Więcej o
panie
Bohaterów widzimy niedługo po tym, jak skończyła się (dramatycznie) akcja "Żniw zła". Cormoran śpieszy się na ślub Robin, Robin - mimo wysiłków cieszenia się tym dniem - jest zmęczona i smutna aż do momentu, kiedy widzi Cormorana. On chce ją przyjąć z powrotem do pracy, ona chce wrócić, tylko Matthew (już mąż Robin) jest zły. Chwilę potem wściekła jest też Robin, kiedy dowiaduje się, że jej małżonek izolował ją od kontaktów z byłym szefem, grzebiąc ukradkiem w jej telefonie. Zostawiając na chwilę na boku kwestie burzliwego związku Robin, z dwóch stron do agencji Strike'a trafia sprawa: pojawia się ewidentnie zaburzony młody człowiek, powtarzając coś o morderstwie sprzed lat, po czym znika, a niedługo potem jeden z ministrów chce śledztwa w sprawie szantażu[1], a szantażuje go brat zaburzonego młodego człowieka. Robin zmienia się nie do poznania przez założenie szkieł kontaktowych i ściągnięcie obrączki, incognito rozgląda się w kuluarach ministerstwa, bo mąż posłanki z sąsiadującej kancelarii ma być w sprawę uwikłany. Cormoran zrywa ścięgno w amputowanej nodze, opiekuje się nim jego aktualna dziewczyna, co prowadzi do wyznania miłosnego brzemiennego w skutki. Ba, wtem na drodze detektywa staje piękna Charlotte, jego wieloletnia flama, zamężna i w bliźniaczej ciąży, ale ciągle z chętką na powrót do dawnego związku. Śledztwo się zagęszcza, kiedy szantażowany minister zostaje znaleziony martwy. Agencja ociera się o świat wielkiej polityki, w tle przygotowania do Igrzysk Olimpijskich 2012 w Londynie, multi-kulti (muzułmanie i Polacy) i spora doza neokolonializmu.
Niestety, to całkiem miałka powieść. Wiele nitek gmatwa ją ponad miarę (w papierze książka ma ponad 600 stron), wprowadzono mnóstwo bohaterów, niektórych niespecjalnie potrzebnie. Wątek Cormoran - Robin jest jeszcze bardziej idiotyczny niż w poprzednich książkach. Oboje są w związkach, więc pieczołowicie ze sobą nie rozmawiają o niczym, co wykracza poza pracę. A i tutaj jest wiele niedomówień oraz niesmaku, zwłaszcza kiedy Robin (i inni milczący współpracownicy) odmawiają niepłatnej pracy w nadgodzinach i weekendy, bo mają - o tempora, o mores - życie prywatne.
[1] Przy czym klient uparcie nie chce zeznać, czym jest szantażowany (a wie o tym cała jego rodzina). Fascynuje mnie ogólnie idea przemilczania przez klienta podstawowych informacji, które pozwoliłyby na uniknięcie miotania się przez pół książki kilku osób.
Inne tej autorki tutaj.
#5
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 21, 2019
Link permanentny -
Tagi:
2019, panie, kryminal -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 2
Chciałam zacząć od tego, że teraz pojawiła się moda na fugę dysocjacyjną (patrz w kinach "Fuga" - widzieliście?), ale po krótkim sprawdzeniu wyszło, że zarówno Moriarty (2010) i O'Farrell (2012) trafiły do mnie akurat teraz zupełnym przypadkiem. Fabuły obu książek są lustrzanie podobne, więc niestety "Kilka dni" było dla mnie wtórne (trochę szkoda).
39-letnia Alice podczas wypadku na siłowni traci pamięć. Uważa, że ma 29 lat i właśnie jest w pierwszej ciąży. Szokiem dla niej jest to, że jej ukochana siostra (jakże się zestarzała!) jakby ją nie za bardzo lubi, uwielbiany mąż przez telefon jest nie tyle opryskliwy, co zwyczajnie niegrzeczny i bynajmniej nie biegnie do niej do szpitala z kwiatami, a ona sama nie pamięta żadnego z trójki swoich dzieci. Analogicznie jak u O'Farrella, Alice powoli odkrywa (powoli, bo rodzina i przyjaciele - zupełnie inni niż 10 lat wcześniej, czasem tacy, których Alice niespecjalnie lubi - z denerwującą manierą dozują jej informacje o ostatnich 10 latach, po części uważając, że udaje zanik pamięci, po części chcąc jej oszczędzić wstrząsów), że stała się całkiem nieprzyjemną osobą, skłóconą w zasadzie ze wszystkimi i mimo pięknego, odremontowanego ogromnym wysiłkiem domu (jej marzenia) i trójki zdrowych dzieci, była zgorzkniała i ogromnie nieszczęśliwa. Finał jest do przewidzenia - utrata pamięci to druga szansa, pytanie tylko, że nowa-stara Alice z niej skorzysta i po odzyskaniu wspomnień uzna, że warto naprawić to, co zepsuło się w ciągu 10-lecia. Książka jest mniej zabawna niż O'Farrell, ale równie wciągająca.
Główną bohaterką "A teraz śpij" jest Ellen, hipnotyzerka, zajmująca się terapią za pomocą hipnozy; budzi to najczęściej uśmiechy politowania otoczenia, a jej matka, ekscentryczna lekarka, tego nie pochwala. Gdy Ellen poznaje Patricka, wdowca z 8-letnim synem, ma wrażenie, że odwróciła się jej zła passa po nieudanych związkach - Patrick jest miły, szybko się zakochuje, wygląda na stabilnego, ma tylko jeden problem: stalkerkę. Jego była dziewczyna, Saskia, od ponad dwóch lat nie odstępuje go na krok, dzwoni do niego, pisze, czeka pod drzwiami, chodzi do tych samych restauracji i, co najdziwniejsze, nie czuje w związku z tym żadnego zażenowania, nawet gdy Patrick na nią krzyczy. Ellen musi więc poradzić sobie z ciągle obecnym cieniem byłej żony, matki idealnej, rolą macochy, niespodziewaną ciążą i Saskią, która również wkracza w jej życie. Co ciekawe, narratorką pierwszoosobową jest właśnie stalkerka, opisująca swoje motywacje i sposoby pozyskania informacji. Najmniej sympatyczną osobą jest tutaj Patrick, oschły, zmuszający Ellen do klękania na grobie byłej żony (serio!), wprowadzający się do jej domu ze stertą śmieci i ewidentnie nie potrafiący sobie poradzić z sytuacją aż do dramatycznego finału. Nie ukrywam, że absolutnie nie rozumiałam ciśnienia Ellen do kontynuowania związku (wiem, wiem, ciąża i dziecko musi mieć rodziców), bo bez wielkiej wolty fabularnej nie mógł to być dla niej korzystny związek. Ale jeśli czytaliście inne książki Moriarty, to wiecie, że autorka lubi takie zwroty akcji, więc.
Inne tej autorki tutaj.
#2-3
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela stycznia 20, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
beletrystyka, panie, 2019, australia
- Skomentuj
[To nie tak, że nie czytałam, jedynie urwało mi od pisania (ale nie do końca), również dlatego, że nie mam laptopa i podczas ferii w telefonie absolutnie nie chciało mi się wpisywać nic więcej niż instagramowe tagi, ale nie tylko dlatego (bo na przykład się pakowałam albo oglądałam filmy na YT). Nie do końca, bo robiłam niechlujne notatki w notesiku, ale czy będzie z tego pożytek - kto wie?]
Amy jest współwłaścicielką agencji PR-owej, osobą wiecznie zestresowaną, bo rynek nie jest stabilny i co chwila firma stoi na krawędzi. Sytuacja rodzinna też nie wpływa na utrzymanie spokoju - ma ojca z demencją i to na nią najczęściej, jedyną osobę ze zorganizowanym domem, spada konieczność opieki w sytuacjach awaryjnych, mimo że ma czworo rodzeństwa. W domu ma trzy córki - Neeve z poprzedniego, nieudanego związku z niedojrzałym piłkarzem, Kairę z Hugh, ukochanym mężem i Sofie, córkę przysposobioną (dziecko nieodpowiedzialnego brata i lekkomyślnej Łotyszki). Ale nagle dociera do niej, że przecież była absolutnie szczęśliwa aż do momentu, kiedy jej mąż - żeby wydobyć się z przedłużającej się depresji po śmierci ojca i przyjaciela - oświadcza, że zamierza zrobić sobie półroczną przerwę od rodziny i obowiązków i wyjechać do Azji. Amy nie ma żadnego pola do manewru, rozdziera ją straszny żal i poczucie klęski związku, mimo że to nie rozwód czy separacja, mimo że mąż jej nie zostawia dla innej (ale nie wyklucza, że coś się zdarzy[1]). Próbuje, korzystając z PR-owego doświadczenia, mówić o sprawie “językiem korzyści”, ale jej otoczenie - z różnych efektem - widzi prawdę. Oczywiście, jak to u Keyes, w drugim wątku pojawiają się pewne epizody z przeszłości Amy, które stopniowo budują pełny obraz sytuacji.
Umówmy się, może nie jest to literatura wysoka, ale jak to się pysznie czyta. Keyes fantastycznie rozgrywa rodzinę, z jej silnymi i słabymi stronami, przepięknie pokazuje emocje (choć w tym tomie, mam wrażenie, poszła nieco za bardzo w tanią, nabrzmiałą erotykę), pokazuje wielostronność relacji i uwikłanie w konwenans nawet wśród ludzi pozornie “wolnych”; co ciekawe, jej bohaterka jest wtem starsza o pokolenie (w porównaniu z dziewczętami Walshów), co daje autorce ciekawą płaszczyznę do pokazania (potencjalnego) rozpadu związku i wpływu na dzieci. Ciekawy jest też wątek aborcji (przeprowadzanej ukradkiem w Londynie, z wielką akcją odwetową po informacji na kanale Youtube Neeve), zwłaszcza w zestawieniu z wygranym referendum w Irlandii jakiś czas po opisanych wydarzeniach.
[1] I to był ten moment, kiedy mi zazgrzytało. Bo jakoś nie jestem w stanie uwierzyć w jednoczesne zapewnienia o miłości i komunikat “zawieszam naszą przysięgę małżeńską, co będzie, to będzie”. I jakkolwiek autorka próbowała z Hugh robić szarganego sprzecznymi uczuciami świętego, to jednak jej nie uwierzyłam.
Inne tej autorki tutaj.
#1
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota stycznia 19, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2019, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Znam inne książki Rachel Cusk i wbrew niektórym zapowiedziom nie spodziewałam się poradnika. Cusk opisuje, jak w kilkanaście tygodni rozstanie z mężem, ojcem jej dwóch córek, zniszczyło jej życie. Rozwód nie był ani "wyzwoleniem", ani "nową drogą", nową rzeczywistością w rozumieniu rozbitego talerza; przed chwilą był cały, teraz jest rozbity. Kilkanaście stron zajmuje dramatyczna opowieść o ekstrakcji zęba, paralela do innej utraty, której teoretycznie przez odpowiednią higienę i dbałość można było zapobiec. Opis tego, co dzieje się w głowie autorki - utrata pewności siebie jako żony i osoby utrzymującej ognisko domowe, zestawiony jest z archetypami mitologicznymi, filozoficznymi i literaturowymi. Przebudowuje w sobie rozumienie feminizmu i partnerstwa, wszak jedną z przyczyn rozpadu jej związku było partnerstwo - mąż wyraził zgodę na pełnoetatową opiekę nad dziećmi, po czym zmienił zdanie (i odszedł, nie rezygnując oczywiście, ale pozostając "na pół etatu"). I tak naprawdę przebudowuje siebie, jak wcześniej po urodzeniu dziecka, kiedy znikła bezpowrotnie osoba bezdzietna, ze swoim postrzeganiem świata. Teraz nie potrafi już (przynajmniej nie od razu) przejść do perspektywy singla. Musi uwierzyć w siebie jako niezależną jednostkę (nie część rodziny), znaleźć nowy sposób na życie. Musi poukładać świat dzieciom, bo te wcale nie radzą sobie łatwiej z rozwodem tylko dlatego, że rozwody się zdarzają innym. To, co ją wytrąca z równowagi, to przejście ze społecznie cenniejszej roli uczestniczki do roli obserwatorki, na marginesie, patrzącej na rodziny jak przechodzień zaglądający przez oświetlone okna do domów:
Zaczynam zauważać, że znajdujący się tam ludzie wyglądają na zewnątrz. Widzę spoglądające ku oknu żony i matki. Sprawiają wrażenie zadowolonych z życia, szczęśliwych, spełnionych: są dobrze ubrane, atrakcyjne, mają u boku mężów i dzieci. A mimo to, formując ustami słowa kolęd, rozglądają się dokoła. Tak jakby czegoś im brakowało albo coś je zastanawiało. Doskonale pamiętam, jak to było być jedną z nich. Czasami któraś z tych kobiet obrzuca mnie wzrokiem i na chwilę nasze spojrzenia się stykają. Ale zdaje sobie sprawę, że kobieta, która przez moment patrzyła mi w oczy, wcale mnie nie widzi. Nie dlatego, że nie chce czy stara się mnie nie widzieć. Po prostu dlatego, że wewnątrz jest tak jasno, a na zewnątrz tak ciemno, że kiedy jest się w środku, nie widać, co jest za oknem, nie widać zupełnie nic.
Ostatni krótki rozdział książki zaburza harmonię, bo narratorką zostaje Sonia, młoda Litwinka, która po próbie samobójczej przyjeżdża do Wielkiej Brytanii, żeby zostać au pair. Zagubiona w obcym kraju, ze słabą znajomością języka, wchodzi do rodziny na progu rozpadu. Obserwuje osobę, która "ma wszystko" - dom, męża, pracę, dzieci, kontakty - jak zapada się w depresję po rozstaniu z mężem.
Inne tej autorki, a tu można przeczytać skandalizujący artykuł, stanowiący bazę późniejszej książki.
#86
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 31, 2018
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2018, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Życie Juliet Montgomery pokazane jest w trzech odsłonach - w 1981 roku niespełna 60-letnia Juliet w dramatycznej chwili przypomina sobie swoją przeszłość: tę z 1940, z czasów, kiedy jako 18-latka pracowała w Secret Service i tę 10 lat późniejszą, kiedy już dojrzała 28-latka była producentką radiową w BBC. Książka zbudowana jest jak lejek - wspomnienia przenoszą Juliet najpierw do 1950 roku, kiedy to spotyka na ulicy Godfreya Toby’ego, kogoś, kto w przeszłości był dla niej ważny, ale teraz jej nie poznał. To z kolei przenosi ją (i czytelnika) do 1940 roku. Jak większość Brytyjczyków, w 1940 roku (kiedy dotarła do Wielkiej Brytanii groźba, że Hitler jednak jest dla nich też potencjalnie niebezpieczny) wciągnęło ją Ministerstwo Wojny i po dziwnej rozmowie “rekrutacyjnej” trafiła najpierw za biuro do obsługi i archiwizowania przychodzących na tony dokumentów, a potem wybrano ją do tajnej akcji. Miała spisywać transkrypcje (stąd tytuł) rozmów agenta MI5 Toby’ego, który udawał agenta gestapo i dzięki temu sprytnemu zabiegowi przechwytywał informacje londyńskiej Piątej Kolumny[1]. Dla Juliet to też wejście w świat fikcji i udawania; szybko zostaje zaangażowana w inwigilację środowiska dam wspierających Hitlera, udając ich sojuszniczkę. I ogromna chęć bycia kochaną przez swojego bezpośredniego szefa, Perry’ego. Na początku 18-latka traktuje to jako przygodę, ale w pewnym momencie dociera do niej, że weszła w świat wojny równie brutalnej co ta na froncie. Po 10 latach, chwilę po wyrywającym ją ze spokojnej równowagi spotkaniu z agentem Tobym, dostaje anonim, który burzy jej spokój całkowicie. Okazuje się, że koniec wojny wcale nie oznaczał ani dla MI5, ani dla Juliet złożenia broni.
Nie wiem, jak Atkinson (a wcześniej Willis czy Morton) to robi, ale wojenny Londyn jest absolutnie realny, codzienne życie - grzanie wody na herbatę, zasypianie z mgłą za oknem, ludzie mijani na ulicy. Również ten powojenny - wczesne lata BBC, egzotyka programów nadawanych na żywo czy na “pół” żywo, które mogły zniknąć na zawsze wraz ze zgubioną taśmą; to też przypomina mi rejwach w opowieściach Willis o organizacji podróży w czasie. Mimo to nie jest to moja ulubiona książka - ma wadę współdzieloną przez chyba wszystkie książki szpiegowskie: dwuznaczność moralną postaci (bo czy zabicie wroga systemu automatycznie zdejmuje z kogoś odium mordercy?), ciągnące się bez końca zależności i uwikłania czy odpowiedzialność za swoje czyny (nawet wykonane jako polecenie służbowe!). I zakończenie. Nie polubiłam zakończenia.
[1] To w ogóle ciekawy wątek - brytyjska szlachta była gęsto spowinowacona z niemiecką (patrz chociażby drzewo genealogiczne rodziny królewskiej), dodatkowo sporo ludzi u władzy uważało, że będzie bezpieczniej dla kraju zostać sojusznikiem Rzeszy.
Inne tej autorki tutaj.
