Więcej o
Maja
Dziewczyna na lotnisku użaliła się przyjaciółce, że następnym razem nie bierze aparatu, bo już drugi raz wraca, a karta pusta. Otóż ja tak nie mam, a nawet wręcz przeciwnie. Więc dziś bez zdjęć. Ale będą.
Hotel wybierałam po powierzchni. Maj jest stworzeniem ekspansywnym i każdy, kto przebywał z nim w jednym pomieszczeniu dłużej niż kwadrans, może potwierdzić, że wybór pokoju o powierzchni 9 metrów kwadratowych to droga do pewnej frustracji, nawet na trzy dni. Znalazłam etniczny B&B w Ealing (etniczny, bo prowadzony przez Hindusów, a sprzątany m. in. przez Polkę), tuż obok kościoła baptystów. Miłe miejsce, śniadań nie próbowaliśmy, bo poszliśmy w lokalną turystykę kulinarną[1], łóżka wygodne, ale. Wielokrotnie budziłam się w nocy, ale nie dlatego, że co chwila nad głową leciał lądujący na pobliskim Heathrow samolot, o nie. Dlatego, że jakiś przeklęty opierzony bydlak zaczynał nad ranem śpiewać. Wtedy ktoś z nas zwlekał się zamykać okno, bo ptaszę urocze darło się tak, jakby ktoś do ucha przystawiał głośnik. Owszem, pięknie. Ale na litość - nie o wschodzie słońca. Złożyłam skargę do menedżmentu.
Wprawdzie celowo ominęliśmy cały Londyn (nie widziałam ani jednego zabytku, true story), ale zależało mi na przejażdżką metrem. Maj zakochał się za to w piętrowych autobusach. W efekcie w ramach przygód kupiliśmy najtańsze oyster cardy i pokręciliśmy się po dzielni. A dzielnia - zarówna ta, w której mieszkaliśmy (Ealing) i śniadaniowo-zakupowa (Chiswick) - prześliczne. Małe domki, wąskie, pełne sklepów i barów ulice, rowery, dzieci, psy i samochody jadące nie po tej stronie[2]. Wprawdzie prawie nic nie kupiłam poza kubkiem ze Starbucksa i ukochaną książką z dzieciństwa, Panem Paddingtonem (ale na litość, jeśli ulubiona herbata Elżbiety jest produkowana w Swarzędzu?!), ale następnym razem, obiecuję, idę w rajd po charity stores.
Maj nieco narzekał, bo nie było placów zabaw, ale kiedy pozyskał w Windsorze pluszowego pieska rasy corgi, rozpoczął nową piękną przyjaźń na całe życie. Oczywiście kluczowym punktem wyjazdu okazała się wizyta u mieszkającej opodal M., która utrzymuje na stanie trzy koty. Wprawdzie koty na widok Maja podały tyły i raczej ustawiły się strategicznie pod kanapą, to jednak zachwyt pozostał.
Nastawiłam się na angielską pogodę. Przeciwdeszczowe kurtki, odzież na zmianę, zapasowe buty. Tymczasem trafiliśmy cudem właśnie na te trzy dni lata - 25 stopni, gorące słońce, pełna zapachów zieleń w ogrodach. Po czym wróciliśmy do Polski, gdzie lało. Tyle o przesądach pogodowych.
Polubiłam się z Albionem. Wrócę. Mam kilka pomysłów na następne wyjazdy.
[1] Maj czasem coś jadł, nawet. Ale i tak głównie pozyskiwał zainteresowanie obsługi - był przytulany i noszony przez kelnerki, dostawał lizaki, a w jednej restauracji wykrochmaloną serwetkę w kształcie stożka, z której korzystał do zapewniania psom nakryć głowy. Oczywiście dyskusyjna jest demoralizująca obecność frytek przy prawie wszystkim, zostaliśmy zaskoczeni porcją frytek przy niby niewinnym omlecie o poranku.
[2] Jestem miętusem, nie odważyłam się jeździć po lewej. Ale ani nawigacja, ani oznaczenia ruchu nie pomagają. Ronda bywają wielkości talerza (true story, wystające na 5 cm kółko na asfalcie), a na znakach są pieczołowicie opisane jako wieloboczne łamańce, przypominające np. rozwiązany krawat. Ronda.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 22, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja -
Tagi:
anglia, londyn, wielka-brytania
- Komentarzy: 2
[20.06.2014]
Małe, turystyczne miasteczko, pub Pod Głową Króla, strome uliczki, kamienice i sklepy z pamiątkami. I nad tym wszystkim Zamek. Chyba największy, jaki widziałam (a wikipedia mówi, że się nie mylę: 800 m długości, 19 baszt, powierzchnia podłóg wynosi ok. 45 000 m² - czujecie czas potrzebny na froterowanie parkietów?), a wszystko to dla kilku osób. I kilkuset osób obsługi (jak nie więcej). Niedelikatnością jednak wydaje mi się stawianie lotniska 16 km od siedziby, przecież królowa się tam nie wysypia, co chwila coś lata.
