Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Poszłam do kina! Z mężem i bez nastolatki, która stwierdziła, że nie lubi filmów z aktorami (aktualnie tylko anime, z grzeczności robi wyjątek dla tzw. klasyków, czyli “Chłopaki nie płaczą” czy “Misia”), a uwielbia, kiedy ma chatę dla siebie i wypycha nas z zastanawiającą skwapliwością. Tyle że jakkolwiek doceniam rozmach, dźwięk, kolor i duży ekran, tak… nie mam poczucia, że nie można poczekać na VOD. Oraz można było zwyczajnie z tego zrobić serial i jeszcze nieco wzbogacić w detale i tło historyczne.
Paul i lady Jessica z niespodzianką po zamachu trafiają do Fremenów. Wprawdzie na początku wszyscy poza Stilgarem traktują ich jak utrapienie, ale propaganda Bene Gesserit robi swoje - Jessica zostaje Matką Wielebną w miejsce aktualnej Matki Wielebnej, zaś Paul pokazuje, że umie się zaaklimatyzować nie tylko na pustyni, ale i w namiocie z Chani; w kwestii jaką Zendaya i Timothee mają chemię na ekranie, to ja w ogóle nie mam słów. Paul na początku nie chce iść śladem napisanej przed wiekami roli, ale po wypiciu Wody Życia dociera do niego, że to jedyna sensowna droga. Mnóstwo walk aż do wielkiego finału z przejęciem władzy i pojedynkiem z psychopatycznym Feyd-Rauthą.
Podobało mi się chyba bardziej niż pierwsza część, mimo że nie było już Duncana Idaho. Imperium Harkonnenów, którzy wprawdzie estetycznie przypominali mi o niesławnej historii chowu wsobnego Habsburgów, wygląda jak mokry sen Nazistów o Brutalistycznej Monumentalnej Architekturze. Pustynia - zwyczajnie piękna w swojej surowości, a skalne wnętrza Siczy Tabr są bogate i oszczędne jednocześnie. W kwestii akcji i uproszczeń - tak niewiele pamiętam z książki, że nie wyłapałam żadnych fabularnych wpadek czy niedomówień, aczkolwiek zupełnie wyparłam pochodzenie lady Jessiki. Czy wbrew postanowieniem dokładam kolejną książkę, a nawet dwie, bo mam to stare dwutomowe wydanie z Iskier, na stosik przy łóżku? Być może.