Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Berlin, dzień 1

Do niedawna miałam domyślnie jeden język zagraniczny - angielski. Oczywiście w krajach nie należących do eks-Imperium Brytyjskiego wspinałam się na wyżyny lingwistyczne, próbując lokalnie i myląc co drugie słowo z angielskim. Teraz dodatkowo doszedł mi hiszpański, którego uczę się wypierając angielski jako naturalną reakcję, kiedy ktoś mówi do mnie nie po polsku. Więc zamiast ja, natuerlich czy innych danke schoen oczywiście wydobywam z siebie gromkie si i gracias!

Światełka. Choinki, gwiazdy, lampki. Mikołaje, sanie, renifery. Wracamy z jarmarku, trzymam przeraźliwie lepką od waty cukrowej łapkę. Podoba Ci się Berlin? Podskok. Bardzo, jestem zachwycona. Tylko dlacego wsyscy mówią w innym języku?


(Gendanmenmarkt, wstęp - 1 euro)

Kolacja: Maredo - steki, tradycyjny Wiener Schnitzel, bar sałatkowy. Friedrichstraße 68, tuż przy jarmarku na Gendanmenmarkt.

EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek grudnia 19, 2014

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: berlin, Niemcy - Komentarzy: 1

« Ryszard Ćwirlej - Błyskawiczna wypłata - Berlin, dzień 2 »

Komentarze

JoP

Ja mam najśmieszniej z walką francuskiego z niemieckim. Niemiecki znam tam sobie, ale w krajach niemieckojęzycznych ogólnie sobie radzę na poziomie knajpa/muzeum/zbiorkom/sklep (szału nie ma), francuskiego tylko podstawy (acz kartę w knajpie jestem w stanie chłopu streścić prawie w całości, wykładam się dopiero na poziomie czegoś w typie żabnicy), więc jak próbuję sklecić coś po francusku, to wbija mi się i tak ten marny niemiecki tam, gdzie brakuje mi francuskiego.

Skomentuj