Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Lego - Przygoda

Najpierw o tym, że Majut nie był zachwycony. Samym filmem owszem - bo klockowe krajobrazy świetne (woda z przezroczystych klocków, wybuchy, strzały i płomienie z fluoryzujących patyków i dedykowanych klocków), akcja na najprostszym poziomie do ogarnięcia przez czterolatka, ale niespecjalnie łapała żarty i mocno oprotestowała zakończenie. Mimo że "dobrze się skończyło", w czym ją trzeba było zapewniać od 3/4 filmu.

Ja też, przyznam, niespecjalnie klockowe przygody pokochałam. W warstwie wizualnej - fantastyczne, odwołania do pop-kultury (matrixowy think-tank, Gwiezdne Wojny, Batman, Green Lantern czy Władca Pierścieni) - zgrabne, dialogi - całkiem, całkiem, a łezka nostalgii obowiązkowo pociekła mi na widok błękitnego ludzika kosmonauty (miałam!) z pękniętym hełmem (też mi pękł!) i startym logo z Saturnem (też mi się starło!). Ale oglądanie mnie raczej irytowało. Może zniechęciła mnie klisza na kliszy w scenariuszu (from zero to hero, typowy ludzik Emmet przypadkiem okazuje się wybranym, który ma uratować lego-świat przed złym Lordem Biznesem i jego klej-maszyną). Może za głośna i zbyt "nastoletnia" (czy ja to napisałam?! #jestemstaraimamzazłe?!) muzyka? Może miałkość pointy? Nie wiem. W każdym razie - ładne, miejscami zabawne, ale nie w moim top100 filmów dla dzieci.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek lutego 17, 2014

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Gra Endera

Moim największym zarzutem do ekranizacji "Gry" jest to, że film się nie broni jako samodzielny twór. Owszem, fan kultowy obejrzy, pewnie nawet i z przyjemnością, przypadkowy przechodzień może sięgnie po książkę. Ale zupełnie nie widzę, że sięgam po "Grę" po raz kolejny i jeszcze jeden. Owszem, jest śliczna - sala treningowa, Mazer Rakham, pejzaże, sceny walk; wszystko to eye-candy. Ale scenariusz jest za ubogi - brakuje całego tła politycznego i religijnego, konfliktu na Ziemi z zarysowanymi makiawelicznie rolami Locke'a i Demostenesa. Brakuje gry logicznej - są dwie czy trzy sceny wyjęte z kontekstu, które służą tylko do roli strzelby wypalającej w ostatnim akcie. Brakuje tego rozdarcia w pułkowniku Graffie, który kocha Endera jak własne dziecko i cierpi, kiedy musi mu zadawać kolejne ciosy, które mają wyprowadzić go na dowódcę; Harrison Ford już nie jest sprytnym Hanem Solo/Indianą Jonesem, tylko trepem z miedzianym czołem, a dołożenie politycznie poprawnej major Anderson - meh. Dzieci w Szkole Bojowej - za stare, zbyt nijakie, zbyt powierzchowne. I tu jest mój podstawowy zarzut - ładne, ale za płytko wszystko pokazane.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek lutego 14, 2014

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 8


Robaczki z zaginionej doliny

Otóż, jak wspomniałam na facebooku, zabrałam dziecko pierwszy raz do kina. Z różnych przyczyn, przeważnie związanych z rodzinną dezorganizacją, wcześniej jakoś nie było okazji. W każdym razie, ponieważ wszyscy kochamy Minuscule - przepięknie filmowane na prawdziwych łąkach i lasach historie o animowanych owadach (dostępne na DVD na amazonie, o czym można się przekonać oglądając spory wybór na youtube) - poszliśmy na tytułowe "Robaczki". Zdziwiło mnie, że dubbing, ale może film pełnometrażowy rządzi się innymi prawami niż krótki metraż. Wprawdzie miałam poczucie, że narracja Dziadka Biedronka (Grabowski) i wnuka Bzykusia (rezolutny młodzian z wyjątkowo niezłą, jak na film polski, dykcją) niespecjalnie rozwija to, co pokazywały obłędnie zanimowane obrazki, ale potraktowałam to jako dobrodziejstwo inwentarza, czasem nawet podśmiewając się z Czerwonych czy kleptomanki Pajęczycy. Dopiero wpis na blogu Mateusza Skutnika sprawił, że opadło mi wszystko. Zapłaciłam cenę DVD za to, że ktoś wymyślił, że film składający się ze świetnych scen, doskonałej animacji, efektów dźwiękowych i muzyki się NIE SPRZEDA, więc okleił go narracyjnym dialogiem od czapy. Owszem, dziecku to w niczym nie przeszkodziło, ale jeśli chcecie mieć pojęcie, co jest nie tak, zobaczcie niemiecką Różową Panterę. To ta klasa zniszczenia zamysłu autorów.

Kupię oryginalne francuskie DVD/Blue Raya, ale nie dam zarobić grosza dystrybutorowi w PL.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek stycznia 20, 2014

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 10


Świąteczne #4morons

Przy okazji nowego roku lubię, jak jest dużo światełek - wybuchów, strzelanin i efektów. W tym roku dzięki długim weekendom i strategicznie pobranemu urlopowi miałam dużo czasu na filmy o fabule nieskomplikowanej, ale szybkiej bądź - odwrotnie - fabule bardzo skomplikowanej, ale też szybkiej. I tak:

Snatch - jeśli argument, że w filmie gra Statham, nie jest decydujący, to jest też doskonała, skomplikowana intryga, pościgi samochodowe (He's a natural, ain't you Tyrone?), doskonała ścieżka dźwiękowa (najwięcej pieniędzy poszło na opłacenie tantiem dla Madonny), aktorzy z pierwszej ligi (Farina, del Toro czy Pitt) i mnóstwo zbiegów okoliczności. Uwielbiam frazę - "Yes, London. You know: fish, chips, cup 'o tea, bad food, worse weather, Mary fucking Poppins... LONDON", "Anything to declare? Yeah. Don't go to England" czy wreszcie: "No, Tommy. There's a gun in your trousers. What's a gun doing in your trousers? It's for protection. Protection from what? Zee Germans?". I cygański akcent Brada Pitta. Wszystko uwielbiam. A, o czym jest? O diamentach, psach, napadzie na kantor oraz o ludziach, którzy nie widzą różnicy między napisem REPLICA a DESERT EAGLE .50.

Lock, stock and two smoking barrels - wcale nie słabszy od Snatcha, nawet powiedziałabym, że pod względem karkołomności skomplikowania intrygi jest lepszy. Widać jeszcze dłużyzny przy kręceniu, ale - halo - to pierwszy film, którego KAŻDY może pozazdrościć. Czterech łebskich gości chce skręcić szybką kasę na pokerze, ale zostają zrobieni w balona, a dodatkowo za zwłokę będą tracić po palcu. Nie jest to fajna opcja, więc postanawiają pozyskać walizeczkę funtów od innych cwaniaczków. W trakcie pozyskiwania pada wiele strzałów (tylko niekoniecznie z zabytkowej broni), tryska sporo krwi, wiele środków płatniczych przechodzi z ręki do ręki. Niekoniecznie w takiej kolejności, w jakiej sobie poszczególni uczestnicy układanki wyobrażali. Taki twist podwójnie zakręcony. A, wspominałam, że jest Statham?

Expendables - zacznę od tego, że jest Statham. A oprócz nieco cały worek idoli epoki zjechanego, wielokrotnie przegrywanego VHS - Sylvester Stallone, Arnold Schwarzenegger, Dolf Lundgren, Jet Lee, Eric Roberts czy Mickey Rourke. Panowie są najemnikami i wynajmują się do czegokolwiek, byle zyskownego. Oczywiście w ramach swojej, czasem specyficznej, etyki. Nie jest to film do wielokrotnego oglądania, jak poprzednie, ale zawiera niezbędną dawkę absurdu typu zraszanie paliwem pomostu, a następnie podpalanie go przez człowieka zwisającego z dziobu lecącego samolotu w celu uzyskania malowniczego wybuchu. Oraz garść uroczych żartów, jakimi raczą się nieco podstarzali i pokryci zmarszczkami bohaterowie.

Iron Man 3 - tak, wiem, nie pojawia się Statham, ale dla Roberta Downeya Jr-a robię zawsze wyjątek. To film o tym, że samozakładająca się zbroja to wynalazek na miarę krojonego chleba oraz że lepiej nie żartować sobie kosztem ambitnych nerdów z wadą zgryzu. Zgryz sobie z wiekiem poprawią, ale uraza pozostaje. Zły człowiek, Mandaryn, powoduje zamachy terrorystyczne za pomocą wybuchów, co irytuje prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz w domu Tony'ego Starka, co irytuje tego ostatniego, bo nie dość, że mu porywa małżonkę, to jeszcze wysadza posesję w powietrze. Ponieważ nie ma dostępu do kompletnej zbroi, buduje sobie nową z ziemniaka i kilku nakrętek, a następnie idzie ratować świat. W międzyczasie dokonuje przechwycenia Air Force One oraz pasażerów luzem i odkrywa tajemnicę porywczych ludzi świecących w ciemnościach. Oczywiście, potem żyją długo i szczęśliwie, a ja nieustająco uwielbiam niezobowiązującą elegancję RDJ.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek stycznia 2, 2014

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Redemption / Koliber

Statham zdecydowanie lepiej wygląda, jak jest ostrzyżony, albowiem kiedy jest menelem z długimi, rzadkimi włosami, to entuzjazm widowni znacznie opada. Tym razem jest Joeyem Jonesem, eks-wojskowym, zbiegłym przed sądem wojennym, bo dotarło do niego, że zabijanie jest niefajne. Obrywa od meneli, ale nawet pijany jest nieludzko sprawny, więc zwiewa i trafia do mieszkania bogatego fotografa. Najpierw obficie korzysta z alkoholu, albowiem się ma fazę staczania się, ale szybko odkrywa, że fotografa nie będzie przez całe lato, w szafie są eleganckie (i hipsterskie) garnitury, w poczcie pin do bankomatu i złota karta, a na blacie leżą kluczyki do samochodu. Więc się goli, strzyże i idzie w Londyn. Część pieniędzy oddaje zakonnicy redemptorystce z Polski, granej przez Agatę Buzek. Złego słowa bym nie powiedziała, bo dziewczyna umie być i zasadniczą zakonnicą, i elegancką damą w czerwonej sukience, ale czemuż ach czemuż musi na głos wygłaszać monologi wewnętrzne po polsku (pod wpływem alkoholu, ale jednak). Wracając do Joeya, zaczyna pracować jako egzekutor w chińskiej mafii, bo chce pomścić znajomą, która krótką karierę dziewczyny do towarzystwa zakończyła w Tamizie. W międzyczasie usiłuje nadrobić zaniedbania żony i 9-letniej córki, dostarczając im zarobioną walutę. Jest i moralny niepokój (bo niekoniecznie pasuje happy end), jest i nieco ciętych komentarzy Joeya, jest i ambiwalentna zakonnica, która się nie umie oprzeć słodkiemu brutalowi (chyba że o ścianę). Trochę za poważny jak na #4morons, ale wystarczająco rozrywkowy na wieczór po ciężkim dniu.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 22, 2013

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2