Więcej o
Oglądam
Dzieciństwo, dojrzewanie i wczesna dorosłość młodej Iranki, ascetycznie wyrysowana w postaci czarno-białego komiksu. Mocna, gruba kreska i uproszczone rysunki. Co mnie ujęło - znalazłam bardzo dużo podobieństw do życia w PRL-u. U nas wszyscy pamiętali czy to czasy sprzed wojny czy gierkowskie, gdzie nie było dobrze, ale było lepiej (zaopatrzone sklepy, jakaś tam wolność, również w głowach), w Iranie - czasy Szacha. Potem przyszedł wojujący Islam (stan wojenny) i nagle z 3000 więźniów politycznych zrobiło się 300 tysięcy, ze sklepów zniknęło zaopatrzenie, a ludziom zabrano tę resztę wolności, którą mieli. Mała Marjane jest takim samym dzieckiem (a potem nastolatką) jak dzieci w krajach, gdzie sięga telewizja - nie chce nosić chusty, chce dżinsową kurtkę z samodzielnie napisanym napisem "PUNK NOT DED", kasetę Michaela Jacksona czy Iron Maiden (kupowaną pokątnie od handlarzy na targowisku) czy firmowe obuwie Nike. Rodzice w obawie o to, że chlapnie coś w szkole bądź na ulicy, co może sprowadzić na nią i resztę rodziny konsekwencje, wysyłają ją do Europy. Austria nie jest jednak miejscem, w którym komukolwiek zależy na tym, żeby Marjane była dumną z siebie Iranką, po kilku latach wraca do Teheranu i rodziny, żeby nie zostać bezkulturową narkomanką w kosmopolitycznej i olewającej wszystko Europie. Bardzo przypomina mi to tęsknoty pani Hołówki (tej od "Delicji ciotki Dee"), która odkryła, że w Stanach - krainie wolności - zupełnie nie docenia tego, że jest kobietą polityczną, refleksyjną, oczytaną i chce prowadzić nocne Polaków rozmowy na tematy ważkie a humanistyczne, tylko panuje small talk, keep smiling, "thanks, great, and you?" i miała straszny żal o to. Persepolisowa Marjane po powrocie również nie bardzo znajduje sobie miejsce w świecie, który nie zmienił się przez czas jej nieobecności, ale i nie tęskni za postępową Europą. O tym, na ile kreacja komiksowej Marjane to autoportret, można przeczytać tu.
IMO nie warto zaczynać od oglądania filmu - wprawdzie jest bardzo wierny, ale wycina ponad połowę treści z komiksu. Nie psuje to całości, bo animacja dodaje komiksowi życia, ale wiele sytuacji upraszcza i spłaszcza.
#28
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 7, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam -
Tagi:
2009, komiks, panie
- Komentarzy: 1
Mam zachomikowany cały zestaw filmów, do których muzykę napisał Knopfler. "Princess Bride" jednakowoż nie zachwyciła mnie. Przyjemne rycerskie fantasy z przymrużeniem oka o tym, jak dzielny parobek Wesley podąża za przeznaczeniem i w końcu odzyskuje swoją ukochaną (i oczywiście piękną) Buttercup. Przyjemnie tekściarskie, niezły zestaw aktorów (Mandy Patinkin, Billy Crystal czy Robin Wright), ale chyba wyrosłam z czasów "Labiryntu".
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 14, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Połączenie "House'a" i "Wzoru" - specjalista od mimiki i języka ciała pomaga policji w wykrywaniu kłamstwa u świadków i podejrzanych. Ponieważ większość kłamie, a dr Lightman (świetny, choć dość manieryczny Tim Roth) umie czytać w ludziach jak w otwartej książce, w każdej sprawie wychodzi na jaw prawda (niekoniecznie mile widziana). Drugoplanowo pojawiają się współpracownicy Lightmana (latynoska eks-celniczka z naturalną umiejętnością czytania w ludzkim zachowaniu, psycholog z problemami w życiu osobistym i asystent nie umiejący kłamać) z interakcjami między sobą. Niespecjalnie wciąga jako serial, każdy odcinek to odrębna sprawa, ale przyjemnie się ogląda. Jako wisienka na torcie - do pokazywania emocji dr Lightman często używa zdjęć, zwykle dość znanych osób - polityków, aktorów, sportowców, w znanych sytuacjach - jako ilustracji ogólnoludzkich wyrazów twarzy - kłamstwa, frustracji, wstydu czy zażenowania. Zabawne.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 12, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Ogląda się niemęcząco, bo i trochę sf, dużo kryminału i sensacji, a do tego scenariusz specjalnie pisany dla głównej aktorki - Echo (i jednocześnie producentki), żeby mogła się trochę poprzebierać, błysnąć ciałem i w odpowiednich miejscach znacząco powydymać wargi. Miałam duży kredyt zaufania, jako że większość scenariusza napisał Joss Whedon; niestety "Firefly" to to nie jest. Całkiem przyzwoity serial o najemnikach różnego typu[1], dodatkowo o tyle wygodnych, że po całej akcji mają resetowaną pamięć i wracają do stanu szczęśliwego warzywka (nie ma problemu z wyrzutami sumienia, nie ma PTSD, poprzednie doświadczenia nie wpływają na następne akcje, chyba że je sprytny operator komputera wszczepi do karty z osobowością). W tle całego sezonu przemiata się problem pierwszego nieudanego eksperymentu, Alphy, który z rozchwianą osobowością uciekł z Domu Lalek i gdzieś tam sobie z zewnątrz na niego czyha oraz śledztwo upartego policjanta, usiłującego odnaleźć dziewczynę, która aktualnie jest lalką o nazwie kodowej Echo.
Kilka odcinków przypomina ideą "Modyfikowany węgiel" Morgana, gdzie można robić okazjonalne "zrzuty pamięci" do zewnętrznego nośnika i w razie wypadku, choroby bądź morderstwa kontynuować życie w innym ciele (czyimś bądź klona trzymanego w przestronnej chłodni na wszelki wypadek). Obiecujący kierunek, ale raczej poboczny w serialu.
[1] Zaczynając od wszczepionej osobowości specjalistki od włamań na ekskluzywnej call-girl w koronkowych podkolanówkach kończąc (przy czym to ostatnie co najmniej podśmiarduje etycznie i serialowa rzeczywistość bynajmniej tego nie usprawiedliwia). "Ciał" do wynajęcia jest więcej, są i panowie, więc dla każdego coś miłego.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 12, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 5
Nie oszukujmy się, tu nie akcję chodzi, tylko żeby popatrzeć na ładnie umięśnionego i przyzwoicie zarośniętego na twarzy Hugh Jackmana, który nie jest specjalnie dobrym aktorem, ale dobrze wygląda. Całkiem składnie doklejony motyw naturalnej mutacji, jaką miał mały Rosomaczek, do wzmocnionej super metalem postaci znanej z późniejszych (wcześniejszych filmowo) X-menów. Fajna brunetka, dużo naparzania się, wybuchów i spektakularnych rozwałek dużych budynków.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 7, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 6
Dojechałam z wielkim samozaparciem do połowy 5 sezonu i po części żałuję, po części jeszcze mnie bawi. Serial podchodzi pod kategorię seriali specjalnej troski, do których do tej pory zaliczałam "Klan", ze względu na niesamowite nagromadzenie strasznych nieszczęść, jakie co krok spadają na bohaterów. Sean McNamara i Christian Troy prowadzą bardzo znaną klinikę chirurgii plastycznej, w której można się umówić na cud w przeciągu tygodnia, a na rzeczy niemożliwe należy poczekać trochę dłużej. Ważną nauką, jaką można wyciągnąć z ich pracy, to to, że z dowolnie zniszczonej bądź zdeformowanej osoby można za pomocą paru krwistych pociągnięć skalpela, odsysacza czy innych groźnie wyglądających stalowych narzędzi przywrócić stan początkowy (liczba wyjmowania i ponownego wkładania sztucznych piersi u niektórych osób jest imponująca, a na końcu dalej wyglądają jak nowe, tylko pewnie wygodniej byłoby suwaki wstawić). Oczywiście, nie ma łatwo, bo bardzo szybko się okazuje, że przez niesamowity apetyt na baby u Christiana, który wygląda jak podstarzały model z reklamy majtek w katalogu firmy wysyłkowej i usiłuje (dość skutecznie) przelecieć wszystko, co na drzewo nie ucieka (a czasem nie jest nawet tak restrykcyjny), klinika wpada co chwilę w kłopoty, a do tego udane do tej pory małżeństwo Seana się rozsypuje. Każdy z nich wielokrotnie obrywa, jest oszukany, ma na koncie przypadkowe śmierci i jest wrabiany w morderstwa, a w pewnym momencie graf pokazujący, kto z kim i kiedy sypia zaczyna się robić tak skomplikowany, że zabawny. Podobne problemy ma syn Seana (który nie do końca jest jego synem, ale), na którego panny lecą, mimo że wygląda jak Michael Jackson po kilku operacjach i - nie oszukujmy się - jest przeraźliwym matołem.
Żeby było czym wypełnić poszczególne sezony (a są na ponad 20 odcinków każdy, więc nie w kij dmuchał), oprócz problemów erotyczno-osobistych partnerzy w każdym sezonie walczą z jakimś przestępcą. A to wymusza na nich nielegalne usługi wytatuowany kartelowy mafiozo z ameryki Południowej. A to muszą naprawiać pocięte przez demonicznego złoczyńcę twarze pięknych kobiet (jak również swoje własne, bo to nie tak, że szewc bez butów chodzi, a chirurg plastyczny ma twarz nietkniętą skalpelem). A to dookoła ich kliniki owija swoje macki dobrze zorganizowany gang złodziei organów. Specjalnie więc im się nie nudzi, aczkolwiek poziom absurdu jest przeraźliwie wysoki.
To bardzo zabawny serial, może niekoniecznie dla ludzi o wrażliwości na widok krwi, bo zwykle elementy operacji są pokazywane w ramach "bawiąc - uczyć". Z perspektywy - można obejrzeć, jak już wszystkie inne dobre seriale się skończą, ale i to niekoniecznie. Końcówka sezonu piątego czeka, ale przyznam, że nie mam ciśnienia na sprawdzenie, ile jeszcze nieszczęść na tych biednych ludzi spadnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela maja 24, 2009
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj