Więcej o
Oglądam
Bella ma napisać drugą książkę. Pierwsza, “Kroniki rozczarowanego millenialsa”, powstała niejako mimochodem, z jej celnych wpisów w social mediach, popularnych wśród znajomych; wydana przez ambitne wydawnictwo odniosła spory sukces, zadatkowano więc drugą książkę. I tu się zaczyna problem, bo Bella - mimo trzech miesięcy we Włoszech na koszt wydawnictwa - nie dała rady nic sensownego napisać. Po powrocie ma oddać pierwszą wersję powieści, decyduje się więc pociągnąć w biurze wydawnictwa nockę, żeby “doszlifować szkic”. Założenie zacne, ale impreza w pubie z dawno nie widzianymi przyjaciółmi jeszcze zacniejsza. Napije się, zarzuci coś na dobry humor, potańczy i z nową energią wróci i napisze. Prokrastynacja level master. Odzyskuje świadomość bladym świtkiem, nad kilkoma stronami dziwnego, chaotycznego tekstu, którego pisania nie pamięta. W ogóle coś dziwnego się dzieje z jej głową, niewiele pamięta z poprzedniej nocy. Dopiero w przebłyskach zaczyna do niej docierać, że została odurzona i ktoś ją, półprzytomną, zgwałcił w toalecie.
Od razu ustawię poziom - to jest komedia, ale czarna i jadąca po bandzie. Śmieję się z Belli, która trzaska selfie podczas zeznań na policji czy rozmowy o kiepskich wynikach badań u lekarza, jednocześnie mrozi mnie, kiedy do Belli (i oglądającego) dociera, skąd rana na czole i kiedy powoli odkrywa, co się zdarzyło tej nocy. Nie śmieję się już, kiedy widzę, że za żarcikami ukrywa traumę, że nie potrafi sobie poradzić z tym, co się wydarzyło mimo terapii i pomocy przyjaciół. Można pójść łatwą drogą, nierozsądna dziewczynka nie pilnowała drinka, ale naprawdę nie o to chodzi (por. victim blaming). Jest to jednak serial dość nierówny i z manierą edukacyjną. Oprócz wyjaśnienia i przepracowania zdarzeń feralnej imprezy, jest o ukradkowym ściąganiu prezerwatywy podczas stosunku bez wiedzy drugiej osoby, gwałcie na męskiej randce z grindera, lekceważonym przez policję (wszak po to poszedł, poza tym jest mężczyzną), fałszywych oskarżeniach czy konsensualności.
PS Zdradzę finał - Bella napisała i wydała drugą książkę.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa września 2, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Małe francuskie miasteczko w Wogezach, Villefranche, bociany zawracają, odizolowane od świata, wcale nie jest sielską okolicą. Mieszkańcy żyją w ciągłym strachu przed mistycznym lasem, niektórzy ciągle oddają cześć starym bogom (por. Hern, Leszy), kraczą czarne ptaki, a wskaźnik przestępstw jest najwyższy w kraju. Mimo wysiłków major Lauren Weiss, przywódczyni trzyosobowego zespołu żandarmów, co chwila coś się dzieje - porwanie dziecka, zaginiona kobieta w jaskiniach, zemsta gangu, pedofil, zamordowany szantażysta, śmierć nastolatka w lesie podczas rytuału przejścia. Nawet przysłany z większego miasta prokurator Siriani, skądinąd urocza postać, nie jest w stanie wyjaśnić tego nagromadzenia zbrodni. Inna sprawa, że głównie mu zależy na oskarżeniu mera miasteczka, który - wraz z ojcem - prowadzi ciemne interesy na szkodę społeczności. Podobny cel ma lokalna bojówka ekoterrystyczna. Ten wątek i dwa inne śledztwa - sprawa zaginionej Marion, 16-letniej córki mera oraz poszukiwania miejsca i sprawcy traumatycznego porwania Lauren przed 20 laty - spajają poszczególne, częściowo niezależne epizody.
Nie wiem, naprawdę nie wiem, jakim cudem “Zone blanche” (w serialu oznaczająca miejsce bez zasięgu telefonów, niezbadane) stała się “czarnym punktem”, ale pomijając kwestię nietrafionego tłumaczenia, to wyjątkowo wciągający serial. Dramatyczne śledztwa są kontrapunktowane komizmem postaci - Siriani ma cały bagaż alergii i zachowań kompulsywnych, Misiek - asystent Lauren - to uroczy brodacz o skrywanym życiu uczuciowym, Hermann - najstarszy na posterunku, taki modelowy wesoły wujek z wąsami - wolałby spędzać czas łowiąc ryby, starsza pani obserwująca ulicę z parapetu okazuje się mieć prawie że komandoskie doświadczenie z bronią. Do tego mroczne, piękne górskie pejzaże plus świetna muzyka.
Tajemnica zaginięcia Marion wyjaśnia się w pierwszym sezonie, tajemnica porwania Lauren - w pewnym sensie w drugim, ale zakończenie sezonu jest otwarte. Myślę, że i sezon trzeci mógłby być ciekawy, jeśli jeszcze ktoś im został w miasteczku żywy.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 8, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 2
Zwyczajny dzień w San Francisco. Sergei, młody obiecujący programista, pokazuje właścicielowi firmy, Fosterowi, obiecującą prezentację. Szef jest zachwycony i proponuje mu awans do tajemniczego acz prestiżowego działu, nazywanego po prostu DEVS. Na miejscu okazuje się, że to mokry sen geeka - kubistyczne laboratorium zawieszone w próżni, superkomputer kwantowy o niewyobrażalnej mocy i algorytm, który sprawia, że Sergei wpada w przerażenie. Ale zanim wyjaśni się, czemu tak go to przestraszyło i co do cholery robią w tym laboratorium (poza tym, że nie umieją naprawić ciągle mrugającego światła, oszalałabym tam), bardzo smutny Foster bierze młodego na stronę, po ojcowsku go przytula i udzial mu rozgrzeszenia, po czym każe go zabić swojemu szefowi ochrony. Od tego momentu zaczyna się właściwa akcja - Lily, dziewczyna Sergeia, usiłuje odkryć, czemu jej chłopak nie wrócił do domu.
Jaki to jest wciągający serial! Z jednej strony thriller typu trust no one, szpiedzy, ucieczki, hackowanie, włamania i wszechmocny multimilioner z idée fixe, z drugiej to filozoficzna przypowieść o determinizmie, wolnej woli, przyczynie i skutku. Na FB pisałam już o zakończeniu - dla mnie jest satysfakcjonujące i choć trochę wyjaśniające sens na pierwszy rzut oka nieludzkiego postępowania niektórych bohaterów. Nie wszystko mi się podobało i nie wszystko akceptuję (np. jak jestem w stanie uwierzyć, że da się zrobić komputer o takiej mocy, że będzie w stanie wyliczyć wszystkie możliwe stany od danego momentu, tak wybór tej jednej konkretnej ścieżki tak w przód, jak i w tył, którą podążyła rzeczywistość, już wydaje mi się zbyt abstrakcyjny; jest trochę typowych strzelb Czechowa w fabule), ale poza tym zachwycało mnie wszystko. Doskonały, szalony Nick Offerman (wprawdzie nie doczekałam się, aż rzuci sążnistym żartem Rona Swansona[1], ale lekka szydera z administracji państwowej była), nieoczywista bohaterka[2], lokalizacje tak przepiękne - zwłaszcza San Francisco - że nic tylko brać paszport i lecieć (oh wait, pandemia) i niesamowite efekty wizualne.
[1] Wiem, nie napisałam nigdy o “Parks and Recreation”, ale koniecznie idźcie obejrzeć.
[2] W ogóle obsada w Devs spełnia mnóstwo zasad równościowych. Główna bohaterka nie wygląda jak z okładki czasopisma dla panów, jest androgyniczna, ma azjatyckie rysy (wprawdzie w serialu sugerują pochodzenie chińskie, ale aktorka jest w połowie Japonką), nie ma widocznego makijażu ani burzy loków. Pojawia się naukowczyni - jeżdżąca na wózku kobieta z artrogrypozą (Liz Carr), zaś w roli genialnych programistów pojawiają się ciemnoskóry, stary mężczyzna oraz chłopiec, grany przez kobietę (co w efekcie daje ciekawy efekt transpłciowości).
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lipca 20, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Fabułę streszczałam przy okazji lektury książki, więc może nie będę szczegółowo powtarzać, bo główne wątki się zgadzają - 25 lat wcześniej zaginęła siostra głównego bohatera, aktualnie prokuratora, który do dziś usiłuje odkryć, co zaszło pewnej nocy w lasach. Dodatkowo jest wdowcem, samotnie wychowuje córkę, współpracuje ze szwagierką w fundacji prowadzonej wcześniej przez żonę, a aktualnie prowadzi trudną sprawę o gwałt. Problem tylko tkwi w szczegółach. Zadam to pytanie wprost - po co brać amerykańską do bólu książkę i tłumaczyć ją na polskie realia (profilowanie rasistowskie, bogaci chłopcy z ekskluzywnej uczelni, pogrobowcy KGB, były hippis organizujący hobbystycznie egalitarne obozy dla młodzieży, amerykańskie prawo - odszkodowania i brak immunitetu dla prokuratora) oraz przenosić ją o kilkanaście lat (oryginał opisywał wydarzenia z 1986 i 2006) ze szkodą dla fabuły? Wiem, odpowiedź brzmi “dla sławy”. I nie ratuje tej książki niezły zespół aktorów (i zdecydowanie lepiej wypada młodzież niż starsi), świetna polska muzyka i całkiem zgrabne dialogi. Bo logika siada na każdym kroku - szantażowany prokurator nie wykonuje żadnej akcji w związku z tym, że ojciec podejrzanego wywiera na niego presję; przechodzi bez słowa nad tym, że ktoś wysłał mu prywatny intymny film z jego zasobów (w ogóle nadużywane jest magiczne słowo “w chmurze”); skąd się wziął “pamiętnik” dostarczony Laurze; badanie DNA znalezionego szkieletu zostaje zlecone trzy odcinki po wykopaniu, trochę na zasadzie olśnienia; dramatyczne i ciekawe śledztwo przed procesem o gwałt zostaje sprowadzone do “o, ktoś nagrywał filmik, to nam rozwiąże sprawę” (i znowu w sukurs przychodzi “w chmurze”).
Uprzedzając pytanie, czy warto - niekoniecznie. Lepiej książkę, a jak serial, to są lepsze polskie kryminalne. Chyba że ma się nostalgiczne wspomnienia z lat 90., to kawałki retrospektywne są nieźle odrobione. Albo jak się lubi Damięckiego, Grochowską, Jakubika czy Kolak (pani naczelnik świetna!).
EDIT: Ponieważ w wielu miejscach aż pulsuje od "świetny serial, ale to otwarte zakończenie i nierozwiązane wątki aż się proszą o drugi sezon", to tutaj jednak autorytatywnie stwierdzę, że otwarte wątki to niedoróbki scenariuszowe, a zakończenie jest raczej #zdupy, ale zamknięte.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 15, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Po pełnometrażowym filmie o tym, co współczesne wampiry robią w ukryciu, Taika Waititi i Jemaine Clement zaprosili ekipę filmującą do nieco zaniedbanego domu na Staten Island. Mieszkają tu cztery wampiry - Nandor, Nadja, Laszlo i Colin Robinson; pierwsze trzy są kilkusetletnimi klasycznymi wampirami, zaś Colin to nowszy rodzaj - wampir energetyczny. Jedyną chyba osobą, która dalej uważa, że wampiry są romantyczne i chciałby bardzo zostać wampirem, jest Guillermo, familiar Nandora; niestety trudno nie zauważyć, że z upływem czasu dawni władcy nocy przypominają raczej żenujących starszych krewnych, którzy na siłę chcą być nowocześni. Jeśli jesteście na serio wielbicielami “Zmierzchu”, to raczej nie jest to serial dla Was (i serio, co Wy tu robicie?).
Jaki to jest pyszny serial - nieoczekiwanie zabawny, groteskowy i absurdalny, z wieloma świetnymi aktorami w rolach epizodycznych (Mark Hamill, Tilda Swinton, Wesley Snipes). Poza wampirami pojawiają się wiedźmy (i niesławny wiedźmi kapelusz ze skrawków skóry), wilkołaki (pojedynek na dachu!), wampir emocjonalny czy kolejna inkarnacja byłego kochanka Nadji. Moim ulubionym bohaterem jest Guillermo, wprawdzie niezbyt szanowany przez swojego pana, ale z niespodziewanym pochodzeniem.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela lipca 12, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Christine (Saoirse Ronan) woli, żeby nazywać ją Lady Bird, bo nie uznaje imienia nadanego przez rodziców. Ostatni rok katolickiej[1] szkoły, potem studia; chce wyjechać daleko od rodzinnego Sacramento. Problem w tym, że rodzina jest niezamożna, a dodatkowo matka wcale nie jest tym pomysłem zachwycona. Matka w ogóle nie jest zachwycona córką - zmianą imienia, ubiorem, zachowaniem, szkołą, chłopakami, z którymi się spotyka i jej idealistycznymi planami na przyszłość, czemu daje wyraz przy każdej, nawet neutralnej, okazji. Nie że dziewczyna jest hardcorem, to taki bunt w ramach, różowe włosy, proste spodnie, chłopak z bogatej rodziny, do której Lady Bird aspiruje, zaniedbanie mniej popularnej przyjaciółki, udawanie kogoś lepszego niż jest, żeby wkręcić się w krąg popularnych w szkole i stracić cnotę, bo już czas.
Osią jest konflikt między matką a córką; niestety to najlepsze, co ten film może dać, bo - oczywiście zapewne dlatego, że #jestemstaraimamzazłe - problemy Christine są tak miałkie i przeciętne, że zupełnie nie budzą żadnych emocji. Jej matka wydaje się być postacią o wiele bardziej skomplikowaną - mimo widocznej miłości do córki, nie umie jej bezgranicznie kochać, raczej krytykuje, bo tylko w ten sposób widzi rozwój. Co ciekawe, bardziej tolerancyjna jest dla narzeczonej syna, którą przygarnia pod swój dach. Sama zdaje sobie sprawę, że jest toksyczna, próbuje wyjść z tego samodzielnie, mimo że nie ma dobrych wzorców wyniesionych ze swojego domu. Jest i wycofany ojciec z wieloletnią depresją, który stracił pracę, wspiera córkę, ale to takie wspieranie ukradkiem, przez pomoc przy wypełnianiu dokumentów i mediację między żoną a dzieckiem, ale żeby nikt się nie czuł oszukany.
To film bardzo poprawny, dobrze zagrany, z dobrą muzyką, ale nie zostawia wiele po obejrzeniu. Rozczarował mnie też zupełny brak chemii między Ronan i Chalametem; recenzje sprzedawały ich jako Najbardziej Pożądaną Parę Dekady, a wyszło drewno. Mile spędzony wieczór, ale nie rewelacja.
[1] W zasadzie zupełnie nie rozumiem potrzeby wetknięcia w tę historię katolickiej szkoły. Że siostry dbają o moralność, a młodzi i tak się przytulają? Że kontrola długości spódnic i nagana, ale na łagodny prank z samochodem to tylko pogrożenie paluszkiem, bo było śmieszne? Że jednak Christine dzięki tej części edukacji wyszła na ludzi, bo jej to zbudowało moralność (walk of shame zakończony wizytą na mszy)? Nie kupuję tego. Oraz oczywiście uważam, że szkoła powinna być świecka.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 30, 2020
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj