Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

O wiośnie w Dublinie

[25-29.03.2019]

Czasem jest tak, że wszystko się układa. Na przykład na służbowy wyjazd do Dublina ktoś przekręca pokrętło temperatury i kiedy ruszam z szarego Poznania, gdzie na lotnisku marzną mi paluszki, w Irlandii robi się tydzień Prawdziwej Wiosny. Słonko, bezwietrznie, kilkanaście stopni, kwiecie kwitnie, a i trawa zieleńsza. Owszem, raczej wzdychałam tęsknie zza biurowej szyby do świata na zewnątrz, ale pojeździłam sobie DART-em w jedną i w drugę stronę (mentalnie walcząc ze sobą, żeby wsiadać jednak na innym peronie niż podpowiadała mi prawostronna logika), przeszłam się molo w Dun Laoghaire (o wschodzie słońca![1]) i policzyłam kolorowe drzwi w niskich domkach pomiędzy DL i Sandycove, tęsknie spoglądając na Maritime Museum (i inne okolice). Z intensywnej wycieczki do Limerick zostały mi powidoki zielonych pól, na których wypasają się kudłate i mniej kudłate krówki, biegają radosne koniki oraz malowniczo rozsypują się owce.

Blackrock, widok na Dun Laoghaire Latarnia na East Pier, Dun Laoghaire / Wschód słońca / Gazebo (tamże) Blackrock, stacja DART (moja ulubiona) Drzwi i puby Drzwi, chyba gdzieś pod Sandycove DART na zewnątrz / DART w środku Wschód słońca, molo w Dun Laoghaire Restauracja hotelowa / Śniadanie Widok z molo na port, ta wieża to Muzeum Morskie (nie kościół) Zachód słońca / Marina w Dun Laoghaire Marina Liffey po wschodzie słońca

Restauracje:

[1] Nie było to AŻ takie wyrzeczenie, bo i tak źle sypiam na wyjazdach oraz w Irlandii jest o godzinę wcześniej, więc poranek o 6 rano tam to jak u nas o 7. Bez dramatu. I uniknęłam jetlaga, bo zaraz po powrocie była zmiana czasu.

GALERIA ZDJĘĆ. Poprzednio: o DART (chociaż według niektórych to nie metro) i Dun Laoghaire oraz kilka panoramek tamże.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek marca 29, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: dublin, dun-laoghaire, blackrock, irlandia - Komentarzy: 2


Ogród 2018

Ociągałam się z tą notką, bo w zasadzie do października coś kwitło. I wtem marzec, tegoroczne krokusy przekwitają, hiacynty właśnie się rozwinęły, za chwilę pęknie pierwszy żonkil, a fiołki wychodzą spomiędzy zmarnowanej po zimie trawy. Więc żeby nie była moja krzywda.

Jak wcześniej, inwestowałam w tulipany (oprócz, wiadomo, hiacyntów, krokusów, żonkili i innego drobiazgu). Nie podejmuję się oceniać, czy wszystkie wyrosły ani dopasowywać nazw do moich zdjęć. Niesamowicie mnie wszystkie cieszyły, od połowy kwietnia do połowy maja; nawet przekwitnięte były obłędnie piękne. Notatka ku pamięci - oprócz tych, co przeżyły z poprzedniego roku (a dalece nie wszystkie, część - mimo że wykopana w czerwcu i wsadzona w październiku - wypuściła tylko puste liście), kupiłam odmiany: Flaming Parrot (czerwono-pomarańczowy), Parrot (biało-zielony), Black Parrot (ciemnoczerwony), Virichic (wąski zielono-różowy), Foxtrot (biało-różowy pełny), Freeman (pomarańczowo-zielony), Brest (blado-czerwony strzępiasty), Mount Tacoma (biały pełny), Green Wave (papuzi różowo-zielony, powykręcany), Ice Cream (biały czubek na czerwono-zielonej podstawie), Green River (wąski zielono-różowy w paski), Little Beauty (niskie różowe z fioletowym środkiem), Doll's Minuet (niskie amarantowe z zielonym paskiem), Estella Rijnveld (czerwono-białe z zielonym paskiem), Exquist (fioletowo-zielony w kształcie kuli), Oviedo (biało-różowy strzępiasty), Thesire (ciemnoróżowy pełny), dwukolorowa mieszanka żółto-zielonych i różowo-zielonych, Lilac blue (jasnofioletowo-zielony w kształcie kuli), miks kolorowych odmian niskich, Bowl of Beauty (biało-żółty pełny) i Negrita Parrot (ciemnoróżowy strzępiasty).

Black Parrot / Backstage / Wdzieczny obiekt Pająka podlewałam co rano / Zygfryd, prezent pożegnalny z poprzedniej pracy

Oczywiście wiele radości sprawiły mi też później mieczyki, hortensja, dalie (chociaż cieszyłam się tylko jedną odmianą, różową rurkową, bo pomponikowa czerwono-biała wyszła z pąka dzień przed przymrozkiem, nie polecam), piwonia, skalnica i wilec (ale tak z rozmachem, na cały płot), trochę kosmosów, słoneczników i nasturcji.

W tym roku mam trochę nowych zakupów, mam chytry plan pokazać pod koniec maja efekt. Dla pamięci - kupiłam narcyzy: 'Erlicheer' i 'Rip van Winkle' oraz tulipany: 'Orange Princess', 'Rococo', 'Topparrot', 'Brownie', 'Double Beauty of Apeldorn', 'Dream Touch', 'Estatic', 'Red Lizard', 'Renown Unique' i 'Sunlover'.

GALERIA ZDJĘĆ (dużo!).

EDIT 31/03/19: Posadziłam mieczyki: 'Espresso', 'Green Star' i 'Teamwork'.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 24, 2019

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, G is for Garden - Komentarzy: 3


Śladami Manrique'a (3)

Nie ukrywam, że zaplanowałam głównie odpoczynek. Leniwe Costa Teguise zdecydowanie temu sprzyjało (o czym w ostatnim odcinku), ale żeby się wyspa nie zmarnowała, wybieraliśmy opcje krótkoterminowe i niewyczerpujące. Odwiedzenie Mirador del Haría pozwala na przejechanie przez piękną dolinę Haría z miasteczkiem o takiejż nazwie, tu i ówdzie można się zatrzymać. Nie zdziwi Was zapewne to, że w miasteczku mieszkał Manrique; tu można zwiedzić drugi z jego domów-muzeów, podobno zawiera bardziej osobiste rzeczy niż siedziba fundacji w Tahiche (podobno, bo wycieczka była bardziej zainteresowana kawą i lodami). Za miasteczkiem Haría, na drodze LZ-10, teoretycznie można znaleźć punkt widokowy (darmowy, tym razem). Teoretycznie, bo w miejscu oznaczonym jako Mirador jest w 2019 tylko droga i rozbabrana budowa; szczęśliwie kilkaset metrów i dwa ostre zakręty dalej jest restauracja Los Helechos z parkingiem i widokiem na sielską Dolinę Haría (w gratisie podeszczowe chmurki). To był jedyny dzień, kiedy zmarzłam z gołymi nogami (bo deszcz i wysokość).

O tym, czemu Jardín de Cactus jest unikalny, można przeczytać w notce sprzed 5 lat. Wprawdzie miałam poczucie, że jak już raz widziałam, to nie chcę ponownie, ale oczywiście dało się to łatwo wyprostować, bo to przemiłe miejsce. Robiłam dwa podejścia - jednego dnia wtem okazało się, że po burzy padła infrastruktura, nie działały bankomaty i płatność kartą (nie wiem czemu gotówka jakoś się mnie nie trzyma, nawet na takie okazje), dopiero drugiego udało się przejść przez kasę. W środku budyneczki zaprojektowane przez tego Bobka, zwłaszcza urocze są wolnostojące toalety i oświetlenie w kawiarni. Można kupić kaktus, aloes[1] i zjeść hamburgera z kaktusem.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Otóż jak wiadomo, Kanary aloesem stoją i wszędzie można kupić pudełka z grubą sadzonką. Problem w tym, że sadzonka okazuje się być zwyczajnie odciętą gałązką, która - pozostawiona na dłużej - zwyczajnie zwiędnie. Warto sprawdzać, czy sadzonka ma doniczkę i korzeń, a nie tylko kartonik.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lutego 28, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: hiszpania, lanzarote, wyspy-kanaryjskie, mirador-del-haria, jardin-del-cactus, ogrod-botaniczny - Komentarzy: 1


Lanzarote południowe i centralne

[12-19.01.209]

Timanfaya to sztandarowa atrakcja Lanzarote - park narodowy, w którym można znaleźć czarno-rdzawe marsjańskie żużlowo-lawowe górki, okazjonalnie urozmaicone gorącą wodą termalną. Wjazd do parku jest biletowany, można dotrzeć na parking przy Mancha Blanca (restauracja, pokazy geotermalne), ale ewentualną resztę wycieczki spędza się w autokarze, który robi rundkę po niedostępnej okolicy i wraca. Cholera, no nie chce mi się jeździć autokarem, z którego można robić zdjęcia szybko przemykającego krajobrazu przez szybkę, zamiast tego pojechaliśmy ponownie pokazać młodzieży wielbłąda z bliska, jak w 2014. Może za trzecim razem się zmotywuję.

La Geria za to nieustająco mnie zachwyca. Skrzętnie poukładane w zatoczki kawałki żużlu, w zagłębieniach winorośl i tak po horyzont, idealna geometria. Optymalna trasa (z Costa Teguise na wybrzeże zachodnie) wiedzie od miasteczka Uga do Masdache. Zatrzymaliśmy się w tej samej bodedze co 5 lat temu, Antonio Suarez (Calle de la Geria 17, Yaiza).

Mieszkaliśmy w Costa Teguise, turystycznej miejscowości blisko Arrecife; absurdalnie przypominała mi rodzinne miasto latem. Niewielki ruch, sporo zieleni, sporo niedramatycznie drogich restauracji, blisko do plaży (nie żeby w moim rodzinnym mieście była plaża, nie wspominając o szerokiej ofercie restauracyjnej w latach 80., ale odłóżmy na bok szczegóły, zostając przy uczuciach). Bardzo polubiłam hotel Mansion Nazaret - drewniane balkony i tarasy, dwa ogrzewane baseny (i trzeci nieogrzewany), ponad 7 kotów-rezydentów (wprawdzie obsługa mówiła o trzech, ale halo - samych czarnych naliczyłam cztery różne, oczywiście mogły być dochodzące). Wadą mogły być wszechobecne schody bez wind, natomiast realnie przeszkadzał mi dźwięk jakiegoś aregatu, który codziennie poza niedzielą włączał się ok. 6:30 rano i buczał do wieczora. Przyjechaliśmy późno, bo samolot wyleciał spóźniony, a akcja na lotnisku w Warszawie[1] nie pomogła; w pokoju czekała na nas kolacja i butelka wina. Co rano obsługa przynosiła świeże bułeczki do pokoi. Spędziłam na Lanzarote najprzyjemniejsze chyba poranki, patrząc z tarasu na wschody słońca i słuchając gruchania sierpówek.

Hotel Mansion Nazaret Lokalesi Ocean (okolice plaży El Jabillo) Plaża Las Cucharas Pueblo Marinero, brama targowiska projektu CM Plaża Las Cucharas Uliczka / Juguetes de Erjos / Sangria w El Patio

GALERIA ZDJĘĆ.

Restauracje i sklepy:

  • La Hacienda & Cesar, Calle las Olas 6, dwie z zestawu czterech restauracji tych samych właścicieli, meksykańska i włoska, otwarte również w porze sjesty.
  • Big Bobs, Avenida Islas Canarias, amerykańskie burgery i frytki.
  • Masala Lounge, Av. del Jablillo 13, restauracja hinduska.
  • El Patio, Plaza Pueblo Marinero 16, restauracja włoska.
  • Crazy Loop, Paseo Maritimo 1, sklep z odzieżą i dodatkami, który nie jest a) markową sieciówką (te można znaleźć w sklepach konsorcjum Grube), b) chińszczyzną (wszędzie indziej).

