Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Moje miasto

Smutek pustego placu

Za każdym razem, kiedy jestem na placu Kolegiackim, zachwycam się detalem. Okiem w piramidzie na szczycie jednej z kamienic. Na błyszcząco wygładzoną setkami dziecięcych rączek rzeźbą poznańskich koziołków. Łagodnym pięknem biało-różowego budynku Urzędu Miasta z kuszącą, choć zastawioną szlabanem bramą. Zdobieniami na kamienicach. Konsekwentnie różanym wystrojem Republiki Róż. Kwiatami na klombach (to wiosną, latem i jesienią). Tym dziwnym spokojem miejsca, gdzie - owszem - ludzie przechodzą, mają jakieś sprawy, ale wyglądają, jakby równie dobrze mogliby teraz zatrzymać się i przestać spieszyć.

Po czym nagle obejmuję wzrokiem całość. I widzę miejsce, które mogłoby żyć, ale nie ma po co. Wiem, są dwie kawiarnie (i chyba jedna arabska restauracja, ale możliwe, że już zamknięta), ale nie ma nic więcej. Nie ma sklepów poza jakimś przypadkowym. Kawałek dalej, na rogu Garbar, jest mikro-ryneczek z kwiatami i warzywami (i kiosk). Nie ma ławek, jest za to bałaganiarski parking z samochodami parkującymi skośnie.

I smutno mi, bo chciałabym, żeby takie miejsca przyciągały ludzi, zwłaszcza że można by to zrobić łatwo - zaraz obok jest kościół farny, ważny punkt na turystycznej mapie Poznania. Dosłownie dwa kroki dalej. Za każdym razem, kiedy staję pod kierunkowskazem, który pokazuje, jak daleko jest do różnych egzotycznych zakątków na świecie (ot, do Chin ponad 8 tysięcy kilometrów), myślę sobie, że chciałabym, żeby tu pojawiło się miejsce, do którego ktoś gdzieś tam postawi kierunkowskaz.

Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday December 28, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Skomentuj


Krzysztof Smura - Tajemnica Starego Browaru

Jedyne, co dobrego o tej książce można powiedzieć, to że opisane jest kilka kawałków przedwojennego Poznania. Niestety, nic więcej. Może to efekt tego, że przyzwyczajona do genialnych rekonstrukcji Poznania sprzed lat u Ćwirleja przy jednocześnie wciągającej i spójnej akcji, oczekiwałam za dużo. Ale jeśli chcę przeczytać kryminał, to niech to będzie kryminał, a nie zbeletryzowany reportaż obyczajowy, oparty dodatkowo bardzo luźno na prawdziwych wydarzeniach. Zaczyna się klimatycznie, bo od znalezienia trupa drobnego złodziejaszka, zabitego i zamurowanego 6 lat wcześniej w piwnicy Starego Browaru (tego oryginalnego, na miejscu którego powstało współczesne centrum handlowe). Dziennikarz Żukowski i komisarz Jakubek zaczynają najpierw konkurencyjnie, potem już razem węszyć, kto przed sześcioma laty tak poprowadził śledztwo, żeby szybko zostało umorzone. Niestety, zamiast solidnie przeprowadzonego śledztwa jest mozolna historia o poszukiwaniach, życiu osobistym dziennikarza i jego kolegów z policji, wyprawach do Wilna i do małego francuskiego miasteczka, gdzie dziennikarz w zasadzie nie szuka prawdy, tylko tematu do gazety, a na końcu procesu.

Przyznam, że po latach czytania kryminałów różnego typu przyzwyczaiłam się, że nadrzędna jest w nich dobrze opisana intryga, a nie zgodność z prawdą (zwłaszcza że i tak historia mówiła zupełnie co innego), która - zwłaszcza tutaj - rozczarowuje nieumiejętnością podania. To nie tak, że to zła książka, bo napisana jest zgrabnie, czyta się gładko, ale gdyby nie to, że akcja dzieje się w Poznaniu, straciłaby w zasadzie wszystkie atuty.

#48

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday December 27, 2010

Link permanentny - Kategorie: Czytam, Moje miasto - Tagi: 2010, kryminal, panowie - Skomentuj



Lubię cykliczność

Przez ostatnie trzy dni nie wychodziłam z domu, irytując się czekaniem bądź patrzeniem na czynności Złotych Rączek (i zupełnie serio chcę niniejszym pochwalić firmę SPAW, która już po raz kolejny czyni cuda, ratując mnie przed zimnem i zarośnięciem brudem, a do tego zatrudnia sympatycznych i kompetentnych pracowników, którym zależy), więc tym bardziej ucieszyłam się po pierwsze z dnia wolnego od zamieszania związanego z pracami budowlanymi, po drugie z tego, że na Rynku trwał Festiwal Rzeźby Lodowej. Jakoś zrósł mi się z grudniowymi świętami na tyle, że bez chociaż jednego rzutu oka na cudności wycinane piłą, nożem, tasakiem czy przygrzewane żelazkiem mam poczucie niekompletności w grudniu. Tym bardziej się cieszę, bo wygrała jesienna rzeźba z liśćmi, która mi się podobała najbardziej.

Mimo że zimno było obrzydliwie, a śnieg zmienił stan skupienia z iskrzącego puchu na szarobiałą breję, Rynek zimą jest miejscem uroczym. Tłum uśmiechniętych ludzi, stoiska z pajdą chleba ze smalcem ("z dodatkami?", po czym nagle się orientuję, że na chlebie ląduje smażona kiełbacha, cebula i ogórki kiszone), grzanym winem, pasiastymi sweterkami z Ameryki Południowej, dużo dzieci i miłych psów (tu pozdrawiamy panią od trochę większej Mai i biszkoptowej Bezy). I zaciszna Cafe Behemot z nowym szyldem (kot mruga oczami!), gdzie dziecko moje rozpostarło swój urok i pozyskało misia od właściciela (boję się myśleć, co będzie pozyskiwać za parę lat, mrugając kilometrowymi rzęsami i zarzucając złotymi loczkami).

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu Sunday December 12, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 5


Domowe varia

Ostatnio po domu krążą balony. Te nadmuchane nie budzą jakoś entuzjazmu, za to te płaskie i owszem, bo można je nadmuchiwać i nimi piszczeć bądź dawać do ręki, żeby dmuchały albo puszczać i patrzeć, jak lecą. Streszczam dziś rano TŻ-u sytuację na froncie balonowym, a konkretnie że są totalnie zaplute od ciągłego dmuchania. TŻ precyzuje: "Mamy w domu zaplute balony reakcji".

Opowiadam bajkę (serio! z pamięci!). Że Czerwony Kapturek, las, wilk, babcia. A dlaczego, babciu, masz takie wielkie zęby? Babciu, dlaczego w ogóle masz zęby? Skojarzenia to przekleństwo.

Jak wspomniałam, sanki przyszły. I owszem, połowicznie sukces. Maj uśmiechnięty, pomrukiwał otulony kocykiem, tylko raz przygrzmocił w zaspę (ale wyszedł z uśmiechem i czerwonymi policzkami), za to ja po naprawdę krótkiej rundzie po wsi (niecałe 2,5 km) czułam się jak po rajdzie Paryż-Dakar, spocona i jednocześnie zmarznięta, z obolałą szyją od patrzenia, czy dziecko jeszcze siedzi na sankach i cała w stresie, co będzie, jak zleci. Nie jestem fanką sanek.

Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday December 8, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Moje miasto - Skomentuj


Christmas Panic Attack

Dziś jest 6 grudnia, czy wiesz, gdzie są prezenty, które masz kupić na święta? Jak zawsze miałam zamiar być czujna tak od połowy września i gromadzić ładne i kolorowe, żeby w grudniu unikać sklepów czy handlu internetowego, który z roku na rok coraz wcześniej ogłasza ostatecznych krach systemu w związku z nadmiarem sprzedaży i niemożnością wysłania paczek jeszcze przed świętami. I owszem, pewne sukcesy na tym polu mam, bo 33% zamierzonych prezentów kupiłam, co jednak nie oznacza, że mogę usiąść i delektować się pyszną zupką z soczewicy i pomidorów, do której znowu wrzuciłam za dużo ziarenek, przez co uzyskałam efekt stojącej łyżki. W każdym razie dla podreperowania weny poszłam wczoraj na Targi Sztuki i Rękodzieła Artystycznego, ale przyznam, że - jak to mówi znajomy - dupy nie urywało. Dla każdego coś miłego - i ciekawa biżuteria, i trochę kiczowatych bab z wielkimi wystającymi, i haftowane szaliki, i ręcznie malowane naczynia. Dość mało jedzenia, nad czym ubolewam, bo to planowałam kupić w prezencie dla siebie (o, jakże łatwo jest coś mi kupić!), wróciłam tylko z bułgarską pieczoną papryką w słoiczku, konfiturą z róży i morelami w syropie. Przyznam, że liczę pod tym względem trochę na jarmark na Starym Rynku i niezawodne bieganie w ostatniej chwili po Starym Browarze z płonącą głową i obłędem w oczach.

GALERIA ZDJĘĆ.

PS Tak się zastanawiam zawsze przy takich okazjach, czy powinnam za każdym razem prosić o pozwolenie na robienie zdjęcia. Jak proszę, czuję się niekomfortowo, jak nie proszę, chyba jeszcze bardziej. Kotom łatwiej.

Napisane przez Zuzanka w dniu Monday December 6, 2010

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 4