Wielkopolska w weekend - Lusowo
To nie tak, że nie czekałam w tym roku na lato z poczuciem, że muszę delektować się każdym dniem. Bo czekałam. Tyle że nie spodziewałam się, że nałożą mi się upały z koniecznością ponadnormatywnego przebywania w bezcienistych okolicach. I wyszło, że jednak słabo znoszę nieustające 32-36 stopni, odbija mi się na elan vital, która to elan myśli tylko o tym, żeby zawinąć się do łóżka i wyjść wieczorem. Nie rejestruję upływu czasu w upale, zwijania się owocowych straganów, czerwienienia jarzębiny. Tak zupełnie bez żalu, jak nie ja. Może nie dopadnie mnie w tym roku kryzys kolejnych urodzin?
Wprawdzie nie w weekend, ale w tygodniu, pozwoliłam się wywlec nieletniej nad ostatnio ulubione jezioro w Lusowie. Wprawdzie skręciłam w nie ten zjazd na rondzie ("Mamusiu! Tam będą patykowilki!"), ale do jeziora jedzie się łatwo, trzeba minąć kościół i lekko w lewo. Za pomostem kaczki, przed pomostem ważki, ciepła woda i piasek.