Dzieci na szkolnej wycieczce, odziane w schludne mundurki skandują We're going to see the Queen! We're going to see the Queen! Niestety. Przy bramie Świętego George'a przez chwilę szumi plotka, że w kawalkadzie niewielkich ciemnych samochodów, które właśnie zajechały na dziedziniec, jest Elżbieta, ale plotka nie zostaje zdementowana przez rzecznika, a z samochodu nikt nie wychodzi. W sklepiku rozpoczyna się wielkie uczucie - kosz z pluszowymi corgi generuje kolejnego pasażera na pokładzie (oraz długie rozmowy o tym, że piesek - aktualnie nazywany Mała Lejdi - czekał, żeby wybrała ją taka miła dziewczynka o imieniu Maja; szczęśliwie nie poruszyliśmy tematu kilkuset innych piesków).
Upał. Wszystko kwitnie jednocześnie - maki, magnolie, kasztanowce, lipa i jaśmin. Za murami niedostępny ogród, piękny, lekko dziki, nieregularny, brakuje tylko przechadzającej się szlachty. Objaśniam Majowi, że z naparstnicy robi się lek na serce i że można się rozchorować, jeśli się zje za dużo i od tej pory naparstnica jest mijana z szacunkiem.
Bilety kupowałam internetem, ciut taniej, ale głównie dlatego, żeby ominąć kolejki. Kolejek w zasadzie nie było, jedyna pojawiła się przed wejściem do Domku dla Lalek królowej Marii. Na pewno warto poszukać zniżek i kart członkowskich różnych organizacji, da się wejść taniej, jeśli się np. odwiedza więcej zabytków lub ma w planie częstsze wizyty. Dzieci do lat 5 wchodzą
bezpłatnie. W komnatach zakaz fotografowania, trochę szkoda, bo nie jestem w stanie opisać, ile złota zużyto do pomalowania wszystkiego, co można - ścian, sufitów, nóg krzeseł. Porcelana w wersji na bogato, odzież dla małych księżniczek od znanych projektantów, tyle że w wersji mini. Dywany, kryształowe żyrandole i rycerze w zbrojach. Szczęśliwy to kraj, którego wojny nie oskubały ze wszystkiego, co wartościowe.
TL;DR: Warto, a w sklepie z pamiątkami są pluszowe corgi.
Dobra grecka restauracja: The Real Greek (2 River Street Windsor, Berkshire SL4 1QT).
GALERIA ZDJĘĆ.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 20, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
anglia, windsor, wielka-brytania
- Komentarzy: 1
... nieco pochmurnie, ale chyba trafiliśmy na te kilka dni, kiedy nie pada. Z góry jest zielono, na dole raczej czerwono. A teraz jadę robić przygody.
PS Założę się, że najlepszym wspomnieniem Maja z wycieczki będzie wyciskanie keczupu z pojemnika w kształcie pomidora.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 20, 2014
Link permanentny -
Tagi:
londyn, anglia, wielka-brytania -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+
- Skomentuj
Wracając z placówki edukacyjnej kilka dni temu, kątem oka zobaczyłam łan fioletu. On the outskirts of nowhere, on the ring road to somewhere, za Strzeszynem Greckim, za krzakami, za polami. Po dłuższych poszukiwaniach w internetsach okazało się, że pachnące miodem pole to faceliowy poplon (typowane były hyzop, zatrwian czy oset i chaber). Brzęczący pszczołami, kręcący w głowie zapachem, z paprociowo zakręconymi kwiatostanami. Tuż przy drodze, którą jeżdżę codziennie.
GALERIA ZDJĘĆ. I łacina po naszymu na dziś, łatwiutka:
Kóniec Dymbiec.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek czerwca 17, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+, Moje miasto -
Tag:
polska
- Komentarzy: 10
[6-7.06.2014]
Od piątku pół Rynku zajmują stragany z tym samym, co rok temu - serami, prowansalskimi mydłami, lawendą, nugatem (najlepszy ten dwukolorowy, beżowo-biały), kiełbasami i musztardą.
GALERIA ZDJĘĆ.
W sobotę Cropp zorganizował akcję reklamową, w której chodziło o to, żeby złowić kaczkę z fontanny. Zapowiedź była szumna, kaczki niknęły w dużej fontannie (spodziewałam się całej fontanny kaczek, niestety). Maj złowił kilka kaczek oraz dokonał strat na odzieży. Ale wyschła. Odzież.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 8, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Maja, Fotografia+, Moje miasto
- Komentarzy: 2