rzeczywiście Szreniawa mogłaby taka być, ale u nas muzea maja inne zadania, inne misje :(
a zwierzęta przepiękne ;-)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Dziecko moje mówi językami. Chrumka, muczy, beczy, meczy, miauczy, frywolnie rży i gdacze. Szkoda by było nie zaprowadzić dziecka tam, gdzie zwierząt jest dużo, różnej wielkości i większość można pogłaskać i przytulić (a także zaproponować garść świeżego siana, mówiąc "maś"). Newbridge to dla mnie ideał skansenu, do którego powinna dążyć Szreniawa - wielki zielony park z placem zabaw i terenem piknikowym, posiadłość, herbaciarnia i duża farma ze zwierzętami. Owszem, od świni z przeproszeniem jechało jak należy, ale większość zwierząt na dużych pastwiskach była czysta i przyjemna w dotyku. W klatkach prześliczne, egzotyczne kurki - jedna wyglądała jak Tina Turner, inne jak Elvisy Presleye, a jeszcze inny kogut przypominał Freddy'ego Mercurego w najbardziej scenicznie wyrafinowanym okresie. Małe kózki biegały po terenie, dając się głaskać, poszarpywać i nawet podnosić (budząc u ^V. skrytą nadzieję, że przy którymś podniesieniu koziołek nie wytrzyma i którąś stroną pozbędzie się zawartość żołądka bądź pęcherza na podnoszące dziecko, ale - umówmy się - V. ma czarne serduszko), a ja sobie wreszcie uświadomiłam, że nawet mała kózka wygląda jak sam szatan. I to takie bardzo dobre, że wszystkie dzieci - i ciemnoskóre, i te blond, z loczkami czy hinduskie i azjatyckie - z równą radością czczą kozę. I mówią "chrrrum", którego pewnie egalitarnie się nauczyły podczas oglądania świnki Peppy.
Wstęp na farmę - od dorosłego 4 euro od łebka, od seniorów i dzieci mniej (Maj jeszcze nie płacił). Bardzo mnie ujęły liczne znaki sugerujące, że po macankach ze zwierzyną warto umyć ręce i wystawiony w paru miejscach żel antybakteryjny.
PS A do poprzednich notek - więcej zdjęć z Dun Laoghaire.