Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

C’mon C’mon

Johnny jest dziennikarzem radiowym, aktualnie w ramach projektu prowadzi wywiady z dziećmi i młodzieżą na temat przyszłości ich i świata, nadziei i obaw. Wtem po latach milczenia odzywa się do niego siostra i prosi o pomoc w opiece nad 9-letnim synem Jessem na czas, kiedy pojedzie wesprzeć swojego eks-męża i ojca Jessego, wymagającego leczenia psychiatrycznego. Johnny się zgadza, da radę przez kilka dni, jest zachwycony swoim inteligentnym, otwartym i sympatycznym siostrzeńcem. Jednak kiedy z kilku dni robią się dwa tygodnie z opcją przedłużenia, sytuacja robi się napięta. Johnny nie ma doświadczenia jako rodzic, nie chce grać w nietypowe inscenizacje z Jessem, który tęskni za matką, pojawiają się konflikty, jednocześnie zaczyna myśleć o tym, czego brakuje w jego życiu, czemu odciął się od siostry po śmierci matki. Chce też wrócić do pracy, zabiera więc ze sobą chłopca w podróż najpierw do Nowego Jorku, potem do Nowego Orleanu.

Przeładny, czarno-biały film o całej palecie uczuć w rodzinie, o nieumiejętności mówienia o tym, co boli lub co jest straszne; jednocześnie pełne emocji sceny są kontrowane szczerymi i celnymi wypowiedziami przypadkowych młodych ludzi z różnych sfer. Johnny jest sam, bo boi się czuć. Jesse, wprawdzie ośmielany przez matkę - autorkę książek o emocjach - mówi dużo, ale również nie umie wyrazić swoich obaw i dezorientacji chorobą psychiczną ojca, rozstaniem rodziców i nieobecnością (nawet czasową) matki. W czasach mojego dzieciństwa nazwałabym ten film awangardowym, bo pokazuje, że dzieci mają prawo wyrażać emocje i nie być ślepo posłuszne, tylko decydować o sobie. Gorzej, mężczyźni też mogą czuć się źle, mieć depresję, załamanie nerwowe czy ukrywać to, co ich boli.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek marca 23, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Everything Everywhere All at Once

Evelyn, Amerykanka pochodzenia chińskiego w pierwszym pokoleniu, ma poczucie, że wszystko się jej w życiu sypie. Klienci pralni, którą prowadzi, nieustająco czegoś się domagają, na suficie zaciek, który trzeba pomalować, mąż - zamiast zająć się naprawianiem i obsługą pralni - tańczy z klientem i przykleja na rzeczach oczka, przyjechał kontrolujący ojciec, niespecjalnie ceniący drogę, jaką Evelyn wybrała, trwa wnikliwa kontrola z urzędu skarbowego ze szczególnie nielitościwą inspektorką, a do tego córka przedstawia jej swoją dziewczynę. A, jeszcze mąż usiłuje jej podetknąć dokumenty rozwodowe. I kiedy Evelyn myśli, że sytuacja się nie może jeszcze skomplikować, okazuje się, że jest centralną postacią multiwersum, w którym każda jej życiowa decyzja spowodowała powstanie kolejnego świata. I tylko ona - nie przerywając swojego zwyczajnego życia - może uratować wszystkie światy przed super łotrzycą, którą niechcący(?) w jednym ze światów stworzyła. Tyle że ta konkretna Evelyn jest najgorszą Evelyn z całego multiwersum, podejmującą złe decyzje i nie obdarzoną specjalnymi talentami, w przeciwieństwie do innych.

Jak ja się na tym filmie doskonale bawiłam! Prześmieszny, przegięty, absurd goni absurd, sztuki walki przeplatają się postmodernistyczną szyderą ze wszystkiego - kina akcji, zwłaszcza wuxia, aktorów, stereotypowych Azjatów, tzw. wielkich filmów, przeznaczenia i zaskoczenia. A jednocześnie to całkiem mądry film o rodzinie - spełnianiu oczekiwań, codziennym zagonieniu i liście obowiązków, zagubieniu, kwestionowaniu swoich wyborów, zatracaniu siebie i jednocześnie o miłości, zrozumieniu i wybaczeniu. Na kolejnej płaszczyźnie to ważny, zupełnie niehollywoodzki film o mniejszościach - niebiałych, nieheteronormatywnych i niemłodych; tym bardziej zaskakuje Oskar za najlepszy film. Wizualnie perełka (kostiumy! pejzaże! twórcze wykorzystanie realnych nagrań aktorów! montaż), scenariuszowo cacko do co najmniej dwukrotnego obejrzenia, żeby wyłapać wszystkie smaczki, muzyka - wszystko świetne. I aktorzy - nieco zapomniany, ale nostalgicznie wzruszający Ke Huy Quan (“Indiana Jones” i “Goonies”), Michelle Yeoh, kobieta o 100 twarzach (“Przyczajony tygrys, ukryty smok”) czy Jamie Lee Curtis, jak wino. Jest kilka scen ryzykownych (mucha czy nagroda dla najlepszego kontrolera), ale to jeden z lepszych filmów od dawna.

(Oczywiście, że często czuję się w swojej głowie jak Evelyn).

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek marca 20, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 5


Doll & Em

Emily (E. Mortimer), Angielka z pochodzenia, zrobiła karierę w Hollywood. Kiedy dzwoni do niej jej przyjaciółka z dzieciństwa, Dolly (D. Wells), którą właśnie zostawił partner, nie waha się i zaprasza ją do siebie, a ponieważ Doll jest bez grosza, proponuje jej posadę swojej asystentki. Egocentryczna Doll nie jest bynajmniej dobrą asystentką, robi wokół siebie zamieszanie na planie, często stawiając Emily w złym świetle. Panie kłócą się, godzą, wreszcie wpadają na pomysł, żeby napisać sztukę o swojej przyjaźni (tak, to serial oparty o rzeczywistą przyjaźń aktorek, które w tym serialu chcą razem napisać sztukę… widzicie to?). Nie chcą grać same siebie (ponownie, widzicie to?), zatrudniają więc Olivię (Wilde) i Evan (E. Rachel Wood), współpraca jednak nie układa się idealnie, do tego po przypadkowym flircie Doll zachodzi w ciążę z Ewanem McGregorem, a małżeństwo Emily zaczyna się sypać.

To bardzo nierówny serial, z założenia komediowy, ale z mojej perspektywy ocierał się raczej o krindż i second hand embarrassment niż budził szczery śmiech. Zabawne jednak było przemieszanie aktorów grających siebie i kogoś zupełnie innego (Baryshnikov, Wilde, McGregor, Wood i inni), ze śmiechu spłakałam się, widząc spotkanie z Harveyem Weinsteinem (nieco się świat zmienił od 2015), ewidentna szydera z tzw. wielkiego amerykańskiego kina również była zabawna. Podsumowując - warto dla pośmiania się ze świata przemysłu filmowego, niekoniecznie jako komedia o przyjaźni.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 18, 2023

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Najgorszy człowiek na świecie

Julie jest młoda i nie bardzo umie określić, co jest dla niej ważne. Planuje zostać lekarzem, ale zmienia zdanie i przez jakiś czas studiuje psychologię, żeby finalnie przejść do fotografii. Podobnie ze związkami - nie bardzo umie określić, z kim chciałaby być. Zostawia chłopaka w swoim wieku dla starszego od niej rysownika alternatywnych komiksów Aksela, dobrze się przez jakiś czas dogadują, ale w pewnym momencie dociera do niej przy kolejnej rozmowie o dzieciach i spotkaniach z jego, o prawie pokolenie starszymi, znajomymi, że nie jest w stanie podjąć decyzji o dziecku ani że na zawsze razem, mimo że Aksela kocha; męczy też ją ciągłe intelektualizowanie partnera, który każdą emocję - również Julie - musi przedyskutować, ocenić, ubrać w słowa. Przypadkowo spotyka Eivinda, chłopaka w jej wieku, bez specjalnych ambicji, spontanicznego i radosnego; tak jak ona nie myśli o przyszłości, nie podejmuje decyzji na całe życie. Czy to jest coś, na czym Julie zależy i czy wytrwa w związku z Eivindem. Kiedy wyjdą poza fazę zakochania? Czy z nim będzie gotowa na dziecko?

W 12 częściach (z prologiem i epilogiem) film pokazuje późne dojrzewanie 30-letniej już Julie, późne w stosunku do oczekiwań społecznych czy poprzednich pokoleń, gdzie wszystko jest/było skodyfikowane i ustalone (nauka - praca - małżeństwo - dzieci - starość). W żadnym momencie nie ma elementu oceny, który sugeruje tytuł. Julie nie jest najgorsza, ba, nawet jej postępowania nie można określić jako nieetycznego w żadnym momencie, ma swój kompas moralny i nie krzywdzi nikogo celowo, jedynie wybiera to, z czym czuje się pewnie. Nie ma odpowiedzi, czy to coś złego. Nie jest to ani komedia mimo komediowych elementów, ani tym bardziej komedia romantyczna, mimo że o uczuciach i związkach, ani dramat, mimo czasem tragicznych wydarzeń, to film o życiu, jednym z możliwych wariantów. W tle piękne norweskie miasto (chyba Oslo), bardzo ładnie filmowane i z przyjemną ścieżką dźwiękową. Można obejrzeć, nie jest to najlepszy film, jaki widziałam, ale zostawia takie miłe poczucie ciepła po obejrzeniu.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek marca 14, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Clerks III

Ciekawe, że nie przyjęło się u nas określenie “convenience store”, idzie się do Żabki czy do sklepu na rogu, który niekoniecznie - jak sklep tutaj - jest faktycznie na rogu. Dante i Randall są współwłaścicielami sklepiku, a lokal obok, gdzie wcześniej mieściła się wypożyczalnia VHS, zajmuje punkt z medyczną marihuaną prowadzony (duże słowo) przez Jaya i Silent Boba (chudego!), którzy jednak wolą stać przed wejściem. Randall po jednej z zaciętych dyskusji z koczującym w sklepie ultra-chrześcijaninem Eliasem ląduje w szpitalu z atakiem serca, na szczęście udaje mu się z tego wyjść. Daje mu to motywację do zmian w życiu - stwierdza, że ze swoją ogromną wiedzą o filmografii i filmach napisze scenariusz, wyreżyseruje i nakręci film. Dante, od 15 lat coraz bardziej gorzkniejący wdowiec, stara mu się w tym pomóc, ale niekoniecznie wszystko idzie tak, jak by się Dante po latach przyjaźni spodziewał. Elias dla odmiany staje się ultrasem szatana, skoro Jezus z nim nie gadał i nie uratował Randalla (w efekcie Elias i jego kumpel w każdej scenie mają inne, klimatyczne kostiumy, absolutnie robią tym film).

Jaka to ładna historia o starzeniu się i zmianach w życiu, taki crossover poprzednich “Sprzedawców” (pierwszych i drugich) i ”After Life”. Mimo zaawansowanej procedury castingu, gdzie przewija się mnóstwo znanych z poprzednich części twarzy (jest Ben Affleck!) i nie tylko (cameo Chrystka z "Dogmy", to Dante i Randall lądują jako odtwórcy głównych ról, przez co można kreatywnie wykorzystać oryginalne, czarno-białe sceny. Mocno mnie to trąca w serduszko, bo właśnie takich młodych chłopaków spod sklepu pamiętam z czasów, kiedy ja byłam młodą dziewczyną i widok posiwiałego Dantego boleśnie przypomina mi, że codziennie z lustra nie patrzy na mnie 25-latka.Oczywiście w finale łezka mi poleciała, łatwo się wzruszam. Idźcie oglądać, koniecznie.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota marca 11, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 2


Celeste and Jesse Forever

Celeste (Rashida Jones, mój absolutny crush) i Jesse (Andy Samberg) są ze sobą od liceum, zawsze razem, rozumieją się bez słów, lubią te same rzeczy, para idealna, nie dziwi, że wzięli ślub. Dziwi jednak, że po 6 latach związku są w separacji, to budzi ogromne zdziwienie, tym bardziej, że i tak wszędzie chodzą razem i zachowują się jak para. Znajomi przekonują oboje, że skoro zdecydowali się rozstać, to niech się rozstaną, niech zaczną spotykać się z innymi. Jesse nie chce, tak naprawdę wolałby wrócić do Celeste, ale ona z kolei wydaje się cieszyć byciem singielką, a w chwilach słabości dzwoni do Jesse’a, żeby przyszedł, a jak się kończy, wiadomo. Wtem pozorną stabilność psuje fakt, że Jesse i jego - wtedy - przygoda na jedną noc - spodziewają się dziecka, a on, dotychczas znany z bycia absolutnym dzieciakiem i lekkoduchem, chce rozpocząć życie dorosłego ze wszystkimi konsekwencjami i zostać odpowiedzialnym, zarabiającym ojcem. Wściekła Celeste rzuca się w wir randkowania i odkrywa, że niekoniecznie jest różowo, a żaden z poznanych panów to nie Jesse.

Jaki to pyszny film o dumie, o nieumiejętności dbania o związek, w którym nie ma równości, o chęci postawienia na swoim mimo tego, że “można mieć albo rację, albo być szczęśliwą”, o tym, że czasem jest okienko na jakąś decyzję, a potem już nie i nic z tym nie można zrobić. Jednocześnie to ciepły film o różnych obliczach dorastania, również zawodowego i takiego zwyczajnie ludzkiego. Trochę szkoda mi było niewykorzystania niektórych bohaterów - na przykład uroczego Elijah Wooda sprowadzonego do roli podręcznego przyjaciela-geja.

PS Wiecie, że na Netflixie jest (są) "Clerks III"?

Napisane przez Zuzanka w dniu środa marca 8, 2023

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj