Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
[21.08.2016]
Zwykle jeden dzień poświęcamy na typowo turystyczną aktywność - autokar, łódka, inni turyści, dużo innych turystów; to jest ten dzień, kiedy wygoda zwycięża nad przyjemnością własnego planowania. Z małego portu w Kissamos w godzinę błękitnym morzem, przestrzegani przez megafony, żeby zdejmować torby z siedzeń ("wyrywać gąbkę z siedzeń"), bo wszędzie tłoczą się Polacy, Rosjanie, Brytyjczycy i Hiszpanie, dopływamy do kamienistej plaży w zatoczce Imeri Gramvousa. Chętni mogą iść pod górę - jedyne 140 metrów w pionie - do staroweneckiej twierdzy, skąd widok. Zaskakująco, w 40 stopniach i palącym słońcu nie krzeszemy w sobie chęci, za to do leżenia w płytkiej turkusowej wodzie - i owszem. Obiecujemy sobie z TŻ-em, że wrócimy jako emeryci w jesienny ciepły dzień (jak już odchowamy Majuta na tyle, żeby ignorował wakacyjne wyjazdy z rodzicami i sam kwitł w jakichś Bieszczadach czy innych Manieczkach), to wtedy wejdziemy.
Stąd kolejne pół godziny na Balos - jeszcze piękniejsza, jeszcze bardziej zjawiskowa laguna pełna turkusu, tym razem piaszczysta, różowo-biała. I podobnie tutaj - zamiast wskrobywać się na punkt widokowy, leniwie grzebię palcami w piasku, szukając muszelek, które następnie ekologicznie zostawiam, bo jestem grzeczna turysta.