Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
1969. W dziwnych okolicznościach umarł Komeda, Warszawka jest pełna plotek; na pogrzebie spotykają się wszyscy, którzy się o Komedę otarli, w tym narrator - Tadeusz Janczar (ale nie ten aktor), kontrabasista z mroczną przeszłością. Zwykle grywa na pogrzebach, jeśli akurat nie gra jazzu w jakimś modnym klubie, tym razem nie. Po pogrzebie stypa, wspominki, jeden bar, kolejna knajpa, wódka, kolejna wódka, bo zdrowie nieboszczyka trzeba wypić. I tak toczy się akcja większość czasu - alkohol, rozmowy, muzyka, długie noce, przypadkowa podrywka, bo dziewczyny lecą na muzyków. Ale to powierzchnia. Pod spodem jest trudna, wojenna przeszłość narratora, który widział dużo śmierci, a niektóre - jako cyngiel AK - sam spowodował, wychodzą też powidoki po wydarzeniach z 1968. Teraz Tadeusz chce wyjaśnić, kto zabija dziewczęta na ulicach.
Mam mieszane uczucia po lekturze. Intryga jest zgrabna, nieprzewidywalna (lubię rozwiązania, kiedy moebqavr fą rsrxgrz qmvnłnń qjópu avrmnyrżalpu zbeqrepój - ghgnw wrqra wrfg mjlebyrz, n qehtv mjlpmnwavr pupr hxelć cemrfmłbść, jvęp ryvzvahwr śjvnqxój), realia oddane świetnie, czuć duch Tyrmanda i “Złego” unoszące się nad ulicami Warszawy Czubaja, a dodatkowo takie osadzenie w czasie ma sens fabularny. Nie złapałam jednak zupełnie motywu z “widzącym przyszłość” Quasimodo; użyteczność jego przepowiedni była mniej więcej na poziomie “Przistoynych i akuratnych profecyj” Agnes Nutter.
Inne tego autora.
#100 (wiem, wiem)