Więcej o
reportaz
Kilka niezależnych opowieści, których wspólnym mianownikiem jest Poznań. Na studium przypadku Paetza, którego zachowanie było pieczołowicie ignorowane w Poznaniu, nawet mimo interwencji Watykanu, nałożone są pewne elementy zachowania innego dygnitarza swojej epoki, Krollopa. Autor rozmawia z rodzicami chłopców i z samymi chłopcami z chóru, jest wyparcie, “mojemu się nie przytrafi”, dramatyczne wyznania po latach. Agnieszka, pierwsze polskie dziecko z in vitro, opowiada historię swoich rodziców z reakcją kościoła w tle. Losy dwojga prześladowanych literatów - poety-antykomunisty i lesbijki z przedwojennych nizin społecznych[1] oraz zamordowanego lekarza-homoseksualisty czy błąkającego się młodego człowieka, ofiary Krollopa - pokazują podobne mechanizmy w zachowaniu poznańskiego meiszkaństwa: obowiązkowe firanki, za którymi dzieją się rzeczy złe, powierzchowny blichtr, dewocję i oddanie kościołowi (ze znamiennym epizodem budowy i odbudowy Pomnika Wdzięczności), pozwalające na modlenie się za grzeszników, ale jednocześnie zamykanie przed nimi drzwi.
Nieco obok wątku kościelnego i hipokryzji zza zamkniętych drzwi jest wyrywkowa historia znanego poznańskiego rodzeństwa - Małgorzaty Musierowicz i Stanisława Barańczaka. Autor dekonstruuje obraz sympatycznej “pani-od-obiadków” z Jeżyc, wskazując jej narastające odklejenie od rzeczywistości, koniunkturalizm, jedynie deklaratywną miłość do brata, mieszczańską tolerancję tylko dla podobnych sobie. Nie dziwi mnie to specjalnie, bo pokrywa się to z wymową jej współczesniejszych książek i lukrowanymi wywiadami.
[1] To nie tak, że przerażające ubóstwo w międzywojniu było cechą tylko Poznania, oficjalnie sławnego z bamberskiej zamożności; lektura ”13 piętra” Springera nie pozostawia złudzeń.
Inne tego autora tutaj.
#20
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lutego 18, 2020
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Moje miasto -
Tagi:
2020, panowie, reportaz
- Skomentuj
Joannę rozstała się z mężem. Po rozwodzie odkryła, że jej krąg znajomych, jaki pozostał po czasach bycia w związku, jest bardzo ograniczony, dodatkowo jej poczucie własnej wartości drastycznie spadło. Tinder miał ją podbudować i może znaleźć nową miłość na resztę życia. “50 twarzy” to po części socjologiczne podejście do fenomenu randkowania przez aplikację od bezpieczeństwa zaczynając, aż do celowego zawężania kręgu znajomych, żeby wykluczyć np. współpracowników. Po części, bo jednak autorka skupia się na części autobiograficznej (lub przynajmniej w takim sztafażu utrzymanej), w której bogato opowiada o swoich upodobaniach erotycznych, wymienia mężczyzn (lub typy mężczyzn), z którymi sypiała, nie szczędząc detali oraz dodaje hymn o poligamii, która jest rozwiązaniem wszystkich problemów ze zdradami w monogamii oraz pozwala hipstersko wymieniać się jedzeniem. Złośliwostki na bok, ale znużyły mnie szczegółowe analizy wielkości elementów anatomii, opisy fellatio czy kaca następnego dnia po upojnej nocy; w ogóle wątek nieustającej imprezy jako sposobu na nudną pracę w korporacji (przygodne spotkanie na biurowym parkingu, sexting zamiast wykonywania obowiązków służbowych, dyskretne wymiotowanie na klawiaturę) nie był dla mnie specjalnie odkrywczy, z tego się w pewnym momencie raczej wyrasta i nie jest to powód do chwały.
Podsumowując - to raczej pamiętnik z seksualnymi przygodami, a nie reportaż, mimo przeglądu typów mężczyzn na tinderze (po stronie anty - między innymi zdradzający ukradkiem, incele, w depresji, cwaniaczki, przepracowani i niezdolni do związku, po stronie pro - dziennikarze kulturalni, artyści i lewacy). Nie trafia do mnie teza autorki, że nic tak nie poprawia samooceny kobiecie, jak kolejny napalony samiec komplementujący jej tyłek albo piersi (na chwilę na pewno, pytanie, jak często trzeba eksperyment powtarzać). Padło też w recenzjach wiele argumentów o klasizmie i jakkolwiek uważam, że w kwestii budowania związku czy nawet relacji erotycznej o niebo łatwiej poruszać się w swojej bańce społecznej, tak zgadzam się, że Tinder w ujęciu Jędrusik to zabawa dla niewielkiego procenta zamożnych mieszkańców dużych miast, których stać na impulsowe wydanie kilkuset złotych na noc w hotelu, kolację degustacyjną i marihuanę na dobry humor.
#80
Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 23, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2019, panie, reportaz
- Skomentuj
Rosyjska dusza jest jak spaniel, który, nawet jak mu wesoło, ma mordę rozpaczliwie smutną.
Każde powiedzenie o Rosji i Rosjanach (chociaż w dalszym ciągu raczej należałoby mówić "Sowietach", bo Związek Republik Radzieckich żyje i ma się świetnie) jest prawdziwe. I że śmieszno i straszno jednocześnie, że bieda i ogromne pieniądze, że życie udawało się zupełnym przypadkiem i podobnym przypadkiem można było z dnia na dzień spaść na samo dno, że to kraj jeszcze bardziej na niby niż Polska. Gdzie łapówka i przymknięte oko jest ważniejsze od miliona paragrafów, które z kolei dalej funkcjonują wedle metody "dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf".
Jackowi Hugo-Baderowi nie zazdroszczę warsztatu pisarskiego (chociaż jest świetny), nie zazdroszczę imponującej listy miejsc, w których był (bo, po prawdzie, to mnie tam nie ciągnie, poczekam, aż się Wschód ucywilizuje, choć może nie doczekam), ale zazdroszczę jednego - tej siły, która pozwala mu tam jeździć i wracać po nowe. Uporu, dzięki któremu może pisać o próbach jądrowych, wyniszczaniu Nieńców, katastrofie Konsomolca, zamkniętych miastach na Syberii, prawie że legalnych trasach przemytu narkotyków czy historii podmoskiewskich gangów z Luberca. I po każdym kolejnym felietonie o niewinnych (a są inne?) ofiarach niezabezpieczonych wybuchów jądrowych, o rosyjskiej mieszaninie niechlujstwa, obojętności, lenistwa i głupoty, o ludziach żyjących z groszowych zysków z transportu heroiny czy żyjących jak w średniowieczu mieszkańcach kręgu polarnego, zabijanych przez wódkę, jednak bardziej się boję niż mnie to śmieszy.
Warto przeczytać jako punkt odniesienia dla kryminałów Doncowej, Marininy i Polakowej.
#26
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lipca 30, 2010
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2010, panowie, reportaz
- Komentarzy: 2
Wstyd powiedzieć, ale jest to kolejna książka, podczas czytania której myślałam "Mogłabym sama ją napisać, tylko się spóźniłam" (chociaż pewnie wymyślanie błyskotliwych tytułów rozdziałów nie poszłoby tak sprawnie, jak Talce czy Cotowi [2019 - link nieaktualny]). To zbiorek felietonów opowiadających o dwóch podróżach Talków dookoła Polski; w pierwszą wybrali się z półtorarocznym Młodym (jasne jest więc, że ciekawsze są traktory, wiejskie koty, żuczki-gnojaki i żubry), w drugą już z parką Młodych - odpowiednio 5 i 6,5 letnich (tu trzeba już umilić młodzieży podróż co bardziej cenzuralnymi legendami i równie ocenzurowaną wersją CB radia). Żeby nie było za prosto, pojechali polami, wioskami i opłotkami, żeby obejrzeć to, o czym w poważnych przewodnikach "Polska w weekend" nie piszą. I jak podczas czytania miałam ochotę popełnić pełną zachwytu notkę o zgrabnie napisanej, zabawnej, ciekawej i jeszcze do tego świetnie czytalnej książce, tak im dalej w las, tym bardziej mroczniej mi się robiło i kluł mi się w głowie coraz zjadliwszy paszwil.
Czemu? Bo książka odpowiada na żywotne pytanie, które czasem zadają mi znajomi, czemu nie spędzam urlopu w Polsce, skoro jest tyle pięknych miejsc do obejrzenia. Właśnie z tego powodu, że miejsca te są ciągle obudowane post-prlowskim "niechcemisiem", bez względu na zasobność portfela trafienie do dobrej restauracji (a nie takiej, gdzie są pierogi z mrożonki, pizza z brzoskwinią odgrzewana w mikrofali, zupa z proszku czy grzanki z kartonika), nie wspominając o jakości i dostępności miejsc noclegowych poza większymi miastami (szybki rzut oka na booking.com - Polska 990 hoteli/hosteli itp., dla porównania 645 hoteli w Berlinie). Do tych pięknych miejsc prowadzą też drogi, czasem nawet wyasfaltowane, ale asfaltu spod łat nie widać. Ba, mamy zabytki, pałace, cmentarze, góry, lasy i doliny, co z tego, jak przez ostatnie kilkadziesiąt lat w zameczku przechowywano węgiel bądź hodowano prosięta, a ostatnie 20 lat sprawiło tylko, że zmieniło się podejście: z dawnego "państwowe, czyli niczyje" na "jak wróci prawowity właściciel, to naprawi". Przy miejscach odwiedzanych przez turystów nie ma przewodników, albumów czy infrastruktury (przepraszam, ale jak dla mnie jedna restauracja w Rogalinie i okienko z lodami to boleśnie mało), czasem siedzi pan Józio czy pani Halina i za 2 zł od łebka może opowiedzieć zabawną historię. I tak jak na to patrzę, to zwyczajnie nie chce mi się. Jedyną barierą za granicą jest język, ale jak do tej pory nawet na Tajwanie da się radę porozumieć, czasem tylko nadużywając rąk. Nie chcę jechać nad polskie morze, gdzie jedyną atrakcją jest smażona ryba, a za pieniądze porównywalne z czterogwiazdkowym hotelem w Luxemburgu nocować w klockowatym domku z oknem wychodzącym na śmietnik. Nie chcę na polską wieś. Nie chcę do większości polskich miast. Może się zmieni za jakiś czas, bo się zmienia, ale na razie wybieram obmierzłe luksusy i dobrze dozowany lokalny folklor za granicą za wcale nie bardzo większe pieniądze.
Talka warto poza tym ze względu na śliczne poboczne historyjki (i cieszące namiary na miejsca, do których jednak warto).
"Powinno mnie tknąć już przy menu.
- Co to jest? zapytałem sympatycznej, bardzo polskiej kelnerki w chińskim fartuszku, wskazując pozycję w menu.
- To taki jakby kapuśniak, ale z grzybami chińskimi - wyjaśniła.
- A ta pozycja? - wskazałem następną zupę.
- A to jakby kartoflana, ale z chińskim makaronem - powiedziała.
- A to mięso?
- To jakby schabowy, ale z chińskim sosem".(...)
Pani kelnerka w restauracji chińskiej znała odpowiedź na nurtujące nas pytania.
- Klient lubi zjeść coś egzotycznego, ale żeby miało znajomy smak. Potem konsument sprowadza znajomych lub rodzinę i mówi: "to chińskie danie, ale smakuje jak schabowy". Bardzo nam się to sprawdza".
Alex, przemiły Niemiec mówiący po polsku, (...) zapytał wczoraj wieczorem swoją uroczą polszczyzną:
- Ale właściwie po co wam ten Dolny Śląsk, skoro się nim nie opiekujecie?
To ja, proszę państwa, wrócę, jak się zaczniemy opiekować.
PS Ostatnia strona jest smutna.
EDIT: Z Madagaskaru:
Alex the Lion: Whoa! Hold up there a second, fuzzbucket. You mean like, uh, the "live in a mud hut, wipe yourself with a leaf" type wild?
Julian: Who wipes?
Inne tego autora tu.
#26
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek lipca 2, 2009
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
panowie, podroze, 2009, reportaz
- Komentarzy: 31
Był kiedyś taki dowcip o dwóch psach - polski biegł do Czech, żeby się najeść, czeski do Polski, żeby sobie poszczekać. Po kilku historiach spisanych przez Szczygła, dowcip już nie jest taki zabawny i potwierdza moją tezę, że w Polsce nie udało by się wprowadzić zasad "Roku 1984", bo tutaj wszystko dzieje się z przymrużeniem oka i na pół gwizdka, a z materiałów na most ktoś zbuduje daczę. Smutny jest Gottland ze swoim zniewoleniem, które siedzi głęboko w głowach Czechów z czasów socjalistycznych i uczy ich, że na wszelki wypadek lepiej źle o władzy nawet nie myśleć, bo może jednak da się i w głowę zajrzeć. Można było podchodzić do tych czasów w wersji sielankowo-naiwnej (jak Viewegh), można zwariować, jak pisarz Ota Pavel. Jedna z historii opowiada o Kachynie, który przenosił prozę Pavla na ekran (kilka dni temu na "Europa, Europa" były "Złote węgorze"), ale jego największym medialnym sukcesem był benefis, o którym nie wiedział. Pojadę zobaczyć, czy Praga dalej jest smutna.
Inne tego autora tu.
#51
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 18, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, panowie, reportaz
- Komentarzy: 1