taki blahy serialik, a ładnie uśmiecha wieczór ... szkoda, że już skończyłam oglądać :( [jak to mówi moja mama "o! jaki dobry film dziś dają ! jaka jestem głupia, że już go widziałam" :)]
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Ach! Rzadko zdarza się serial, który mnie zachwyca od pierwszego odcinka. Ba, seriale, które zaczęłam uwielbiać, czasem zaczynały się lewą nogą i początki przeziewywałam. Tak było z "Firefly", którego pierwszy i drugi odcinek obejrzałam z czystej uprzejmości, a potem się okazało, że nie mogę się od ekranu oderwać. Tutaj od razu dostałam truskaweczkę - w roli głównej występuje Mal ze wspomnianego serialu i jest dokładnie taki, jaki byłby Mal we współczesnym świecie - szarmancki, błyskotliwy, złośliwy i przedsiębiorczy.
Rick Castle to poczytny autor powieści kryminalnych. Dwukrotnie rozwiedziony, mieszka (w przepięknym nowojorskim lofcie!) z nader spokojną i poukładaną 15-letnią córką i egzaltowaną a nieobliczalną matką - aktorką. Poznaje uroczą policjantkę, Kate Beckett, kiedy przestępca zaczyna kopiować sposoby morderstw z jego książek. Łatwo się domyślić, że zaczyna między nimi iskrzyć, bo i Castle nie jest taki ostatni, a detektyw Beckett to piękna kobieta. W ramach szukania natchnienia do następnych książek, Castle wkręca się do nowojorskiej policji jako konsultant (co nie jest specjalnym problemem, bo ma wszędzie znajomości). Wbrew niechęci detektyw Beckett musi po jakimś czasie przyznać, że Castle pomaga w prowadzeniu śledztwa. Każdy odcinek to inna sprawa, ale jak to w serialach, w tle przewija się wątek morderstwa na jednym z członków rodziny pani detektyw.
Jedna z moich ulubionych scen.