#83
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota grudnia 1, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, panie -
Kategoria:
Czytam
- Skomentuj
Samotna pisarka z nienazwaną traumą (wiadomo, że przed kilkoma laty miała kochającego męża i dwoje dzieci) leci do Aten, by poprowadzić kurs kreatywnego pisania. Dwa spotkania na kursie, telefon od syna, dziwny wątek ze znajomością z sąsiadem z samolotu, trzykrotnym rozwodnikiem, który zabiera narratorkę na łódkę i próbuje ją pocałować, przyjazd kolejnej pisarki do wynajmowanego mieszkania - to cała fabuła. Właściwą treścią książki są rozmowy ze spotkanymi w Atenach ludźmi – znajomymi, znajomymi znajomych, studentami z kursu. Spotkania
i rozmowy się ze sobą specjalnie nie wiążą, poza tym, że tematem wszystkich są związki między kobietami i mężczyznami, konstrukty społeczne, na których opiera się życie (małżeństwo, rodzicielstwo, krąg znajomych) czy subiektywność postrzegania. Tak, wiem, jak to brzmi i napiszę wprost - ta książka nie ma treści, ma idee; przypomina przekrój przez przypadki terapeutyczne. Tak, jest nudna. Tak, jednocześnie daje czasem do myślenia, zwłaszcza jeśli nie wszystko w życiu - jak w życiu uczestników rozmów - potoczyło się tak, jak zakładało się w młodości. Często pojawia się wątek decyzji i ich niespodziewanych skutków, ocena kobiet w rolach żon, matek, córek (własna i zewnętrzna). Mimo obecności mężczyzn, Cusk (podejrzewana o wspólne doświadczenia z narratorką - pisarka, po rozwodzie) skupia się na kobietach i przypisanych im rolach - wychowaniu dzieci, uczestniczenia w związkach i rodzinnych układach. Tyle że nie ma żadnej pointy, tak jak w życiu, narratorka wraca do Londynu, zamykając ateński epizod w pół słowa. Mimo że książka znalazła się na liście 100 najlepszych powieści XXI wieku, dla mnie jest pomijalna.
Leitmotivem zarówno książki, jak i pozostałej znanej mi twórczości Cusk jest nieustające dążenie kobiety do zdefiniowania siebie; nie da się tego zrobić samodzielnie - kobieta jest konturem (stąd tytuł?), który wypełnia się w kontakcie z innymi ludźmi, w macierzyństwie i związkach. Do ustalenia pozostaje, ile z tej oryginalnej kobiety zostaje po odjęciu jej otoczenia. Według jednej z postaci (i według autorki) - może nie zostać nic lub ktoś zupełnie inny.
– Kluczowym dla wielu kobiet twórczym doświadczeniem – powiedziała – jest urodzenie dziecka, a mimo to dziecko nigdy nie pozostanie tylko stworzonym obiektem; chyba że – dodała – samopoświęcenie matki jest całkowite, moje jednak takie nie było i uważam, że w dzisiejszych czasach żadna kobieta nie powinna składać tego rodzaju ofiary. (…) No a potem poznajesz mężczyznę, dla którego znaczysz tak wiele, że chciałby się z tobą ożenić, więc wydaje ci się, że postępujesz słusznie, zgadzając się. Ale poczucie istotności powraca tak naprawdę dopiero wtedy, kiedy rodzisz dziecko – mówiła z coraz większą swadą – tyle że pewnego dnia dociera do ciebie, że wszystko to – dom, mąż, dziecko – wcale nie jest ważne, przeciwnie: stałaś się niewolnicą, zostałaś wymazana!
Odcięła się od wszystkiego, co mogło łączyć ją z życiem przed poznaniem męża – tamta osoba już nie istniała, dlatego kiedy nastąpił incydent, doszło do dwóch kryzysów, a jednym z nich był kryzys tożsamości. Innymi słowy, nie wiedziała, komu tak naprawdę wszystko to się przytrafiło.
Co ciekawe, w powieści pojawia się wątek Polski, do której została zaproszona jedna ze znajomych narratorki, poetka. Polska to miejsce o zdumiewającej brzydocie, potrzebujące na pociechę dobrej literatury, na której tłumaczenie Polaków nie stać. #tooonas
Kobiety w Grecji lubią być piękne. Tymczasem odniosłam wrażenie, że w Polsce stawia je to w niekorzystnej sytuacji. Tamtejsze kobiety są blade i poważne: mają szerokie, płaskie, zimne twarze i nierzadko zniszczoną cerę, przypuszczalnie przez pogodę i dietę, która jest okropna. No i – dodała, krzywiąc się lekko – te zepsute zęby. Ale mają też powagę, której im zazdroszczę. Tak jakby nic ich nie rozpraszało, nic nie odrywało od rzeczywistości, jaką jest ich własne życie.
Inne tej autorki:
#77
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek listopada 13, 2018
Link permanentny -
Tagi:
2018, beletrystyka, kanada, panie -
Kategoria:
Czytam
- Komentarzy: 1