całości (widziałam z 10 razy), cała reszta jest słaba jak coś słabego. Pewnego razu... jest gdzieś pośrodku (obejrzeliśmy po raz drugi, co w przypadku tej reszty nie miało miejsca, więc to już coś), ale zdecydowanie tyle wystarczy, finito. Sam pomysł finałowy dobry, obsada znakomita, trochę perełek (pojedynek z Brucem Lee), ale poza tym jest to jakieś... wysilone.
Wonderwoman
Mam podobnie. 3/4 w sumie bez akcji, ostatnie 20min takie bękarty wojny ale w Hollywood. Do końca się bałam ze pokażą mord na ciężarnej wiec alernatywne zakończenie ok, choć tak, naiwne.

Skomentuj