Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o polska

Co dziś lubię

... tę niesamowitą ciekawość, która pcha do odkrywania strychu, chodzenia z latarką i zaglądania we wszystkie zakamarki.

... popołudniową drzemkę z 2,5-letnią "Przecież Nie Jestem Wcale Zmęczona" dziewczyną, która zapada w sen zaraz po ułożeniu na łóżku i z TŻ-em, którego układać nie trzeba.

... herbatę w kubku w łosie.

... słońce grzejące w plecy.

... i nagłą burzę z piorunami w drodze powrotnej.

... kiedy - pożyczę sobie Chustkową konwencję - babcia I. twierdzi, że przecież w tym ogrodzie nic nie ma, a potem patrzy na zdjęcie i mówi, że naprawdę tak?



Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela marca 18, 2012

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tag: polska - Komentarzy: 2


Piotr Libicki, Marta Piotrowska - Spacerownik Wielkopolski

Świeży, tegoroczny, pachnący farbą, must have dla każdego mieszkańca Poznania i okolic. 10 tras po znanych (Rogalin, Kórnik, Szreniawa, Gniezno) i mniej znanych (Puszczykowo, Zaniemyśl, Kalisz) miejscach w okolicy; trasy są ciekawe, do każdej dołączona mapka i lista miejsc, które warto zobaczyć. Kilka smacznie się zapowiadających się namiarów na restauracje, kilka podpowiedzi, które znacznie poprawią możliwości zwiedzania - ot, nie wiedziałam, że w ramach biletu do skansenu w Szreniawie jest wstęp na wieżę widokową, skąd widać panoramę Poznania (a w kasie nikt nie wspomniał). Niezłe zdjęcia, sporo adresów i telefonów, zaznaczone miejsca z dostępnością dla niepełnosprawnych i przyjazne dzieciom.

Wada - nie rozumiem kryteriów wyboru miejsc, a jakieś musiało być, bo spacerownik pomija sporo z nich, które według mnie są warte obejrzenia - ot, Będlewo, Owińska (i cały szlak cysterski), Czerniejewo, Iwno czy Krześlice. Ba, nie ma słowa o Rydzynie czy Gołuchowie, do którego łatwiej dojechać niż do Lichenia i mają więcej walorów poznawczych niż sanktuarium. Niespecjalnie narzekam, bo nie znam lepszego wydawnictwa niż to, ale chętnie bym kupiła dwa razy grubsze i bardziej kompletne. Czy Agora mnie słyszy?

I rodzynek (normalnie Breaking Bad Pyrlandia Edition):

Napisane przez Zuzanka w dniu środa października 19, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+, Moje miasto - Tag: polska - Komentarzy: 1




Wielkopolska w weekend - Obrzycko

Zawsze mnie ujmowała idea tzw. domu pracy twórczej. Że pracownik naukowy płci dowolnej zostawia dom, rodzinę, pracę nietwórczą i wyjeżdża w okoliczności przyrody, żeby tam powstało jakieś dzieło, czego śladem będzie np. dopisek na zakończonej książce "Poznań - Obrzycko, 1973 r.". I ktoś, na przykład ja, po latach czyta (czy z obowiązku, czy z przyjemności) i myśli - co takiego ważnego w tym, powiedzmy, Obrzycku było, że warto było o tym wspominać? Odpowiadając sobie na to pytanie, w faktycznie istniejącym Obrzycku jest ładnie. Duży, piękny park, wyjątkowo dobrze zachowany pałac (w którym dodatkowo ktoś dokłada pracy i teraz, bo na schodach z tyłu jest zamontowana winda dla wózków), kwiatki i motylki, a głębi parku rzeczka i żaby, tyle że trzeba być tym mitycznym pracownikiem twórczym, żeby dostać herbaty czy zjeść śniadanie w stołówce. Chyba że się jest lokalnym czarnym kotem ("nie ić, kokka!"). I trzeba mieć siódmy zmysł odnajdywania obiektu bez nawigacji, albowiem po co oznaczyć, którędy do pałacu, przecież jak kto mieszka, to wie, a jak kto nie mieszka, to na co mu to. Nie ma tego złego, zdobywam kolejne skille w jeździe leśną dróżką, zawracaniu na pięć czy sześć i odpytywaniu sympatycznego pana, co to w rowerowym koszyku wiezie jamnika, czy aby na pewno ta droga dokądś prowadzi (nie prowadziła).

Szczególną sympatią darzę tę panoramkę, bo ciekawszego efektu bym nie uzyskała, nawet gdybym chciała.

Rzutem oka zza płotu, pałac Twardowskich w Kobylnikach [2023 - link nieaktualny]. I jak w Obrzycku infrastruktura na ciekawego turystę, co akurat przejeżdżał i chętny coś by[1], nie jest przygotowana, tak tu pełen wypas, tyle że - jak widać - wypas zastawiony pod wesele, które się zarezerwowało i zablokowało zasoby.

[1] I nieustająco fascynuje mnie model biznesowy takiej restauracji Rycerskiej w Szamotułach, która jest otwarta w tygodniu do 21, a w weekendy pieczołowicie się zamyka o 18. Bo przecież po 18 się nie je. Co miało tę zaletę, że zjadłam świetny obiad we Wzgórzu Toskanii w Przeźmierowie, które słusznie ma trzy gwiazdki, bardzo sympatycznego właściciela (który wśród kieliszków, porcelany, białych obrusów i storczykowych dekoracji wyciąga malowanki i kredki dla młodszego gościa, a przy tym opowiada o swoich winach[2]). I jak wolę lokale bez krochmalu, złoceń i drewnianych mebli na wysoki połysk, tak i jedzenie było przyzwoite cenowo, a przy tym naprawdę dobre, i uśmiechy obsługi mówiły, że biorą na poważnie i takich, co - nieco przykurzeni - wracają z wycieczki i chcą niesolonych frytek i kredki.

[2] I tak, ma wina z winnicy Ference'a Máté, bo skąd nazwa, prawda.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 18, 2011

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: obrzycko, kobylniki, przeźmierowo, polska - Komentarzy: 4


Wielkopolska w weekend - Baborówko

Raptem 30 km od Poznania, tuż przed Szamotułami, tak zupełnie pośrodku niczego (ale można dojechać pociągiem[1]) jest sobie dawny folwark rodziny von Hantelmanów w Baborówku. I oprócz stadniny, pałacyku i parku z zabytkowymi drzewami oraz furtki pośrodku niczego ma komary. Moja wina, mogłam dzisiaj kupić odstraszacz komarów, a nie tłuc się i rodzinę po elementach anatomii, powodując drżenie aparatu, bo jednak ciężko się robi zdjęcia, klepiąc się jednocześnie w kark. Pałac oferuje wyszynk tylko dla gości hotelowych, więc z atrakcji są konie opodal (i komary). I - akurat o tej porze roku - najpiękniejsze, ciepłe, złote popołudniowe światło.

Wprawdzie mieliśmy jechać do Obrzycka, ale nie wyszło (za to popatrzyłam sobie na bardzo ładne Szamotuły), więc ostatecznie dojechaliśmy do Gryszczeniówki. I naprawdę nie warto dawać się mamić gdziekolwiek reklamą, że jakaś tam restauracja serwuje cheeseburgera z serem i frytki, tylko jechać na certyfikowane pierogi (ale ruskie lepsze niż z kapustą) i domowy sok porzeczkowy, pogłaskać wielkiego, puchatego alaskana i dwa miłe koty - rudego Rudego[2] i czarnego Czarnego. Dodatkowe punkty daję za czekadełka - chleb, smalec ze skwarkami, domowej roboty wędzone wędliny i kiszonego. I pełną półkę słoików z owocami (umiałam się powstrzymać i wzięłam tylko cztery). W niektórych sklepach w Poznaniu (np. w Prosiaczku przy rynku Jeżyckim albo na rynku w Suchym Lesie) można gryszczeniówkowe przetwory - soki, dżemy i kompoty - kupić.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Albo pobłądzić samochodem. O, chyba właśnie minęliśmy. Zawrotka. A jednak nie. Zawrotka. O, teraz to na pewno to. Zawrotka. Patrzą na nas ludzie, zdziwieni, chyba to nie tu, bo by byli przyzwyczajeni do zagubionych. Przejedźmy przez tory, kto by stawiał pałacyk przy samych torach. A jednak. Podobno da się dojechać prościej, Lutycką. Ale i tak było miło, bo obrazki za oknem nader.

[2] Na szczęście były dwa krzesełka dla nieletnich, bo jedno zajął Rudy i szkoda go było z krzesła eksmitować.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 4, 2011

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Fotografia+ - Tagi: baborówko, gryszczeniówka, polska - Komentarzy: 4