[1] Long story short, lecieliśmy czarterem Enter Air z Poznania z międzylądowaniem w Warszawie. W Warszawie część pasażerów wysiadła, pozostałych poproszono o zebranie wszystkiego podręcznego (pod groźbą wysadzenia pozostawionego bagażu jako niebezpiecznego) i nakazano wsiąść do autobusu, który miał zabrać pasażerów do hali transferowej. Tyle że nie zabrał. Ponad 30 minut w ciężkiej odzieży (zimny styczeń), z bagażami, dziećmi, wózkami i co ino spędziliśmy na płycie w gęstniejącej atmosferze źle wentylowanego autobusu, po czym autobus przejechał 5 (pięć!) metrów i wystawił wszystkich pod schody samolotu, gdzie czekała uśmiechnięta załoga, udająca, że nic nie zaszło. Czy linia Enter Air chociaż przeprosiła? Ależ oczywiście, że nie. Z Berlina będę latać, obraziłam się na czartery.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 19, 2019

Link permanentny - Tagi: wyspy-kanaryjskie, lanzarote, hiszpania, costa-teguise, la-geria, timanfaya - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Lanzarote zachodnie

Tym razem przegląd przez atrakcje bezpłatne (nie bójcie się, do płatnych wrócimy) na zachodnim wybrzeżu wyspy. Salinas del Janubio to jedyna pozostała działająca farma, jaka pozostała po kwitnącym na przełomie XIX i XX wieku przemyśle solnym. Geometryczna struktura solnych pól, gdzie wysycha morska woda, stworzona jest oczywiście z żużlu. W styczniu w salinach nie dzieje się nic spektakularnego, produkcja na dużą skalę zaczyna się w okolicach marca. Mimo to można saliny obejrzeć (bezpłatnie!) zarówno z perspektywy punktu widokowego przy drodze do El-Golfo lub wjeżdżając do zabytkowej solnej winiarni (Bodega de Sal), gdzie można kupić sól (w tym tzw. kwiat soli, platki zebrane z powierzchni salin).

Los Hervideros (Wrzące Wybrzeże) to miejsce, w którym woda spotkała się z lawą; morskie fale uderzają w zastygłą lawę wpadając do grot wulkanicznych, a przy okazji powstają duże ilości piany. Tak, to miejsce, gdzie z ogromną przyjemnością chodziłam po zużlowych ścieżkach i wydawałam okolicznościowe okrzyki zachwytu z lekką nutką przerażenia (albowiem WTEM pionowy szyb na kilkanaście metrów z dziarską, turkusową wodą na dole). Można podjechać ot, tak, na parking w drodze do El Golfo i już. Jest pięknie.

Zaraz za miejscowością o dźwięcznej nazwie Yaiza, tuż obok siebie leżą zielone jezioro Charco de los Clicos (Charco Verde) i czarna plaża El Golfo. Zielony kolor jeziora w zagłębieniu krateru po wygasłym wulkanie spowodowany jest unikalnymi algami na dnie. Woda w jeziorze jest mocno zasolona i z czasem odparowuje, aktualnie jezioro jest o połowę mniejsze od oryginalnej wielkości z XVII wieku. Teoretycznie z punktu widokowego powinno dać się zejść i nad jezioro, i na plażę, ale - przynajmniej w styczniu - zejście było zastawione szlabanem i poza parą, która ewidentnie na dziko zeszła mimo szlabanu, nie było tam można wejść. Na jednym ze zdjęć poniżej widać, że ludzie włażą tam, gdzie nie trzeba. Na miejscu jest restauracja El Siroco, gdzie można lody, ciasto i kawę. Również jest pięknie.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa stycznia 16, 2019

Link permanentny - Tagi: lanzarote, wyspy-kanaryjskie, los-hervideros, salinas-del-janubio, hiszpania, el-golfo - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


W drodze

Ponieważ nie mogę się jakoś dorobić widoku kategorii, wyszukiwarka działa, jak działa (czytaj: czasem nie wyszukuje nic), dla ułatwienia zebrałam wszystkie notki podróżnicze.

Polska, Poznań, Wielkopolska
Niemcy (2024)
Czechy (2024)
Węgry (2006)
Portugalia (2024)
Hiszpania (2024)
Włochy (2019)
Grecja (2016)
Albania (2014)
Irlandia (2019)
Wielka Brytania (2014)
Luksemburg (2009)
Holandia (2009)
Belgia (2009)
Liechtenstein (2009)
Francja (2012)
Szwajcaria (2009)
Argentyna (2009)
USA (2008)
Tajwan (2007)
Austria (2019)
San Marino (2019)

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek stycznia 1, 2019

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj