Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Taksóweczka czeka

Zamówiłam wczoraj taksówkę na 5:30-5:45. Właśnie zadzwoniła pani, że wprawdzie nie mają dla mnie taksówki, ale bynajmniej nie ICMPTZ, tylko zamówili taksówkę w innej firmie i za 10 minut podjedzie. Dasię.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek września 7, 2007

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Skomentuj


Moje motto na dziś

Dyrektor do pracownika:
- Panie, pan wszystko robi powoli - powoli pan myśli, powoli pisze, powoli mówi, powoli się porusza! Czy jest coś, co robi pan szybko?
- Tak, szybko się, kurwa, męczę...

O, już jestem zmęczona.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek września 6, 2007

Link permanentny - Kategoria: SOA#1 - Komentarzy: 1




Podsłuchane przy kasie

Panna kasowa konwersuje z chyba eks-koleżanką, stojącą w kolejce przed nami.
- No co Ty, niech mnie obmawiają. W końcu mam mieszkanie i stałego faceta, co z tego, że bez ślubu. Co, mam dziecko mieć po 30? Niech sobie gadają.

To ja już nie wiem - jak się ma przed 30., to gadają. Jak się nie ma po 30. - jw.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 2, 2007

Link permanentny - Kategoria: Żodyn - Komentarzy: 1


Bez tytułu: 2007-09-02

Nauczona doświadczeniami, nie wlewam wody do wazonika z astrami. Zrozpaczony wazonik spada w nocy ze stołu. Muszę to uznać za samobójstwo, bo kotów w okolicy nie ma, nie było i w ogóle to ja tu leżę, o, od tygodnia.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 2, 2007

Link permanentny - Kategoria: Koty - Komentarzy: 4



Francuski łącznik

... w Poznaniu niczego nie szpieguje ani nie przewozi, natomiast można zjeść tam doskonałe tarty z nadzieniem dowolnym (dzisiaj łososiowo-brokułowa i orzechowo-gruszkowo-rokpolowa), w przeładnym wnętrzu, z miłą obsługą i z bardzo dobrą herbatą w imbryczku. Wifi nie ma (przynajmniej na rogu Skrytej i Matejki). Co smutne - mimo okolic Targów Poznańskich, dworca, parku Wilsona z Palmiarnią i prześlicznych starych domów i kamienic - nie ma w zasadzie po co tu przychodzić w poszukiwaniu miłego miejsca spożywczego. Oprócz kilku smętnych restauracji na Głogowskiej i dwóch na Matejki wiatr hula w pokrzywach.

Trafiłam przypadkiem (więc bez aparatu, nad czym ubolewam, bo okolica Łazarza prześliczna jest), bo zasadniczo to pojechaliśmy do szlag-by-go Pekao SA, żeby zlikwidować konto. Niech mi ktoś prostymi słowy objaśni, jakim cudem w epoce banków internetowych w tym banku *nie da się* załatwić nic ani przez telefon, ani przez internet, ani nawet osobiście w placówce innej niż ta, w której było założone konto (jaki jest emotikon na walenie głową w mur?).

W pracy ćwiczę zen, konwersując z piątym pokoleniem korpoofiar, którzy zlecają mi pracę, nie bardzo rozumiejąc, o czym mówią, co robią i czemu. Jestem niemiła, nie reaguję na zaggadywanki typu "jesteś?!", "cześć, Zuza" czy "słuchaj, mam sprawę". Przy życiu trzyma mnie myśl, że jutro piątek. I że mam ciasteczka ze strupem. I że mogłabym bez straty dla pracy Fabryki sporządzić listę 100 osób, bez których można by się było obejść, usprawniając pracę pozostałych i oszczędzając na pensjach.

Przy okazji wyszło, że mam dylemat z urodzinami. Nie w kwestii przekręcania licznika, ale ogólnych obchodów. Trudno mi wejść i zaanonsować, że dzień dobry, dzisiaj mam urodziny, zwłaszcza w sytuacji, kiedy nie mam głowy do nabywania cukierków czy pieczenia ciasta. Zawsze znajdzie się ktoś klikaty, który znajdzie gdzieś informację, że to dziś i zaanonsuje za mnie. I wtedy jest tym bardziej głupio, jak ludzie się usprawiedliwiają, że nie wiedzieli. Przecież nie muszą. Miło, jak ktoś pamięta (i wysyła sms-y treści "Ty stara dupo"; w tym roku dostałam trzy, nowa świecka tradycja). Ciulowo, jak ktoś zlewa, mimo że wie, bo ma swoje urodziny w okolicy. Życie, jak mówi E.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 30, 2007

Link permanentny - Kategorie: SOA#1, Moje miasto - Komentarzy: 8 - Poziom: 3


Reminiscencja

Pierwszą oznaką, że wracamy do cywilizacji, był busik, wiozący nas z lotniska do hotelu w Bangkoku. Sami Europejczycy, głównie Holendrzy (bo lot do Amsterdamu), ciemno i upalnie, tajski kierowca na nas spojrzał, ocenił i puścił głośniej cover "No woman, no cry". Cały busik podchwycił i kilkuminutową drogę do hotelu wszyscy zgodnie nucili, udowadniając, że wszyscy mają korzenie w reggae.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 29, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, bangkok, tajlandia - Skomentuj