Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
A to na Starym Rynku ktoś postawił zaciszny pokój z książkami i fotelem. Można usiąść, dotykać i słuchać Miłosza.
Wyrósł nowy hostel, w zupełnie niespodziewanym i fantastycznym miejscu - przy samym Rynku, na Wzgórzu Przemysła. Po takim budynku i lokalizacji spodziewałabym się raczej hotelu wysokobudżetowego; bardzo mi się to podoba.
I tylko ten - teraz mieszkańcy Warszawy mogą zacząć się śmiać - poznański Zamek Królewski w budowie. Złośliwi wspominają na widok wizualizacji o zamku Gargamela.
Podobno jest tylko kilka włoskich restauracji, w których można zjeść tak, że rodowity Włoch nie poczuje się nabity w butelkę. Oprócz La Luigi, do której mi ciężko nie po drodze i pod wiatr, to - według znajomego pół-Włocha, pół-Poznaniaka - właśnie Umberto. Ponieważ jest kilka oddziałów, wybraliśmy ten w najsympatyczniejszym miejscu, bo na Cytadeli. Niebagatelną zaletą jest plac zabaw tuż za budynkiem restauracji, bo można na placu zapuścić młodzież i poczekać, aż zamówienie się przygotuje. Na zimę są sale w budynku dawnej radiostacji (bo Cytadela to zabudowania powojskowe z różnych epok), a na lato piękny ogródek, częściowo zadaszony, z kwiatami i wolierą z małymi, kolorowymi ptaszkami (którą można obchodzić dookoła i skanalizować głośne "ćśćś! ćśćś!"). Mimo tłumów zacisznie, jedzenie bez ekscytacji, ale przyzwoite. Dobre miejsce na letni obiad. Bardzo dobre.
Psom wstęp wzbroniony, ale mogą poczekać w kulturalnych warunkach.
Od razu wyjaśniam, że nie chodziło mi o kraksę tramwajów, nie antycypowałam i nie wyprorokowałam. Gorąco współczuję, zwłaszcza że trzeba mieć sporego pecha, bo tramwaj jest chyba najbezpieczniejszym środkiem transportu w mieście.
Wyprowadziliśmy młodzież do ogródka jordanowskiego przy Działowej i Wolnicy (gorąco polecam, mimo że czynny do 19, absurd latem), co dało mi pretekst do tego, żeby sprawdzić okolicę w kwestii dostępnych restauracji. I jak na rynku Wielkopolskim można kupić pełny kosz warzyw i owoców, ozdobić bukietem pięknych i świeżych kwiatów, a w okolicznym Prosiaczku kupić ekologiczne wędliny i mięsa, tak okolica jest przeraźliwie uboga w niedzielne późne popołudnie. Środek placu zajmują puste o tej porze stragany (i szalet dostępny w sobotę do 16) i czynne kwiaciarenki. Całą lewą pierzeję placu zajmują dwa ogromne sklepy - z odzieżą wizytową i tkaninami, po prawej - okoliczny Prosiaczek i bistro Tulipan, który wprawdzie ma niesamowicie stylowy szyld, ale zamyka się o 18. Jest placyk z ławkami i drzewkami, uczęszczany o tej porze przez gołębie. I tyle. I tak jak panu Ćwirlejowi żal jest rynku Łazarskiego, jak mnie jest żal Wielkopolskiego, tym bardziej, że kamienice są tu odnowione (ale już pomazane przez wandali), do Starego Rynku kilkadziesiąt metrów, zaraz obok urocza Mielżyńskiego czy pozostałości murów obronnych i do tego nie ma wymówki, że ciężko dojść, bo od reszty Poznania odcina ruchliwa arteria. Nie wiem więc, jakie plac ma usprawiedliwienie.
TŻ ostatnio zostaje na forsquare mayorem różnych egzotycznych miejsc (i pomyśleć, że blokując na facebooku treści z 4sq pozbawiałam się takiej wiedzy rodzinnej!). I tak poza placem Wolności (rispekt!) został mayorem w Patio.
Patio [2019 - już nie istnieje] to restauracja, która doskonale wpisuje się dla mnie w nurt kuchni regionalnych - świeże składniki, brak surówki z wiadra i spójne menu z potrawami, których nie ma gdzie indziej. Mam chęć przejść chociaż raz przez połowę potraw z karty, jeśli inne będą miały taki wow-factor jak Montana - naleśnik z mąki gryczanej z serem, gruszką, szynką, roquefortem i orzechami - to zakotwiczę się tam na dłużej. Do tego świetny polski cydr z majątku Sławno.
Ładna, nieco morska stylistyka - drewno, biało-granatowe pasy, rośliny i fontanna (nie sposób nie znaleźć, jest na ścianie kierunkowskaz). Przemiła obsługa, która na widok nieletniej wyemitowała lizaka (z witaminami) oraz pokazała kącik rozrywek wszelakich z Asteriksem w oryginale, klockami, kredkami i autkami w ilościach sporych (tak, uprzedzam pytania).
Była klima w jednym autobusie. Serio-serio. I miałam pozłośliwić się na zdradzającej oznaki dobrobytu pani w wieku balzakowskim, której lustro w domu powinno wyjawić, że nie zakłada się już topu-tuby, zwłaszcza jeśli spod niego wystają bieliźniane grube ramiączka stanika w kolorze klasycznym, ale zamiast tego wyznam, że chciałabym umieć mówić ludziom komplementy. Ot, chociażby młodej dziewczynie w doskonałych okularach, które dawały jej twarzy świetną ramę (ale jak? "Masz... ma pani ładne oprawki?", bez sensu, jak podrywacz, co proponuje pójść do zoo). Bo nie umiem.
(A w następnym odcinku, że chciałabym umieć robić ludziom zdjęcia).