Więcej o
Oglądam
Mam mieszane uczucia. Trailer zapowiadał świetną komedię. Jak się można było spodziewać, do trailera zostały wzięte wszystkie najlepsze momenty z filmu, bo film komedią tak do końca nie jest. W zasadzie to smutny i melancholijny film. Mimo to jest całkiem dobry, jak na polski film. Bo w klasyfikacji ogólnej - mizeria, niestety. Jest dobry, spójny scenariusz, są świetni aktorzy, ale na każdym kroku widać braki - w budżecie, w montażu, w kręceniu. Świetna Romantowska, doskonały Kiersznowski, dość byle jaka Kinga Preis i bardzo kiepski Bartosz Opania.
Co ciekawe - rzecz kręcona w Koninie. Nie tak sobie Konin wyobrażałam. W filmie to małe miasteczko ze ślicznym ryneczkiem, jak w większości miast Wielkopolski. Ładne i słoneczne, jak ze wspomnień z dzieciństwa.
Film ogólnie na plus, ale za normalne pieniądze w normalnym kinie trochę by mi było szkoda (akurat trafiłam na promocję, że dawali bilet za 10 zł za kartę Multikina).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 12, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Kod 1082 to usuwanie martwej dziwki z przyczepy Bena Afflecka. A poza tym J&SBSB to urocza komedia o pierdzeniu i robieniu laski, bogato przetykana odwołaniami do innych filmów Smitha i nie tylko. Pojawia się Mark Hammill (dzieci! to Mark Hammill!), Carrie Fisher w roli zakonnicy żyjącej wedle Księgi, czy zestawu hollywoodzkich sław. Film trochę słabszy niż inne, ale i tak śmieszny.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 5, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Wspominałam już, że kocham Kevina Smitha. Za to, że umieszcza w swoim każdym (poza Jersey Girl, ale tego nawet nie mam ochoty obejrzeć) filmie ten sam set fajnych bohaterów. Jay i Silent Bob grają siebie (a przy okazji proroków, z których jeden nie boi się powiedzieć, że jeśli za 5 minut będzie koniec świata, to on chce się pieprzyć), Earl gra upadłego anioła, Randy - głos potwora z kloaki, gdzieniegdzie pojawia się Dante Hicks w roli reportera, a karzącym ramieniem Boga są Damon i Affleck. No i zapomniałam o Randallu, którzy pracował w sklepie z bronią.
Do tego wystarczy dodać Lindę Fiorentino, Salmę Hayek w półnegliżu, Chrisa Rocka spadającego nago a nieba ("nie zostawiaj nas tutaj, faceci nie spadają z nieba"), Alana Rickmana bez spodni, trochę bluźnierstw i krwi i powstaje świetna komedia o religii i Bogu.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 4, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Jeśli jeszcze o tym nie wspominałam, to wspominam. Mam sklerozę. Oglądałam mnóstwo filmów, czytałam mnóstwo książek, ale z wielu z nich niewiele mi w pamięci zostało. I ze sporym zaskoczeniem odkryłam, że "Szczury z supermarketu" to świetny film. W zasadzie najlepszy (Dogmę jednak trochę trzeba oddzielić). Jest wszystko, co fajne - dwa wątki o rozpadających się związkach, świetni Jay i Silent Bob, którzy snuli chytre plany rozwalenia sceny, godne Pomysłowego Dobromira (zwłaszcza Silent Bob, który mało mówi, ale jak coś powie, to klękajcie narody, a poza tym "Adventure, Excitement. The Jedi craves not these things"). Ben Affleck w zwyczajowej roli drętwusa-jebaki. Dla fanów "My Name Is Earl" - główną rolę gra Earl. A Randy cały film dzielnie wgapia się w holograficzny obrazek i usiłuje zobaczyć żaglówkę (jak ja go rozumiem, astygmatycy nie widzą :-/).
Jak na Smitha, film jest stosunkowo najmniej wypełniony wulgaryzmami i w przeciwieństwie do Chasing Amy - więcej akcji niż smętnego filozofowania.
Idąc za ciosem, zrobiliśmy mały maraton. Clerks I to świetny film, mimo że czuć, ze debiut i że kosztował na nasze jeden średni samochód. Uwielbiam Smitha za to, że nawet jak jego bohater jest ostatnim fajfusem (poza "Chasing Amy"), to jednak jest fajnym facetem, rozumie, co źle zrobił i się go lubi. I za to, że nie zawsze jest się grzecznym dla klienta ;-) A już tło (czyli klienci sklepu czy nieodmiennie stojący pod sklepem Jay & Silent Bob z kuzynem z Rosji - poezja. I kot robiący kupę do kuwety przy kliencie!). Bardzo fajna jest lektura trivii z IMDB - o alternatywnym zakończeniu, w którym Dante ginie, o konstrukcji wzorowanej na "Boskiej komedii" czy o tym, czemu w sklepie są zasłonięte żaluzje.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 1, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Królowa była zachwycona. Wprawdzie nie jest to wielowątkowa etiuda jak Clerks, ale całość jest zupełnie zgrabną historyjką o miłości i przyjaźni. Przeplataną licznymi wulgaryzmami, masturbacją, konfliktem między starwarsowcami a tolkienistami, odrobiną seksu międzygatunkowego. no, o życiu takie. Pojawiają się bohaterowie poprzednich filmów Smitha - Earl z bratem Randym (tutaj jako kolega z high-schoola, aktualnie milioner i klient podsklepowych dealerów), Jay & Silent Bob (jak zwykle stoją przed sklepem, handlują stuffem i rzucają mięsem) czy Ben Affleck (w zwyczajowej roli frajera).
Mimo że film jest od 15 lat, radzę poczekać z młodzieżą. Nie bez powodu jest.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 31, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
"Biuro" występuje w dwóch wersjach - oryginalnej brytyjskiej i remake'u amerykańskiego. Mnie się podoba amerykański, TŻ - angielski. A serial się spodoba każdemu, kto pracował w jakimkolwiek szeroko pojmowanym biurze. Szef - bucowaty wieśniak (tak typowy, że a), przydupas szefa, ładna sekretarka, w której się kocha naczelny handlowiec (w biurze chwilowo, zamierza wrócić na studia na psychologię), ale nie ma szans, bo sekretarka ma narzeczonego-nagazyniera (też trochę buca). Dodatkowo fajny jest kontrast między wersjami - w angielskiej nie ma problemu z wysyłaniem obrazków z dwoma panami posuwającymi kobietę z doprawioną głową szefa, co jest nie do pomyślenia w amerykańskiej (tam odbywa się szkolenie z koegzystowania z ludźmi innych ras). W angielskiej po pracy cały zespół idzie na wódkę do knajpy (również z szefem), gdzie głuszą panienki. W amerykańskiej - organizują mecz w kosza. W angielskiej przychodzi praktykantka, która się migdali z pracownikiem tymczasowym. A amerykańskiej - przychodzi komiwojażerka i z wielkimi szykanami odwozi ją do domu handlowiec (nawet nie ma czajnika z gotującą się wodą). Do tego uwielbiam formułę tego serialu. Realizowany jest - jak początkowo Sex in the City - w formie dokumentu. Aktorzy mówią tak trochę do kamery, a jak nie mówią, to zerkają oczkiem, czy są kręceni.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek października 26, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1