Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

O świętach

Nieustająco budzę zdziwienie znajomych i przypadkowych przechodniów, gdy mówię, że nie obchodzę świąt. Nie jest ważne, jakie zwyczaje przy tym pomijam, bo jest w porządku mieć różne zwyczaje, różny skład sałatki jarzynowej (jak dodajecie seler i pietruszkę albo w ogóle dodajecie wygotowane do białości warzywa z rosołu, to najwyżej podziękuję), ale zupełnie nie jest w porządku nie obchodzić świąt. Nawet jeśli się jest ateistką. Pada dużo słów typu “trzeba”, “tradycja” czy “więzy rodzinne”, bez tego świat się stoczy moralnie, ludzie będą chodzić nago po ulicy, przestaną odczuwać oraz będą jeść trujące grzyby (realne przykłady z komentarzy w mediach). Nie wiem, czemu zdziwienie budzi moje kontrastowe “nie, nie trzeba”, zwłaszcza w odniesieniu do pielęgnowania zwyczajów, za którymi nie ma logiki, gotowania potraw, których nikt nie lubi, zmuszania się do spędzania czasu w sposób, który nie jest zgodny z naszym trybem życia (chociażby wielogodzinne nasiadówki przy stole z wjeżdżającymi kolejnymi potrawami, kiedy na co dzień ograniczamy kalorie i staramy się wychodzić, bo ile można siedzieć w bezruchu).

Dodam, że przy tym wszystkim absolutnie nic nie mam do tego, jak ktoś spędza czas, wolna wola, jeśli ktoś tego właśnie chce. Chcesz ubierać choinkę - świetnie (ja lubię i ubieram, cieszy mnie kolor i światełka w zimowej ciemności), piec pasztety - jeszcze lepiej, myć okna - godne pochwały, uwielbiam czyste okna i lubię myć, może niekoniecznie moje 13 podwójnych, ale już niedługo… Problem w tym, że obserwuję swoistą schizofrenię między deklaracjami (słynne “chciałabym nie musieć przygotowywać świąt, całe to sprzątanie i gotowanie jest ponad moje siły, wolałabym wyjechać i spędzić miło czas”) a kontynuowaniem dorocznego świątecznego kołowrotu. Absurdalnie, to kobiety same sobie tę falę robią, same sobie ten kołowrót oczekiwań i przymusu nakręcają. Bo zawsze były pierogi, bo okna muszą być umyte dla Jezusa, czwarte ciasto wjeżdża do piekarnika, załamię się, jeśli sernik opadnie. Ilu znacie mężczyzn, którzy sami z siebie mają potrzebę celebracji - kompleksowego sprzątania, spędzania długich godzin w kuchni, chwalenia się ulotną pracą rąk? #retoryczne, oczywiście (i oddzielmy tu wymaganie, że przecież zawsze był barszcz, jak to nie będzie barszczu, bo to nader łatwo przychodzi czy _pomoc_ przy pracach domowych, ale tylko kiedy się poprosi). Cieszę się, że jednym z dobrych skutków pandemii jest odcinanie rzeczy zbędnych, wmuszanych kapitalizmem (“chcij tę szynkę!”) i tradycją (zamiast przy stole, pójdźmy razem na spacer). Cieszę się, gdy widzę w wielu miejscach akcje afirmujące asertywność (np. tego typu), przedkładanie własnego dobrostanu nad wymagania innych czy nieuleganie presji otoczenia. Mam prawo nie świętować, jeśli nie mam takiej potrzeby. Wy też nie.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 5, 2021

Link permanentny - Kategoria: Z głowy, czyli z niczego - Komentarzy: 10

« Euphoria - Åsa Larsson - Aż gniew twój przeminie »

