Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o polska

Wielkopolska w weekend - Racot

Dzisiejsza pogoda pokazuje, że słuszną ideą było łapanie lata, gdy jeszcze było. Teraz wychodzi słońce - ciepło, a nawet bardzo ciepło. Zachodzi za chmurę - zimno. Na tyle, że zaczęłam myśleć o ażurowych pończochach. Ktoś skosił łany koniczyny i zamiast chmury motyli pęta się jeden smutny biały motyl. Nie pada, więc nie ma zalewu ślimaków; dodatkowo ten smutny fakt objaśnił na szczęście nie rozumiejącemu jeszcze dziecku pan gospodarz domu, który pokazał, gdzie było pryskane i gdzie kiedyś było gniazdo ślimaków. Trochę smutne, bo co komu ślimaki przeszkadzają?

Ale ja nie o tym. Wracając z Rydzyny chciałam zerknąć na jeszcze jakiś pałacyk po drodze. Padło na Racot, co było jednak wyborem takim sobie, z dwóch powodów. Młodzież niby wyspana i w normalnych warunkach niemożliwa do zagonienia w pościel nawet za pomocą kija czy przekupstwa, na dystansie 30 km okopała się na foteliku i mimo szeroko zakrojonych akcji (rozpinanie pantofla, łaskotanie w łydkę i irytowanie komunikatami słownymi) usnęła 2 km przed celem. Po czym na miejscu się okazało, że i owszem, pałac jest, ale mizerny taki, w środku hotel i średnio dostępna z ulicy restauracja (a do tego nie mieli kawy na wynos, więc), a do tego z niby-parkiem, ale też takim smutnym trochę. Więc po rundce dookoła trawnika zawróciliśmy. Pewnie jak się wynajmuje na ślub, to fajniej, ale tak normalnie to raczej w dolnej strefie stanów średnich.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 30, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: racot, polska - Komentarzy: 4


Wielkopolska w weekend - Bolechówko

Zawsze chciałam się wytarzać w miękkim futrze przyjacielskich husky i innych alaskanów, bo dziewczyna powinna mieć jakieś marzenia. Przy okazji pikniku organizowanego w firmie TŻ lobbowałam zza kulis za wyborem Traperskiej osady, nie dość, że mają na stanie miejsce piknikowo-ogniskowe, to jeszcze organizują dla dziatwy oklepywanie koni, karmienie strusi i - czy muszę mówić, że się okrutnie ucieszyłam - tarzanie w psach.

Nie wiem, czy da się tam ot, tak zajechać i wejść do psiej zagrody i dać się polizać, obmachać ogonem czy zanurzyć się po nos w wełnistej sierści, ale może warto zadzwonić i zapytać. Chyba 8 uroczych, chociaż zgrzanych husky i 2 niesamowicie puchate alaskany rekompensują konieczność tłoczenia się na niezbyt dużym wybiegu. Strusie były dwa, trochę brudnawe, ale w ramach useless trivia dowiedziałam się, że ich powieki nie działają metodą góra-dół, a prawo-lewo (albo odwrotnie). Przyszedł też piękny młody rudy kot (ale gościnnie, bo nie jest na stanie), który za kawałek kiełbaski, a potem to już zupełnie platonicznie robił niesamowite sztuki i wykazywał się przeraźliwą tolerancją na poszarpywania i inne dość natarczywe głaskania i ciągnięcia za ogon. Są konie, ją marchewkę, ale ja za końmi specjalnie nie przepadam. Całość jest neutralna - duży pozytyw za psy, okolicę i jedzenie (pieczone ziemniaki, gzik, świeży chleb ze smalcem i kiszonym i naprawdę niezły żurek), ale warunki przechowywania zwierząt dość partyzanckie.

Jednocześnie słowo wyjaśnienia dla tych wszystkich, którzy jadą za mną. Szanowni państwo, jest sobotnie letnie popołudnie, polno-wiejskie drogi, prowadzące przez piękne wielkopolskie okoliczności - laski, chmurki, tu wioseczka, tam ruinka pałacyku, ówdzie alejka. Czy naprawdę musicie popylać swoimi audicami, beemkami, yarisami i innymi matizami 110km/h na godzinę z piskiem opon na zakrętach, żeby tylko być te 10 minut wcześniej? Przecież miło jest jechać w letnie popołudnie spokojnymi 70km/h, żeby mieć czas zobaczyć krowę, drogę na Ostrołękę, śmieszną chmurę w kształcie męskiego przyrodzenia czy wyjątkowo ładnie oświetlony kawałek pola. Wyprzedzajcie więc sobie powoli, ja się tylko pytam - czy warto się tak spieszyć?

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela sierpnia 7, 2011

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: bolechówko, polska - Komentarzy: 2



Nowy znak drogowy

Zamiast tych "Uwaga wyboje", "Koleiny", "Ubytki nawierzchni przez najbliższe 16 km", "Brak pobocza" zrobiłabym jeden znak "Uwaga! Dobra droga". Można by było umieszczać go rzadziej, a zaoszczędzone pieniądze przeznaczyć na dowolnie wybrany cel charytatywny.

PS Nie lubię jeździć w deszczu. Ale trójkowe przebłyski z Open'era i dziecko posapujące na tylnej kanapie zrobiły wieczór. A ja odkryłam, że dalej mam miękkie miejsce dla artysty zwanego aktualnie Prince.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lipca 2, 2011

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tag: polska - Komentarzy: 5



Wielkopolska w weekend - Gołuchów

Gołuchów leży ponad 100 km od Poznania, więc raczej to wyprawa na cały dzień. Toteż przygotowałam się jak na wyjazd na wakacje, oczywiście okupując wycieczkę na pół dnia radosnym raisefieberem dzień wcześniej. Jeśli, drogi czytelniku, mieszkasz w innym miejscu niż Poznań, to możesz mieć bliżej. Albo dalej. Sam ustal swój raisefieber.

Bardzo chciałam, bo w Gołuchowie jest zamek przez duże Z. Wielkie, historyczne nazwiska - Leszczyńscy, Czartoryscy, Działyńscy, ale bez jakichś spektakularnych legend o damach i huzarach, pomykających o północku w stroju niedbałym. W zamku obrazy, meble, gobeliny, tapety i oryginalna stolarka. Niestety, konsekwencją tego jest zwiedzanie z kustoszem w grupach, z gnieceniem się w małych salkach, okrzykami, że proszę nie dotykać eksponatów i krzywymi spojrzeniami, jeśli ktoś się za bardzo o zabytkowy parapet oparł. Ciężko znaleźć chwilę, żeby w pomieszczeniu nie było ludzi, może w tygodniu, bo w weekend niespecjalnie. Zamek prześliczny - pełen koronkowych zdobień, baszt, schodów i krużganków, z zewnątrz wygląda na większy niż może to sugerować liczba oglądanych pokojów.

Park - wielki, zadbany, pachnący o tej porze roku lipą i jaśminem. I aż prowokuje, żeby urządzić w nim piknik. Oczywiście na bramie wisi wielki zakaz biwakowania, pod który pewnie można by podciągnąć rozłożenie koca i wyjęcie butelki mineralnej. Więc uznajcie, proszę, poniższe rozważania za teoretyczne. Bo przecież.

Dalej jestem fanką pikników, ale na każdym kroku tak trochę mi się wyobrażenia rozmijają z rzeczywistością. Bo mam w głowie Piknik Idealny. Ze śnieżnobiałym obrusem, porcelaną, bukiecikami kwiatków na koszu piknikowym i wyrafinowanym zestawem łatwych do spożycia potraw. Po czym za każdym razem koc się zawija i nabiera czarnoziemu, meszki i komary dziabią znienacka, brakuje mi krzeseł i stołu, kosz piknikowy jest ciężki i trzeba się z nim dowlec w piękne okoliczności przyrody (bo jakoś zawsze znajdują się kawałek dalej, bo kto by chciał jeść przy asfalcie), porcelan trzeba spakować bez zmywania (albo używać naczyń jednorazowych), a do tego skądinąd urocza niespełna dwulatka tratuje clou pikniku, biegając po kocu bez zwracania uwagi, na co się wchodzi. Po czym, kiedy jestem błogo objedzona i dożeram już z czystego łakomstwa którąś muffinkę, a wokół jest miło i unoszą się ciepłe słowa, dojrzewam do myśli, żeby ten piknik powtórzyć. Dla ciekawych - menu na blogu obok.

I zupełnie serio nie polecam odwiedzania zagrody dla żubrów, mieszczącej się "zaraz przy" zamku. "Zaraz przy" oznacza 1,5 km piechotą, a na końcu się okazuje, że zwierzęta (żubry, dziki, daniele, konie polskie) są schowane w stajenkach gdzieś na przeciwległym końcu zagród. 1,5 km w jedną stronę z niechętną czemukolwiek niespełna dwulatką to nie jest ta wisienka na czubku, której się człowiek na zakończenie miłego dnia spodziewa.

Dla Poznaniaków kwestie portfelowe:
* 10 zł bilet wstępu do zamku (we wtorek darmo, ale w poniedziałek zamknięte),
* 7 zł bilet wstępu do Muzeum Leśnictwa,
* żubry i park - darmo.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 14, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ - Tagi: gołuchów, polska - Komentarzy: 5