Więcej o
Oglądam
Naprawdę w pyteczkę. Rzecz się dzieje w ścieku. Przeraźliwe ślimaki, robiące nastrój i śpiewające piosenki, z niesamowitą mimiką. Komando francuskich żab-komandosów + żaba-mim, które wyglądały jak żabie Aniołki Charliego i były rrrasowymi Frrrancuzami. Batoniki, które nie zawsze są z czekolady. Czerwony awaryjny guzik. Mnóstwo McGyverowych sztuczek - czyli to wszystko, żeby dzieci i młodzież starsza (znaczy - ja) uznały, że film jest świetny. Dla dzieci nie za brutalny, dla dorosłych - nie za głupi.
Poza tym nie wiem, czy to efekt diety, ale nie smakowały mi multikinowe naczos. Zjadłam pół porcji i miałam dosyć. Trochę to smutne, zwłaszcza że do teraz mi ciut mdło. Oczywiście nie jest to coś, z czym ostra papryczka nadziewana serkiem sobie nie poradzi.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 10, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Ja to nawet lubię horrory. Ale takie horrory, co to pośmiać się można. Ot, leży pół pani przypięte do stołu, macha kręgosłupem jak skorpion ogonem i syczy "Braaaaain, eat braaain". Albo panu ręka odpadła, to wziął, przymocował i pomyślał "Następną razą to chyba głowę postradam". Silent Hill ma wszystkie wady ekranizacji przygodowej gry komputerowej i horroru - liniowa fabuła, konieczność szukania "tropów" i osłabiający początek. Czemu zawsze ludzie muszą leźć tam, gdzie leźć nie powinni. Jakby nie leźli, to potem by się nie musieli potykać o płonące undeady, uciekać przez facetem z głową z blachy czy przedzierać się przez labirynt mumii. Ale poleźli, bo inaczej filmu by nie było. Rozrywka dla bardzo zdesperowanych.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 9, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Na początku zupełnie nie łapałam, o co chodzi. Dlaczego raz pokazują tego samego faceta bez brody i jest gudgajem w policji, a raz z brodą i jest bedgajem w mafii? Potem mnie oświeciło, że to dwóch zupełnie innych facetów. Nic nie piłam, a udało mi się pomylić Matta Damona z Leosiem DiCaprio.
Dość słaby Nicholson, zaskakująco dobry DiCaprio. Film tak o dobre pół godziny za długi, wlecze się okrutnie, mimo że akcja wcale nie jest do przodu popychana. Całość dałaby jeszcze się wytrzymać, gdyby nie końcówka. Przyznaję, malownicza, ale - kaman - krew na ścianie to za łatwe. Ciężko mi było osadzić całość w jakichkolwiek realiach kryminalno-sensacyjnych, wiarygodność jakiejkolwiek akcji była niewielka. Było lepsze od Donniego Brasco, na którym się setnie wynudziłam, ale znacznie słabsze od Świętych z Bostonu.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 3, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Dawno nie byłam na tak ładnym filmie, z którego ludzie masowo wychodzili. I żeby nie było - nie był to multiplex, tylko małe kino, a opis filmu niczego nie udaje. Może to znamienne dla tego reżysera, bo z "Eternal Sunshine of the Spotless Mind", opisanego jako "komedia romantyczna", ziomale z paniami dresowymi też wychodzili rozczarowani (i wkurzeni, w zależności od szerokości karku).
"Eternal" był filmem bardzo spójnym i od przyjęcia konwencji (możliwe jest czyszczenie pamięci) bardzo realistycznym. "Jak we śnie" nie jest, jest za to bardzo schizofreniczny. Nie wiadomo, co się śni, co jest naprawdę. Gorzej, że nie wie tego najczęściej też bohater, przez co na rzeczywistość reaguje, jakby była snem. Takie snowe "Existenz" lub cykl o nurkach Łukianienki. Sen to rzeczywistość wirtualna, w której wszystko jest możliwe, tylko tak naprawdę nie wiadomo, czy przestało się już śnić, a dziewczyna tak naprawdę czeka, aż coś zrobisz. Czy film kończy się happy-endem? Decyduje widz.
Mam straszną słabość zarówno do estetyki studia SE-MA-FOR (celofan zamiast wody, chmurki z waty i scenografia z pluszu) jak i do Gabriela Garcii Bernala. Jest wzrostu siedzącego psa, brzydki jak nie wiem co, nie mówi dobrze ani po angielsku, ani po francusku. Ale i tak mam słabość.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 3, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
Nie podobało mi się. Film może egzystować jako zbiór filmików na Youtube, bo niektóre sceny są świetne ("He's a rapist. You naughty, naughty", walenie konia przed wystawą z manekinami czy sceny z sąsiadem), ale jako całość jest niesmaczny, chamski i przegięty. Ok, przyznam się, że na odbiorze przeważyła scena, jak nagi Borat (z wymoderowanym przyrodzeniem) bije się nago z potwornie grubym facetem. Ale głównie nie podoba mi się jedno - stylistyka jackassa i "wkręcanie" ludzi. W efekcie jest głupio i wychodzi bucówa. Mam szczerą nadzieję, że przynajmniej w wiosce w Rumunii, w której kręcił film, powiedział ludziom (przez odpowiednio wiernego tłumacza): "Słuchajcie, kręcimy film, pokażemy, że wyglądacie jak opóżnieni w rozwoju, cały świat będzie się z was śmiał. Wchodzicie w to?".
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela listopada 26, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Nudnawy. Z klimatem, ze ślicznymi krajobrazami, niezłymi aktorami, nawet ciekawie skonstruowaną akcją, ale nudny. Na początku jest trochę zakręcony przez zmienioną kolejność scen (reminiscencje mieszają się z tym, co się dzieje aktualnie). Przypadkiem ginie pewien Meksykanin. Jego przyjaciel nieco się wkurza, szuka winnego, a potem wraz z nim i trupem jedzie do rodzinnego miasteczka Melchiadesa w Meksyku. Dziwny. Nie jest zły, możliwe, że w kinie lepiej by się oglądało (albo wręcz przeciwnie), ale też trudno go nazwać całkiem dobrym.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek listopada 23, 2006
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2