Komentarze

Tores-
Najtrudniej zrobić pierwszy krok, przestawić sobie w głowie, otworzyć to okienko - że heloł, są inne możliwości, można świętować inaczej albo wcale, i świat się nie zawala. Póki się nie otworzy okienka, to granice są bardzo ciasne i wręcz niewyobrażalne jest, że MOŻE być inaczej. Ponieważ moje okienko się powoli uchyla pozostaję z nadzieją, że proces z czasem idzie szybciej. Póki co robię tylko takie jedzenie, jakie lubimy, oraz (siłą rzeczy - siłą wyższą) trzecie święta spędzamy w wąskim gronie domowym, więc i na większym luzie (chociaż wczoraj młodsze dziecko zarządziło eleganckie stroje do śniadania, bo chciało się samo wykazać outfitem - czarne spodnie, biała koszula pół wkasana, pół po wierzchu, tęczowa mitenka i kolczyki z uśmiechniętymi buźkami.) Ogólnie tak, odcinanie rzeczy zbędnych tak bardzo odciąża :) Pięknej wiosny!
Zuzanka
@Tores, pięknej! Zostawmy tylko to, co nas buduje i rozwija, resztę można zignorować.
theli
Ej, ale można obchodzić święta bez sałatki jarzynowej, obżerania się i wyrzucania potem ton jedzenia. Fakt, że wymaga to sporego wysiłku na odcięcie się od ,,tak trzeba, bo tradycja'' i przejście na ,,zróbmy tyle, by świętowanie sprawiło nam radochę, a jak się nie chce, to kupimy gotowe''. Na co dzień mam czysto w domu, więc czy umyję okna przed świętami czy 2 tygodnie nie robi różnicy. Jedzenia po raz kolejny zrobiliśmy tyle, by przez 2 dni ograniczyć się do podgrzewania i wyciągania z lodówki, a najpóźniej dziś (wtorek) odstawić puste półmiski do zmywarki. Da się. Do śniadania eleganckie stroje, ale po roku siedzenia w dresie w domu trochę tęsknię za rzeczami, które się pracuje przed noszeniem. I chyba dobrze, że mam synów, bo przed synowymi łatwiej będzie opanować ,,a okna umyłaś?" i ,,może w święta to już odłóż te druty''.
Zuzanka
@Theli, właśnie o tej trudności w odcięciu pisałam. Naszemu pokoleniu łatwiej (zwłaszcza jeśli podchodzą do życia świadomie, bez internalizacji czyichś potrzeb), pokoleniu naszych rodziców trudniej.
Agata
Rodzinna tradycja spinania się nie wiadomo dla kogo . W tym roku było pytanie - no to po co przyjeżdżasz? Hmmm 🤔 - Bo mogę. Po prostu. Celebrujesz to, co tobie sprawia frajdę i już.
Zuzanka
@Agata, "nie wiadomo dla kogo": zmora mojego dzieciństwa - co ludzie powiedzą. Ludziom zwykle wszystko było obojętne (sprawdzić, czy nie dyżurne plotkary, roznoszące wieści). Jednym z odkryć dobrze po trzydziestce było, że nikogo nie interesuje, jak wyglądam, jak się ubieram i co robię. Po co się spinać, więc.
To przeczytałam
Jedną ze zmor mojego dzieciństwa była niedziela - nie można było wyjść na podwórko, bo co ludzie powiedzą :)
Zuzanka
@To przeczytałam, a mówili coś, że tak smutno zapytam? U mnie zakazu wychodzenia nie było, ale np. pokutował przymus tzw. niedzielnego ubrania, czyli zwykle rajstopki (najlepiej białe) i sukienka. W niedzielnym ubraniu oczywiście nie można się było bawić, żeby go nie pobrudzić (czyli nie trzepak, nie piaskownica, nie tarzanie się w trawie, nie berek, bo można się przewrócić i podrą się rajstopy, zostawało niewiele). Uważam, że ubranie powinno być dostosowane do okazji, ale bez przesady, niedziela nie jest inną okazją niż sobota, nawet dla ortodoksów.
To przeczytałam
Mówili pewnie to samo. Ogólnie zdaje się panowało przeświadczenie, że jeśli w niedzielę jakieś dzieci się bawią na dworze, to to jest gorszy element...
Zuzanka
I widzisz - piękny przykład kultywowania "tradycji" bez zrozumienia powodu (tak, zgaduję, że gdzieś tam jest "dzień święty święcić', na co pewnie się nałożył nieudolnie skopiowany z tradycji żydowskiej zakaz pracy w szabas, co przełożyło się na ograniczenie wszelkich przejawów aktywności, w tym zabawy dzieci). I poszło falą, każdy się bał wychylić.

Skomentuj