Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o irlandia

Glasnevin

Można sobie wybrać[1] - albo nastrojowy cmentarz ze znanymi, choć już wycofanymi z życia, nazwiskami (to następnym razem), albo fantastycznie kolorowy, pachnący, bzyczący i pełen kremowych, koronkowych szklarni narodowy ogród botaniczny. I jak do tej pory wystarczała mi poznańska Palmiarnia oraz Ogród Botaniczny, tak Glasnevin pokazuje, jak mogło by być, gdyby oba te miejsca połączyć, odczyścić, odmalować, wysiać hektary zielonej trawy, którą następnie się ścina, ona odrasta, ścina, odrasta i tak kilkadziesiąt lat. Ogród został otwarty w 1795 roku, a eleganckich pawilonów dorobił się w XIX wieku, więc przy okazji można się o kawałek historii poocierać. Wszystko ładnie opisane, skatalogowane, opalikowane, a do tego podobno nawet jest oficjalna appka dla tych, co mają drugie życie w telefonie (ja nie mam, więc się złośliwię bezinteresownie). Dużo ładnego - drzew, kaktusów, sukulentów, kwiatów, rzeźb (taka ^Boska to znalazła na przykład śliczny zegar słoneczny, a ja nie). Można wybiegać młodzież.

Wstęp wolny, w środku kawiarnia. Internetowa i przewodnikowa plotka głosiła też, że miejsce roi się od wiewiórek, których wprawdzie się nie powinno karmić, ale i tak podchodzą i żebrzą o przysłowiowego[2] orzeszka. Niestety, nas unikały, przez co wyszliśmy na niedotrzymujących obietnicy rodziców, bo nie było "kiki". Chociaż i tak było fajnie i na pewno następnym razem wrócimy na dłużej.

[1] I warto wiedzieć, co się chce, bo wejście do botanika jest od Botanic Ave., a na cmentarz od Finglas Rd., a to jednak kawałek.

[2] Oczywiście, że znam przysłowie z orzechem.

Więcej zdjęć (i w promocji więcej zdjęć z promenady w Bray).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 23, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: irlandia, dublin - Komentarzy: 1


Newbridge House and Farm

Dziecko moje mówi językami. Chrumka, muczy, beczy, meczy, miauczy, frywolnie rży i gdacze. Szkoda by było nie zaprowadzić dziecka tam, gdzie zwierząt jest dużo, różnej wielkości i większość można pogłaskać i przytulić (a także zaproponować garść świeżego siana, mówiąc "maś"). Newbridge to dla mnie ideał skansenu, do którego powinna dążyć Szreniawa - wielki zielony park z placem zabaw i terenem piknikowym, posiadłość, herbaciarnia i duża farma ze zwierzętami. Owszem, od świni z przeproszeniem jechało jak należy, ale większość zwierząt na dużych pastwiskach była czysta i przyjemna w dotyku. W klatkach prześliczne, egzotyczne kurki - jedna wyglądała jak Tina Turner, inne jak Elvisy Presleye, a jeszcze inny kogut przypominał Freddy'ego Mercurego w najbardziej scenicznie wyrafinowanym okresie. Małe kózki biegały po terenie, dając się głaskać, poszarpywać i nawet podnosić (budząc u ^V. skrytą nadzieję, że przy którymś podniesieniu koziołek nie wytrzyma i którąś stroną pozbędzie się zawartość żołądka bądź pęcherza na podnoszące dziecko, ale - umówmy się - V. ma czarne serduszko), a ja sobie wreszcie uświadomiłam, że nawet mała kózka wygląda jak sam szatan. I to takie bardzo dobre, że wszystkie dzieci - i ciemnoskóre, i te blond, z loczkami czy hinduskie i azjatyckie - z równą radością czczą kozę. I mówią "chrrrum", którego pewnie egalitarnie się nauczyły podczas oglądania świnki Peppy.

Wstęp na farmę - od dorosłego 4 euro od łebka, od seniorów i dzieci mniej (Maj jeszcze nie płacił). Bardzo mnie ujęły liczne znaki sugerujące, że po macankach ze zwierzyną warto umyć ręce i wystawiony w paru miejscach żel antybakteryjny.

GALERIA ZDJĘĆ.

PS A do poprzednich notek - więcej zdjęć z Dun Laoghaire.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 22, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: irlandia, newbridge - Komentarzy: 5