Jak bym zobaczyła dwa ostatnie zdjęcia solo to pomyślałabym, że to z yarnstorm :) (to komplement, nie zarzut)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Przyznaję się bez bicia, że wyjeżdżam w celach zakupowych. Nie na handel, bo na to za leniwa jestem, ale po trosze dla zdobycia punktów lansu, kupienia czegoś innego niż zwykle, spróbowania, czy w naturalnym otoczeniu jedzenie smakuje inaczej. Nie chce mi się też kupować durnostojek, bo jak się nie da zjeść ani używać, to jakoś mi nie konweniuje. I tak:
Trochę, przyznam, liczyłam, że w Muzeum Kotów znajdę coś ciekawego do zaczątków kociej kolekcji, ale poza plakatami i jakimiś papierowymi drobnostkami nie było nic mówiącego "kup mnie".
Zachwyciłam się kaliami - do tej pory kojarzyły mi się z plaskatymi i dość obscenicznie fallicznymi kwiatami, używanymi kontrastowo na ślubach i pogrzebach. Kiedy są kolorowe, zwinięte w eleganckie ruloniki i jest ich dużo, wyglądają prześlicznie.