Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Julie and Julia

Historia dwóch kobiet, które dzieliło kilkadziesiąt lat, ale dzięki gotowaniu i dobremu jedzeniu odkryły sens życia. Julia Child w latach 50-tych pojechała do Francji i spróbowała francuskiej kuchni, którą następnie pokazała Amerykankom (tym, które nie zatrudniały kucharek, oczywiście) w formie książki i cyklu programów. Współczesna Julie Powell zaczęła pisać bloga o gotowaniu potraw z książki Julia Child (ponad 500 przepisów w 365 dni) dla odreagowania nudnej i stresującej pracy jako sekretarka w agencji rządowej. I aby wreszcie coś w życiu osiągnąć.

Bardzo miły film o gotowaniu i blogowaniu, doskonały na jesienny wieczór z herbatą. Ładne wnętrza, trochę francuskich i nowojorskich pejzaży, pełen przegląd utensyliów kuchennych. Po obejrzeniu nabrałam ochoty na przeczytanie obu książek - i kucharskiej sprzed lat, i biograficzno-blogowej. Oraz na kupienie ślicznego naczynia do gotowania i pieczenia. Niestety jednocześnie jest to film bardzo słaby i irytujący. Afektowany głos Meryl Streep przypomina mi starą gdaczącą kurę i nie bardzo rozumiem, jaki był cel zmuszenia jej do mówienia w ten sposób. Sceny z Julią Child męczyły mnie przez to okrutnie. Wielkie wyzwanie, jakiego podejmuje się XXI-wieczna Julie, może wyzwaniem było w roku 2002; teraz bloga ma byle chłystek, co nie boi się powiedzieć "ni" do starej kobiety i zadęcie "ojej, co powiedzą czytelnicy mojego bloga! będą rozczarowani" budzi politowanie. Egocentryczna Julie, rzucająca naczyniami, bo jej nie wyszła galareta i robiąca awanturę mężowi jest jedynie smutna, a nie zabawna. Kręcenie filmu o tym, jak ktoś bloguje... cóż, to nie jest bardzo porywające, jak się patrzy z boku.

Za to aktor grający rudego kota - świetny!

Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday November 15, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 6


Idealny facet dla mojej dziewczyny

Normalnie powiedziałabym, że dialogi niedobre. Ale tutaj jak raz dialogi są dobre, za to całość filmu nie ma sensu. Ba, "nie ma sensu" to jest delikatny eufemizm na "ojp, o co tu chodzi". Niestety, podejrzewam, że nie chodzi o nic. Nie da się jednocześnie nakręcić dobrego filmu, który będzie z jednej strony romantyczną obyczajówką o spotkaniu pięknej acz drętwej Luny i ciapowatego kompozytora oratoriów (Kostek, bardzo zakamuflowana aluzja; do tego siostrzeniec Ojca Dyrektora, grany przez pierwszego amanta polskiego filmu), z drugiej komedią, parodiującą i pewne religijne radio, i ruchy genderowo-lesbijskie, z trzeciej - jakimś psychodelicznym wielowarstwowym thrillerem dziejący się w zakładzie dla psychicznie chorych, sugerujący, że wszystko się dzieje w głowie głównego bohatera. No da się technicznie, ale wychodzi z tego gniot. Ten film jest tak wszechstronnie zły, że aż boli. Mężczyzna z makijażem udaje kobietę, ale tak naprawdę jest mężczyzną. Dwie panie kąpią się w wannie i oblizują obmazane pianą stopy. Trzecia pani w ramach prezentacji wyuzdanego pożycia intymnego na potrzeby filmu czochra się o owoce, wątróbkę i inne artykuły spożywcze. Konsekrowane dziewice idą na szczudłach do Częstochowy. Prezenter TV zbiera plastikowe kupy. Daniel Olbrychski, przebierający się za gejowskiego manikiurzystę czy futurystycznego psychiatrę-eksperymentatora jest już na tym tle po prostu smutny.

Co mnie rozśmieszyło - goły Wojewódzki. To było zabawne. Trochę mało.

Napisane przez Zuzanka w dniu Thursday November 12, 2009

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3


Leverage

Całkiem zgrabna amerykańska kalka brytyjskiego "Hustle'a". Całkiem, bo na każdym kroku widz jest informowany (na wypadek, jakby zapomniał), że zespół robi tylko "uczciwe" przekręty (co jeszcze łopatologicznie podkreśla polski tytuł), rekompensując dobrym stratę, jaką ponieśli od złych. A to sierotka z terenów zrujnowanej wojną Serbii, a to weteran z Iraku, fundacja charytatywna, właściciel wywiezionego z hitlerowskich Niemiec kosztem życia ojca obrazu czy szantażowana rodzina. Żadnych mglistości, szarości - źli są źli, dobrzy są dobrzy. Do połowy drugiego sezonu w teamie nietypowo nie ma pięknej kobiety - jest sprawna złodziejka Parker i oszustka Sophie (Jane z "Coupling"), dla urozmaicenia jest biały mięśniak Eliot i czarnoskóry haker Hardison. Całością operacji dowodzi alkoholik, Nathan Ford, były ekspert ubezpieczeniowy. Przed przerwą w drugim sezonie Sophie została zastąpiona ładną blondynką Tarą, co pewnie pozwoli pociągnąć jakiś wątek romansowy w ekipie.

Przyjemne do obejrzenia, acz bez rewelacji.

Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday October 14, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Damages

Niby wszystko ok - demoniczna Glenn Close i obrzydliwy Ted Danson, ale w sumie nuda, panie. To nie jest zły serial, ale mnie przeraźliwie nudzą seriale prawnicze. Świeże jest podejście narracyjne - 13-odcinkowy serial jest pokazywany z dwóch (a czasem i urywkowo z pomiędzy) stron - chronologicznego i finałowego. Ellen, młoda prawniczka, trafia do znanej agencji prawniczej, prowadzonej przez efektywną Patty Hewes, i zostaje zatrudniona do znanej sprawy. Jednocześnie we flashforwardach widać, że świetna okazja rozwoju kończy się średnio, bo Ellen ląduje w więzieniu oskarżona o morderstwo. Natomiast cała sprawa nie wciąga. Nie interesuje mnie, czy oskarżony i jego prawnicy wygrają sprawę, czy kancelaria Patty Hewes ugodę wygra. Ba, nie interesuje mnie, czy Ellen odkryje całą intrygę, leżącą pod procesem. Ellen dodatkowo co chwila budzi we mnie silne uczucie wyprostowania nogi i kopnięcia jej w odwłok, bo zachowuje się przerażająco bezwolnie i nielogicznie. Drugi sezon pewnie też obejrzę, ale bez specjalnego zacięcia.

Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday October 11, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 3


Arrested Development

A teraz opowieść o bogatej rodzinie, która straciła wszystko i o synu, który nie miał wyjścia i musiał pozbierać wszystkich do kupy.

Rodzina Bluthów jest chyba najbardziej dysfunkcyjną rodziną, jaką można zobaczyć na ekranie. Senior rodu zostaje aresztowany za liczne sprzeniewierzenia, defraudacje i inne nadużycia, po czym utrzymanie zbankrutowanej rodziny spada na najstarszego syna, Michaela. Reszta rodziny niczego nie ułatwia - rodzina wydaje każde pieniądze, jakie ma w zasięgu ręki, ponieważ przyzwyczajona jest golfa, country clubu, szeroko zakrojonej i wylewnej dobroczynności (głównie związaniem z imprezami i ekskluzywną odzieżą), przyjęć na jachcie i utrzymywania odpowiedniego standardu życiowego. Ślicznie egoistyczna, acz niebłyskotliwa siostra Michaela, Lindsay (Portia de Rossi, co dawało zabawny efekt pomieszania, gdy jednocześnie oglądałam "Better Off Ted") ma męża - nieudacznika Tobiasa, chorobliwie bojącego się nagości aktora, wcześniej psychiatrę. Jeden z braci - Gob - jest magikiem, który swoje średnio udane sztuczki pokazuje przy akompaniamencie "The Final Countdown" (co skutecznie mi się wdrukowało i nawet w lokalnej budce z gołąbkami na dźwięk Europe zaczęłam się rozglądać za Gobem), za to bardzo skutecznie wychodzi mu uwodzenie przypadkowo poznanych pań. Buster, najmłodszy z rodzeństwa, nie jest najbystrzejszy, ale mnie najbardziej ujmuje (zwłaszcza że wygląda jak Czech. Jak czech Żydów), zwłaszcza po wypadku z foką. Syn Michaela i córka Lindsay mają się ku sobie, mimo że są kuzynami. W tle cały czas przewija się śledztwo związane z firmą, proces sądowy, kolejne ucieczki z więzienia seniora rodu, malownicze wypadki i spektakularne klapy poszczególnych członków rodziny.

W polskim tytule - "Bogaci bankruci" - rozpoznaję tłumacza z tej szkoły, co przetłumaczyła "Scrubs" na "Hożych doktorów". Mimo średniego polskiego tytułu serial jest prześlicznie absurdalny, realizowany w konwencji reportażu, a narrator zza kadru dopowiada co pikantniejsze szczegóły. Warto czekać na streszczenie następnego odcinka, które de facto streszczeniem nie jest. Mnie się bardzo, czego i Wam życzę.

Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday October 7, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 2


True blood

Od pierwszego odcinka się zachwyciłam, bo to i ładne przez kontrast lokalizacyjno-społeczny - dziura gdzieś w środku niczego w Ameryce, wśród oderwanych od młota pneumatycznego małomiasteczkowych rednecków, a w tym wszystkim zalegalizowane, choć ciągle kontrowersyjne, wampiry; i ładne przez dobór bohaterów. Wampiry egzystują w społeczeństwie, ponieważ wynaleziono sztuczną krew, którą mogą pić zamiast ludzkiej. Sookie, kelnerka z maleńkiego baru, umie czytać w ludzkich umysłach. Stara się nie wykorzystywać tego, bo o czym myślą klienci baru - o złapaniu kelnerki za tyłek, o piwie czy o tym, że chętnie by komuś przyłożyli. Tym bardziej ją fascynuje wampir Bill, którego myśli nie jest w stanie przeczytać. Brat Sookie nie ma żadnych specjalnych mocy i przy tym nie jest, jak to ładnie anglojęzyczni określają, najostrzejszym nożem w szufladzie, ale ma dużego stukacza i panny na niego lecą. W pierwszym sezonie ktoś te panny, które ochoczo korzystają z usług, zaczyna mordować i wszyscy w miasteczku podejrzewają się wzajemnie. W drugim sezonie w miasteczku pojawia się piękna kobieta, która zaprzyjaźnia się z pyskatą kelnerką Tarą i zaczyna organizować orgietki (nie, to nie jest serial poniżej 18 lat i całkiem zgrabnie to wychodzi, bo krew, ruja i porubstwo to to, co widz masowy łyka jak pelikan).

Im dalej w las, tym bardziej irytująca jest maniera naiwnej dzieweczki Sookie, ale serial robi się coraz mroczniejszy i krwisty, a przy tym w dość niespodziewanych momentach zabawny i parodystyczny. Uwielbiam Lafayette'a - kuzyna Tary, który trudni się handlem narkotykami i po części męską prostytucją - ma przepiękny makijaż i jest uroczo elokwentny. Przeuroczy jest też policjant Andy, trafiający na coraz to dziwniejsze wydarzenia, w które mu nikt nie wierzy, albowiem Andy jest zwykle przeraźliwie pijany. Liczę, że w trzecim sezonie pojawi się coś świeżego.

Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday September 20, 2009

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 4