"bardzo piękny wpis" pomyślałam i aż zniżyłam głos w myślach, żeby nie spłoszyć tej chwili.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
A nie jest to łatwe, nawet jak tęcza pojawi się w kuchni. Lubię swoją kuchnię za to, że po południu latem zaczyna się wyzłacać. Wpada słońce i nie bierze zakładników. Dziś przeszło przez dzbanek i rzuciło na podłogę tęczę. Próbował ją bezskutecznie zeskrobać kot Szarszyk, który jest kotem metodycznym i byle światełko nie będzie mu zalegać. Przez chwilę, podążając w górę promienia, czułam, jakbym była na Manhattanie i polowała na Manhattanhenge.
Trudno jeszcze Majowi zgrokować widzenie tęczy. Burzę już polubiła, grzmoty i krople uderzające w zakurzony asfalt. Wieczory jeszcze ma krótkie i nie dociera do niej późny zapach oliwnika, ale zdarza się już, że siedzimy razem na fotelu i patrzymy w świat, czasem milcząc. A czasem nie. I już za chwilę, za moment zaczniemy dialog bardziej skomplikowany od "nie dzidzia bam nie dzidzia ćśćś kokka nie dzidzia".