Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Lata 50., Irlandia. Mieszkająca w małym miasteczku przy tytułowym jeziorze (które bynajmniej nie jest szklane) rodzina aptekarza McMahona doświadcza tragedii - znika Helen, żona i matka dwójki nastoletnich dzieci. Ponieważ wcześniej kobieta była depresyjna, unikająca kontaktów i często znikająca na samotne spacery, 14-letnia córka Kit uważa, że jej matka popełniła samobójstwo. Żeby uniknąć wstydu i problemów zbawienia duszy matki (nie komentuję, szkoła katolicka, Irlandia, lata 50.), pali znaleziony w sypialni list zaginionej do męża. Po długich poszukiwaniach zostają znalezione jakieś zwłoki, odbywa się katolicki pogrzeb i żałoba. Tyle że oczywiście to nie są zwłoki Helen, która uciekła do kochanka, prawdziwej miłości[1] sprzed lat, bo zaszła z nim w ciążę, a dla uniknięcia łez męża zdecydowała się powiadomić go o tym fakcie listem (i nie, nie jest to dramatyczny zwrot akcji, rzecz się dzieje w zasadzie na początku książki). Helen zmienia imię na Lena, nazwisko na nazwisko kochanka i choć technicznie martwa, rozpoczyna nowe życie w Londynie. Po przeczytaniu w lokalnej irlandzkiej gazecie o tragedii w miasteczku i po początkowej wściekłości na męża, który ewidentnie zataił nawet przed dziećmi fakt, że ich matka i owszem, jest wiarołomna, ale żyje, Lena decyduje się na udawanie “swojej najlepszej przyjaciółki” i zaczyna korespondować z córką za pośrednictwem zakonnicy-pustelniczki. Oczywiście córka decyduje się na wyprawę do Londynu, żeby poznać przyjaciółkę matki i sprawa się sypie, tyle że nie. Kit arbitralnie decyduje, że jej ojciec zasługuje na szczęście i może bigamicznie pojąć za żonę sympatyczną Maurę, a jej brat już stratę przepracował (oraz chyba nie chce odpowiadać za spalenie listu i sprowadzenie na rodzinę kilkuletniej żałoby). Dwa wątki - życia Leny z bawidamkiem Louisem i jej sukcesów biznesowych oraz dorastania Kit - splatają się ze sobą aż do (nagłego) finału.
Nie zakładałam, że będzie to literatura ambitna, ale i tak mnie zaskoczyła poziomem dramy porównywalnym z “Klanem”. Pomijam już samo zawiązanie intrygi (wielką miłość, która pozwala z lekkim sercem zostawić kilkunastoletni związek i dzieci w imię), ale potem nie jest lepiej. Chory psychicznie/opóźniony w rozwoju napadający mieszkańców miasteczka i chroniony przez zakonnicę-pustelniczkę, Kit szantażująca bogatego chłopaka, który rozpowiadał, że z nią sypiał, ale potem ją przeprosił i byli przyjaciółmi (a ojciec zapłacił słoną nawiązkę), toksyczna przyjaciółka Kit, wżeniająca się w rodzinę bogaczy czy wreszcie pomysł brata Kit, żeby jego siostra odciągnęła od jego ukochanej lokalnego lowelasa, w którym Kit się oczywiście zakochuje mimo jego przeszłości. Autentycznie nie mogłam się oderwać, czekając, aż całość grzmotnie z wielkim hukiem. Nie wiem, czy zalety książki - klimat małego irlandzkiego miasteczka, pozytywistyczny rozwój zahamowanej przez “życie przy mężu” żony, wielka akcja odnawiania zaniedbanego hotelu w celu spektakularnego Sylwestra, trochę historyjek o różnie pojmowanej przyjaźni (Kit i Clio, Lena i Ivy) - rekompensują mizerię fabuły.
[1] Prawdziwą miłość poznajemy po tym, że ona go kochała nad życie, on ją też, ale zdecydował się na ślub z bogatą dziedziczką. Kiedy dziedziczka się wymydliła po kilkunastu latach, zbankrutowany on wrócił, żeby o sobie przypomnieć.
Inne tej autorki tutaj.
#11