Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Shrek 3

Bez zachwytu. Przyzwoity scenariusz, dobra animacja, trochę dowcipów, niezły soundtrack, ale w zasadzie nie ma wiele, co by sprawiało, że film warto obejrzeć po raz drugi. Mam wrażenie, że dobry dubbing dołożyłby tekściarskość do filmu, przez co można by go bardziej zapamiętać.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 19, 2007

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Przeczucie (Premonition)

Mimo obaw co do Sandry Oh-My-God Bullock, całkiem niezły thriller. Zorganizowany na podobnej zasadzie co "Julia i Julia" - bohaterka dowiaduje się, że jej mąż zginął w wypadku, a następnego dnia budzi się obok męża, który jest w całkiem dobrej formie. Po kilku takich przemieszanych dniach orientuje się, że przeżywa dni nie po kolei. Jak się łatwo domyślić, Sandra usiłuje zmienić rzeczywistość tak, by oszczędzić męża mimo tego, czego dowiaduje się po pogrzebie. Stosunkowo mało bullshitów, całość składna, nie kupuję tylko zakończenia. Doskonała, choć krótka rola Abruzziego.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 19, 2007

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Reading in travel

Jakoś się złożyło, że wzięłam nieświadomie same książki o podróżowaniu (no. "Mr Vertigo" Austera był o czym innym, ale zostawiłam w samolocie po przeczytaniu kawałka, więc się nie liczy). Na drogę powrotną mam felietony Marian Keyes, żeby przełamać passę.

Paul Auster - Muzyka przypadku

Dziwna książka. Bohatera opuszcza żona, zostawiając mu dziecko. Chwilę po tym dziedziczy on spadek po ojcu, który z nim nie utrzymywał kontaktu. Na odzyskanie żony za późno, córka ma się dobrze w domu jego siostry i Nash nie bardzo wie, co ze sobą zrobić. Za część spadku kupuje saaba i zaczyna, słuchając kaset z muzyką klasyczną, jechać w kierunku mitycznego zachodzącego słońca, przez highwaye i route'y, zatrzymując się tylko po to, żeby się przespać i coś zjeść. I tak jedzie do momentu, kiedy na poboczu znajduje pobitego, niepozornego pokerzystę. Inwestuje resztę pieniędzy w partię pokera z tajemniczymi milionerami, którą jego nowy przyjaciel ma wygrać. Jak się łatwo domyślić, na wielkiej wygranej się książka nie kończy.

To, co fajne jest, to klimat - niepokój, poczucie bezsensu codzienności i bycia obserwowanym. Odcięcie od świata, z którym jedynym kontaktem jest strażnik i muzyka z kaset, sprawia, że wszystko zaczyna być coraz bardziej paranoiczne i nierealne. Pointa książki jest co najmniej nagła. I nie rozwiązuje wielu wątpliwości.

Inne tego autora:

Dave Eggers - My to mamy speeda

Książka jeszcze dziwniejsza. Narracja głównego bohatera, opowiadającego o podróży, jaką właśnie odbywa z kumplem dookoła świata, przerywana jest reminiscencjami, które niewidzialni bibliotekarze jego głowy przynoszą mu i pokazują na zgrabnych wydrukach. Obserwacje lotnisk, organizowania zakupu biletów lotniczych ad hoc czy ludzi, których spotykają podczas podróży, są dość reporterskie. Reminiscencje są z kolei psychodeliczne i wprowadzają spory nieład w to, co się dzieje. Dość mocnym akcentem jest rozpoczynająca książkę informacja, że opowiada o podróży która miała miejsce dwa miesiące przed śmiercią bohatera i jego matki w odmętach południowoamerykańskiej rzeki, ciągłe przeżywanie przypadkowej śmierci kumpla z highschoola czy co chwila wracające wspomnienia pobicia. Podróż i obserwacje był celne i czytalne, natomiast to, co działo się w głowie narratora - niezbyt strawne.

Inne tego autora:

#43-44

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 19, 2007

Link permanentny - Kategoria: Czytam - Tagi: panowie, 2007, beletrystyka - Skomentuj


Klub Starbucksowego Kubka

Na początku nie bardzo rozumiałam fenomenu kawy ze Starbucksa. Ot, kolejna sieć kawowa, gdzie dają różne kawy. Ale na egzotycznej obczyźnie załapałam - to taki McDonald na kawowej płaszczyźnie. Idąc do Starbucksa dostaję zawsze dobrą kawę w porcelanowym kubku, ciasteczko, miękki fotel, muzykę i kogoś, kto będzie do mnie przy kasie mówił po angielsku.

Po szybkim przeglądzie www okazało się, że trafiłam do grona niezłych freaków, kupując kubeczek z serii City. Rekordzistka ma 270 kubków. Ja na razie jeden:

Na razie. Mharharhar.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 19, 2007

Link permanentny - Kategorie: Przydasie, Listy spod róży - Tag: tajwan - Skomentuj



Polskie akcenty w Taipei

  • Barek z bajglami pod auspicjami Sobieskiego
  • w Eslite na półkach z CD Vader i Desdemona, a na półkach z filmami - Kieślowski; ogólnie Kieślowski jest kojarzony i nikt więcej
  • "Poland has something to do with classical music?", czyli festiwale Chopinowskie
I to by było na tyle.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 18, 2007

Link permanentny - Tagi: taipei, tajwan, 2007 - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Good to be back home

Odczuwam nawet pewien przypływ patriotyzmu lokalnego, zjadłam kiszonego ogórka, wytarzałam się w kotach, koty wytarzały się we mnie, wyspałam we własnym łóżku i jest mi dobrze.

Droga powrotna okazała się być dość zabawna - po planowym dotarciu do Bangkoku (3h lotu), gdzie samolot miał międzylądowanie, okazało się, że radar pogodowy nie działa, zapasowy radar pogodowy nie działa, a pilot odmawia wystartowania samolotem bez sprawnego radaru, za co mu serdeczne godbless, bo zdecydowanie lepiej gnić w hotelu z basenem na koszt KLM niż lecieć i zastanawiać się, czy wylądujemy. Hotel Novotel Suvarnabhumi Airport jest przeładny i jak będę duża, to pojadę do czegoś takiego na wakacje (pokój fantastyczny, jedzenie doskonałe, basen - jak widać, sauna, masaże, spa, siłownia, wszędzie obsługa hotelowa, która nie wyciąga ręki, a wszystko to za jedyne 8000 bahtów). Lekcja na wczoraj: pakujemy kostium kąpielowy do bagażu podręcznego, a nuż się przyda (zapasowe majtki i koszulkę miałam, ale niewiele poza tym, druga para majtek też nie zaszkodzi). Niestety, hotel był spory kawałek od miasta, dotarliśmy do niego o 3 rano, więc mimo wydania tymczasowej wizy na kartce (zdaje pan paszport i dostaje dowód), zostaliśmy w hotelu. Nb., wizę turystyczną można dostać na lotnisku w kilka minut. Z Bangkoku wylecieliśmy 15 godzin po czasie samolotem o dźwięcznej nazwie "City of Paramaribo", w Amsterdamie zostało nam 12 godzin czekania na samolot do Warszawy. KLM dba o pasażerów, dostaliśmy hotel, tym razem skromniejszy (przylotniskowy Ibis nie zachwyca), jedzenie i zestaw ratunkowy z koszulką, pastą do zębów itp. W sumie zamiast 21 godzin lecieliśmy pełne 48, licząc zmiany czasu. Może warto tak planować podróż, żeby uwzględnić nocleg w mieście i spacer? Inna rzecz, że wzięłam urlop z nadwyżką, żeby nie wracać do pracy w brudnej przyodziewie wprost z samolotu.

U nas ulicach nie śmierdzi zgnilizną i kanalizacją. Niestety, Polacy wyglądają w porównaniu z Chińczykami jak połcie cielęciny (including myself) i to trochę boli w oko. Niestety, dużo porównań wypada na niekorzyść Polski i Polek - Chinki się ładniej, gustowniej i bardziej wygodnie ubierają; rzadko kiedy widziałam źle ubraną panią czy pana (do jasnej cholery - goły wystający brzuch model arbuz należy chować pod czymś, a nie wystawiać na wierzch z dumą przyszłego ojca, pięty szorować, paznokcie obcinać, a nogi myć, szanowni Polacy). Nie widziałam w Tajpei karków i fryt po solarze - a ichnie słońce bynajmniej mocno nie opala (smog i para wodna, a leżeć płasko się nie da z powodu sauny w powietrzu). Stosunek butów ładnych (zgrabne szpilki, klapeczki, tenisówki, baleriny) do obciachowych (zerknijcie u nas na ulicy) to w Chinach jakieś 9:1, a w Polsce - 1:99? Mimo upału rzadko widziałam ludzi z tłustymi włosami czy w brudnej, śmierdzącej odzieży - pierwszy pan po wyjściu z Okęcia wyglądał, jakby cierpliwie czekał na sobotnią kąpiel i nie był to kloszard.

Tak czy inaczej, dobrze wrócić.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 17, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, taipei, tajwan, tajlandia, bangkok, amsterdam, holandia - Skomentuj


Zmęczenie

Chcę do domu. Wyjazdy bywają miłe, ale przychodzi ten dzień, kiedy jest przesyt. Niestety, samolot dopiero za 1,5 dnia. Nie chce mi się już nigdzie chodzić, nogi mnie bolą, a poziom wkurwu zaczyna mi rosnąć wykładniczo.

Nowy hotel boski, ale całą przyjemność zabiera mi fakt, że nas Chińczyki oszukali. Przyszliśmy dwa dni temu zarezerwować, mając jeszcze noclegi w starym hotelu. Recepcjonista przeuprzejmy, jak na tutejsze warunki (tu naprawdę tylko jednostki mówią po angielsku, również w hotelach), tak oczywiście, przyszli państwo dzisiaj, ale chcą państwo spać za dwa dni, jasne, nie ma problemu. Namalowałam mu daty na kartce, że dwie noce, od 12/08 do 14/08, jasne, świetnie, zapłaciliśmy za dwie, pan dał nam klucz i kwitki, pożegnaliśmy się i wróciliśmy do swojego hotelu. Klucz nas zdziwił, ale ok - może tu mają takie zwyczaje. Przemiło, bo taniej niż w cenniku, special price, pokój z narożną wanną i szczelnymi oknami, bosko. Wracamy wczoraj z walizkami, a tu niespodzianka - pokój, owszem, jest, ale powinniśmy w nim od dwóch dni spać, czemu państwo się nie pojawili... Okazuje się, że recepcjonista wykonał jakąś dziką kombinację alpejską i wymyślił, że chcieliśmy spać tego dnia, co przyszliśmy zarezerwować (10/08), potem się 11/08 wymeldować i wrócić na dwa dni od 12/08. Mnóstwo latania, chrząkania po chińsku, telefonów, wreszcie ok, oddali klucz, odetchnęliśmy, pokój jest, pełnia szczęścia. Wracamy późnym wieczorem, zmęczeni jak nie wiem, napada nas recepcjonista, że miał przez nas nieprzyjemności, ale *analizowali nagranie z kamery nad recepcją i wyszło, że to nasza wina, mamy dopłacić za noc, której nie przespaliśmy w hotelu, bo on nam dobrze pokazał, a na kamerce z recepcji mają nagrane, że mówiłam, że trzy noce (mimo że kasę wziął za dwie...). Dostałam wkurwu, zaczęłam po raz fafnasty tłumaczyć, że nie, napisałam mu na kartce, co chcemy, a że źle zrozumiał... Niestety, eloy jest człowiekiem do bólu ugodowym, wyciągnął kartę i stwierdził, że ma w dupie i zapłaci, żeby delikwentowi nie potrącili z pensji, bo to biedny Chińczyk. Biedny, my ass. Szlag mnie trafia, bo to nie kwestia pieniędzy, ale nienawidzę być stawiana pod murem i odpowiadać za czyjeś pomyłki. Nauczka taka, że nigdy nie można być pewnym, że ktoś cię zrozumiał.

Ja chcę do cywilizacji!

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 13, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj - Poziom: 5


Zakazy i zwyczaje

W wielu miejscach pojawia się informacja, że nie wolno się bić. Na przykład w hotelu czy w metrze. W metrze, że nie wolno opierać się o brzeg ruchomych schodów i nie nosić rozwiązanych sznurówek. Również, że nie jeść, nie pić, nie palić i nie żuć gumy. W wagonikach kolejki linowej - że nie huśtać wagonikiem. Ciekawe, ile z tych zakazów powstało po wykryciu zajścia. I tak - ludzie przestrzegają, krnąbrnych turystów grzecznie upominają, że mogą zapłacić karę.

Wszędzie są narysowane linie - do bramki metra, do wejścia do windy, do autobusu. I tak - ludzie przy nich stają w karnym szyku i grzecznie czekają w formie skoordynowanej.

Panienki całują się z panienkami (podobno na pożegnanie, ale bardzo soczyście się żegnają wobec tego). Robią sobie fotki, wykonując przy twarzy gest z palcami. Zapytana lokaleska wyznała, że jest to "kawaii" = "cute". Są dwa typy dziewcząt - grube (z ewidentną nadwagą, nie lekko otyłe) i szczuplutkie, w zasadzie nie ma nic pomiędzy. Często, jeśli panny idą w parach, są identycznie ubrane i uczesane. Fun. Faceci są brzydcy i nijacy (no, pan robiący eloyowi dobrze za pomocą masażu w stopy był stosunkowo ładny). Lokaleska wyznała, że pannom się faceci jednak podobają.

W sklepie z hip-hopowymi koszulkami był kot czarny, który na wejściu uznał, że jestem świetna, będzie mnie lizał po rękach i mru, a ja będę go głaskać. I wyjdź człowieku ze sklepu, jak w drzwiach stoi kotek, myzia się policzkiem o drzwi i tak paaaatrzy.

Masaż stóp boski. Pan właściciel specjalnie dla nas puścił Animal Planet, gdzie pokazywali duże koty. Bosko^2.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj


Już mi lepiej

Miejsce, gdzie się śpi, jest ważne, mimo że tylko spędza się w nim noc. N. znalazł tani hostel, niestety fun factor miejsca okazał się przeniski - dwa pokoje z pojedynczymi łózkami zamiast jednego, brak okien (omfg, jak okropnie się śpi w czymś bez okna, cały czas jest noc), wyjąca klima (można wyłączyć, ale ponieważ pomieszczenie jest bez okien, w kwadrans robi się sauna bez powietrza) i ściany z papieru (a za ścianą Chińczyki oglądają jakiś lokalny analog Jerry'ego Springera do 4 rano). Wytrzymaliśmy noc, po czym za podobne pieniądze wynieśliśmy się do hotelu Sun Sui, który jest miły i ma okno. N. jest twardy i został w karcerze bez okna.

Chyba jednak preferuję miejsca turystyczne (dość mam malowniczych i śmierdzących slumsów, które w zasadzie wszędzie wyglądają tak samo) - lokalny odpowiednik sopockiego Monciaka mieści się przy ostatniej stacji metra - Danshui. Zatoka, turyści, ładne panienki, woda, standy z pierdółkami i żarcie na patyku. Koty portowe są w latki, ale nie chcą się pospolitować z turystami. Można popłynąć łódeczką dookoła zatoki (sympatyczne).



GALERIA ZDJĘĆ.

PS Nogi mnie bolą.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj