Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[20.08.2019]
Do Montepulciano nie wybrałam się dlatego, że kręcono tam “Zmierzch - Księżyc w nowiu” albo “Angielskiego pacjenta”, bardziej dlatego, że “Pod słońcem Toskanii” (choć autorka pierwowzoru książkowego mieszkała pod Cortoną, o której później). Jak wiele innych w okolicy, niewielkie Montepulciano położone jest na wzgórzu, w przepięknej toskańskiej scenerii. Jest małe i kameralne, akurat na leniwe popołudnie. Zaparkować można przy ulicy Via dell’Oriolo, otaczającej mury, bo w samym centrum parkować mogą tylko mieszkańcy (a przynajmniej nie byłam w stanie określić, gdzie mogłabym wjechać i zaparkować na legalu. Mimo niechęci rodziny do wspinania się, weszliśmy na wieżę w Palazzo Comunale (ratuszu miejskim) przy Piazza Grande; pomogło nieco, że na wieżę dało się wjechać windą, nic to, że raptem na drugie piętro, a po przejściu przez zupełnie niewyględne archiwum miejskie i tak trzeba było się wdrapać po wąskich schodach. Widoki - jak widać na zdjęciach poniżej.
Catspotting: 2. Jedliśmy w restauracji Pozzo di Pulcinella (Piazza Michelozzo 7); Majut był zachwycony stekiem z kością, najlepszy obiad podczas całego wyjazdu.
Przewodniki wyliczają optymalne trasy dojazdu z najładniejszymi widokami, ale tam wszędzie jest ślicznie. Jechałam przez miejscowość o dźwięcznej nazwie Pozzuolo, trafiając na pola słoneczników, winnicę czy wzgórza obsadzone cyprysami. Nie wypada nie polecić.
[1] Co ciekawe, wszystkie odwrócone tyłem do słońca. Fototropizm, you do it wrong.