Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

La Jajita Oasis Park (9 marca)

Zoo z twistem. Bo idzie się, idzie, są zwierzęta, kierunkowskazy, a na samym końcu się okazuje, że autobus do przylepionego do zoo ogrodu botanicznego jeździ do 17, a potem można iść ponad 1,5 km piechotą. A że dzisiaj byłam słaba i już mocno zmęczona po tym, jak weszłam na górę do oglądania słoni, a one miały to w trąbie i zwyczajnie spały w domkach, więc sobie popatrzyłam na podwórko i zeszłam, to nie proponowałam nawet wleczenia TŻ-a z chustowym bagażem tylko po to, żebym sobie porobiła zdjęcia 2300 rodzajów kaktusów. I skończyło się na zwierzętach. Takie, jak w innych zoach, ale ładnie poumieszczane w przyrodzie, dużo przeżuwających miękkopyskich wielbłądów, struś siedzący na pani strusicy, budzący spory entuzjazm młodzieży, bo malowniczo giął szyję, machał skrzydłami i ogólnie wyglądał na zadowolonego, śliczne puszyste szopy, surykatki i inne mangusty. Oczywiście młodzieży do gustu najbardziej przypadły huśtawki i poczyniła straszny raban na próbę poszerzenia[1] asortymentu zabawowego o taki na przykład pusty trzymetrowy batut.

Trochę smuteczek, że nie przyjechałam w niedzielę, bo w niedzielę jest podobno prawdziwy jarmark z lokalnymi wyrobami, a nie cyrk dla turystów (skądinąd zabawne, że to Senegalczycy przyjeżdżają handlować paciorkami, perkalem i podróbkami znanych marek z niemieckimi i hiszpańskimi turystami, kolonializm à rebours).

Ale przede wszystkim jestem zmęczona (i zła na ten schowany ogród botaniczny), bo nie miałam w planach wycieczki zapadnięcia na mniej łagodną postać lokalnego rota wirusa, który wyjął mi wczorajszą noc i pół dzisiejszego dnia. To przerażające, że pojawia się w moim życiu taka chwila, że nie mam ochoty jeść. Ubodło mnie to niesamowicie, bo na kolację zjadłam dwa plastry arbuza, a też mi niespecjalnie smakował.

EDIT: GALERIA ZDJĘĆ.

Catspotting: 5 w zoo (trzy czarne, pręgaty, szylkret) + rysie ("Ryszardy!") w klatce.

[1] Naiwnie liczyłam, że zabierając dziecko w egzotyczne strony rozwinę przed dzieckiem cały wachlarz nowych smaków, a wymęczone plażowaniem (kradnięciem cudzego asortymentu plażowego, uciekaniem, zbieraniem kamieni itp.) będzie jadło lepiej niż w domu. Yeah, right. Poznajcie dziecko, które przeżyje tydzień na jabłkach, frytkach, suchych bułkach i paczce precelków znanej polskiej firmy. A, i na soku jabłkowym.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 10, 2011

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Maja, Fotografia+ - Tagi: hiszpania, ogrod-botaniczny, ogrod-zoologiczny, fuerteventura, wyspy-kanaryjskie - Skomentuj

« Ahuy (8 marca) - Pajara – Betencuria – Antigua »

Skomentuj