Tremitko
Mam grypę. A jutro egzamin. Nie wychodźcie o 12.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Mam grypę. A jutro egzamin. Nie wychodźcie o 12.
Niewypada niepolecić.
5 października, wtorek. Ostatnia godzina jazdy z 30. Jadę do szkoły, żeby jeszcze raz napisać wewnętrzny test teoretyczny. Wlekę się półtorej godziny z Majem, żeby spędzić 10 minut nad testem.
12 października, wtorek. Robię egzamin praktyczny, dostaję papier. Nauczona smutnym doświadczeniem, dzwonię z pytaniem, czy jak dziś przyjdę, to dostanę od ręki zaświadczenie o ukończeniu kursu. Nie, bo pani E. zajęta, ale mogę przywieźć papiery, a ona mi na przyszły wtorek wystawi. Niemożliwie mnie takie rozwiązanie cieszy, więc dziękuję, ale nie, i anonsuję się na wtorek za dwa tygodnie.
26 października. Kolejna wizyta u teraz już uroczej, uśmiechniętej i "pani Małgosiu, świetnie pani wygląda, jaka piękna córeczka" pani E., zajętej pukaniem w gierkę-zręcznościówkę na komputerze. Wypisanie świsteczka trwa ponad 20 minut, bo pani E. szuka jakichś papierów w przepastnej szafie, na kartce podlicza trzy razy, czy aby na pewno przejechałam 30 i robi mnóstwo zbędnych ruchów. Szlag mnie nie trafia, bo już jej więcej nie muszę oglądać.
Jutro idę zanieść papiery w czeluść molocha, który na pasku mojej przeglądarki anonsuje się jako L WORD, co mnie nieodmiennie bawi.
- Pani Małgosiu - rzekła pani M. - parkuje pani zawodowo. - Ale za próbę rozjechania pieszych na pasach, przejazd na żółtym i skręcenie wbrew zaleceniom egzaminatora i to bez kierunkowskazu to chyba by pani egzaminu nie zdała.
Dziś po resztę papierów, a potem - jak Bogini da - złożyć podanie o egzamin.
30 wyjeżdżonych na kursie godzinach. Pani M. zeznała, że jak nie zrobię czegoś szczególnie głupiego, to mam szansę zdać. Jeszcze tylko jedno spotkanie z panią E. i jej wiecznie anty nastawieniem i idę rzucić się na szalę WORD-u.
Nie wiem, jak to po polsku krótko. Ale pani M. podczas chyba 8 spotkań nauczyła mnie jeździć. Dobrze się czuję za kierownicą, nie boję się, po mieście pewnie sama jeszcze bym nie pojechała, ale poza miastem - myślę, że już. Silnik dziś zgasł mi raz (na placu manewrowym więcej, ale wiadomo). I wprawdzie ciągle jeszcze słyszę: "Pani Natalio, no kto wchodzi w zakręt z 40 km na liczniku, przepraszam, pani Małgosiu, ale z kilometrów nie spuszczę" czy "ten łuk to jak pijana żmija, ale niech będzie, w końcu tym razem nie rozjechała pani słupka, pani Małgosiu", ale myślę, że za 1,5 godziny jazd (i kilka w czasie czekania na termin) pójdę złożyć ten papier do WORD-u, że chcę egzamin. Ale to tylko dzięki pani M.
Z panią M. idzie mi coraz lepiej (mimo że mówi do mnie w osobie trzeciej, na zmianę z "pani Małgosiu", co jednak mi nie przeszkadza, bo mówi też "pani Ewo"). Jakoś poruszam się po mieście, po łuku już nie zabijam słupków stojących po obu stronach pasa, umiem ruszać pod górkę, a samochód gaśnie mi tylko kilka razy. I w nagrodę dostałam od miasta gustowną ruinkę.