Więcej o
Listy spod róży
[3.11, 7-8.11.2017]
Oczywistym chyba jest, że wyjazd w deszczowym, szarym i zimnym listopadzie w miejsce, gdzie słońce, palmy[1], piasek i grzeczna temperatura 20-25 stopni, jest pomysłem bardzo dobrym.
Puerto de la Cruz, turystyczne miasto na północy wyspy, to taki Sopot - wzdłuż wybrzeża promenada z hotelami, sklepami i restauracjami, ładna, wakacyjna architektura, w głębi dla odmiany hotele i centra handlowe, a do tego czarne plaże. Z opcji centrów handlowych niespecjalnie skorzystaliśmy, chociaż Wyspy Kanaryjskie to strefa niskich podatków i teoretycznie wszelkie dobra luksusowe są nieco tańsze, za to z plaż - i owszem. Od wschodu można się wykąpać na dość kamienistej i niezbyt wygodnej Martiánez, od zachodu - na znacznie przyjemniejszej, z idealnie gładkim piaseczkiem, Playa Jardín (chociaż akurat dwa dni z rzędu trafiliśmy na czerwoną flagę i mega fale, uniemożliwiające wejście dalej niż na kilka metrów w głąb wody). Dla fanów latarni morskich - jest bardzo ciekawa - nowoczesna, nie można niestety wejść, ale stanowi ładny akcent, zwłaszcza o zachodzie słońca.
Po mieście chodzą luzem małe kurki.
Promenada koło Playa Martiánez
Playa Jardin / Latarnia morska / Playa Martiánez
Pani bardzo entuzjastycznie reagowała na oblewanie przez fale
Czego nie udało mi się zobaczyć w Puerto Cruz, a żałuję: ogrodu botanicznego (Jardin Botanico), parku Taoro, ogrodu orchidei (Jardin de Orquideas de Sitio Litre) i Miejskiej Hali Targowej (Mercado Municipal).
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Nieustająco kiwam się w wewnętrznym osłupieniu, że ja ośmioletnia nie uwierzyłabym sobie, że będę spędzać nie dość, że wakacje pod palmami, to jeszcze w listopadzie. Przez pierwsze osiem lat życia byłam z rodzicami na wczasach zakładowych w Ustce, Kołobrzegu i Karpaczu oraz z wizytami u rodziny w Warszawie, pod Warszawą i w okolicach Białowieży.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 8, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
hiszpania, wyspy-kanaryjskie, teneryfa, puerto-de-la-cruz
- Skomentuj
[27.08.2017 Ostatni odcinek, już w drugiej dekadzie października, yay me!]
Ostatni dzień wakacji, taki trochę udawany, bo o 11 musieliśmy opuścić hotel, a samolot wylatywał o 23:50 (skądinąd niespecjalnie polecam, jakby leciał o 21, byłoby idealnie; Majut spał na mnie w samolocie, wyszłam połamana jak paczka paluszków, a do domu dobiliśmy koło 4 nad ranem). Szczęśliwie hotel (Nike) bardzo pro (skądinąd polecam - świeżo po remoncie, cicho!, czysto, bardzo duże pokoje, jedyna wada to powtarzalność śniadań) pozwalał na skorzystanie z basenu do oporu oraz na zostawienie bambetli w recepcji do późnego wieczora.
Żeby nie była moja krzywda, zobaczyliśmy większy kawałek lokalnego muzeum archeologicznego, bo było tuż obok. Kawałek, bo dzień był chyba najbardziej upalny ze wszystkich i pobyt na terenie nieocienionym nie sprawiał specjalnej przyjemności. Szczęśliwie muzeum miało zarówno sporo drzew, jak i nieduży, za to klimatyzowany, budynek z artefaktami sprzed tysiącleci (oraz czarnego kota, ale nie nastawionego towarzysko). Teren spory, kilka stanowisk archeologicznych, obowiązkowy widok na Etnę. Raczej dla fanatyków historii, ale przyjemne miejsce na spacer (sprawdzić, czy nie 35 stopni). Ceny umiarkowane, ok. 4-5 euro za dorosłego, dzieci nie płacą.
Muzeum - artefakty
Pozostałości po wykopkach
Obowiązkowy widoczek z Etną
Na sam finał poszliśmy w opcję ultra-turystyczną, czyli w wycieczkę łodzią po zatoce. I ubolewam, że dopiero ostatniego dnia, bo była to impreza świetna. Płynęliśmy z Danielem (opinie tutaj), którego zarezerwować można w pierwszej budce po prawej przy nabrzeżu portowym oraz pewnie w okolicy plaży, bo łódka podpływała tam po dodatkowych pasażerów (m.in. Włocha, który wyglądał jak młody Don Draper, Zuzanka #approves). Widoki za milion monet - cała linia brzegowa Giardini-Naxos, widok na Taorminę, Isola Bella, Grota Miłości (gdzie młodzi zwiewali przed blokującymi małżeństwo rodzinami i po trzech nocach razem wracali i już musieli wziąć ślub, żeby poruty nie było), Grota Syreny, Błękitna Grota (z idealnym turkusem wody, przezroczystej na kilkanaście metrów), plaże i hotele luksusowego Mazzaro i Skała ze Słoniem. Przesympatyczny, choć dość apodyktyczny kapitan opowiadał anegdotki po włosku i po angielsku, puszczając nieśmiertelne hiciory z lat 80. i 90. (Bon Jovi ftw), po czym zacumował z zatoczce i kazał pływać (z czego skwapliwie skorzystała Maja, albowiem tylko jej nie przeszkadzało, ze plywa w gatkach, bo przecież po co brać ze sobą kostiumy), w międzyczasie wykonując z dużym doświadczeniem kompozycję ze świeżych owoców. Jak będziecie mieć okazję, płyńcie z Danielem, przemiłe popołudnie.
Giardini-Naxos - marina
Scoglio dell-Elefante
Mazzaro - luksusowa Taormina
Okolice Isola Bella
A na skałach, przy porcie, mieszkała mama kot z trzema pręgatymi kociętami, codziennie się zatrzymywaliśmy, żeby popatrzeć. Ulubione wspomnienie z wakacji Majuta.
GALERIA ZDJĘĆ
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek października 20, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
giardini-naxos, sycylia, taormina, wlochy
- Skomentuj
[13.08.2017]
Do Szamotuł wybrałam się głównie na wystawę ilustracji Janusza Grabiańskiego (niestety zakończoną, dostępna do 31.08[1]), a poza tym dlatego, że nie byłam. Uroczy ryneczek (obowiązkowo lody!), kawałek dalej Zamek Górków z ekspozycją stałą i czasową wystawą. Kustoszka przeprosiła nas za niewygody, ponieważ przez zamkiem intensywnie i głośno próbował zespół, jak to się kiedyś mówiło, młodzieżowy. Nie żeby to w jakikolwiek sposób przeszkadzało, słońce, ciepło, muzyka. Wystawę oczywiście trzeba było zobaczyć - powrót do dzieciństwa, pierzaste akwarele z kotami, piękne, szlachetne twarze dzieci, delikatne szkice budynków; Rogaś z Doliny Roztoki i Ryży Placek. Część dla dorosłych równie fantastyczna - kalendarze modowe ze zwiewnymi, rozmarzonymi modelkami w pracowicie co do oczka odrobionych swetrach czy okładki do "Sagi rodu Forsythe'ów", które natychmiast wypierają serialowych aktorów z lat 60.
Dookoła zamku piękny park z fontanną, zabudowania przyzamkowe i wąska Baszta Halszki[2], gdzie po wąskich schodach przechodzi się z sali do sali, od piwnicznych wykopalisk z regionu do prawie współczesnej wojskowej techniki. Chyba najciekawsze muzeum dla dziecka - maszyna do pisania, lornetki, welocyped czy etapy powstawania kolorowych dagerotypów; szkoda, że nie interaktywne.
Gorącą zwolenniczką chłodu gotyckich katedr (i przeciwniczką barokizacji budowli gotyckich, oczywiście) będąc, zajrzałam i do bazyliki kolegiackiej; mnie się podobało (i zdobnie, i chłodno), młodzież skupiła się na zbieraniu plastikowych kulek, które ktoś rozsypał pod kościelną bramą.
Fontanna / Wieża Halszki
Wystawa + garderoba, za otwartymi drzwiami balkonowymi próba
Wieża Halszki / Welocyped (ale jak się wsiada?!)
Bazylika
Bazylika, wnętrze / Pejzażyk - Wargowo / Bazylika, detal
Puszyste
Galsworthy, Irene
Galsworthy, Fleur
Galsworthy, młody Jolyon
Puszyste
Moda inaczej oraz puszyste
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Wiem, minął ponad miesiąc, ale kompletnie przestałam się zgadzać z kalendarzem, poza tym skoro nikt nie komentuje, to i nikt nie czyta, i nikt i tak by nie pojechał (czy mam focha? ależ).
[2] Elżbiety Ostrogskiej, która straciła rozum po śmierci męża i niedługo potem też umarła. Fajna baszta, ale nie idźcie tą drogą.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek września 26, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+ -
Tagi:
szamotuły, polska, sztuka
- Komentarzy: 13
Poprzednio (we wrześniu 2014) wybraliśmy się po sezonie, tym razem trafiliśmy na festyn na pożegnanie lata. Po zdjęciach widać, jak bardzo umowne to lato było - przemoczyłam pantofelki, nieco zziębliśmy, Maj przegnał nas po wszystkich straganach w celu wyboru "pamiątki"[1], chwilę (dłuższą) zajęła nam nauka chodzenia na szczudłach, ale - czego się można było spodziewać - większość czasu spędziliśmy karmiąc owce i kozy chmielem. Tym razem nie wyszliśmy poza skansen, ale odkryliśmy ominiętą poprzednio kapliczkę z cmentarzem i dwór. Dwór można zwiedzać, a pod dworem zbierać kasztany.
Wiele kroków później obiad w Kwiecie Peonii na pl. Wielkopolskim, warto poczekać dłuższą chwilę (ale lepiej się wybrać, jak nie ma promocji na grouponie).
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Staramy się ograniczać zakupy na tego typu imprezach, zwłaszcza kurzołapów i durnostojek, ale frakcja "chcę jakąś pamiątkę" robi się coraz silniejsza. Tym razem wróciliśmy z ptaszkiem wypchanym lawendą i dwoma pudełkami krówek. Jednym pudełkiem, bo drugie zeżarliśmy w drodze do domu. Przy okazji chciałam pochwalić zdolności marketingowe jednej z pań wystawiających się na stoiskach, która na widok 8-latki patrzącej na korale i kolczyki wrzasnęła "To dla dorosłych, nie dla dzieci, dla dzieci są spineczki i bransoletki" i wskazała na tackę z czymś, czego wysiedlonemu jeżowi nikt by nie dał. Czy moje dziecko oddaliło się natychmiast od stoiska? Pod rozwagę podaję, z 8-latków szybko wyrastają konsumenci.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela września 10, 2017
Link permanentny -
Tagi:
dziekanowice, polska -
Kategorie:
Listy spod róży, Wielkopolska w weekend, Maja, Fotografia+
- Skomentuj
[26.08.2017]
Poza uroczym miasteczkiem, o którym poprzednio, w Taorminie są żelazne punkty turystyczne, których nie warto ominąć. Pierwszy to Castelmola, ruiny zameczku na skale jeszcze wyżej nad Taorminą (ponad 500 m n.p.m.), do której i tak już wjeżdża się na górę. Wjechać można albo autobusem Hop on (czerwonym, 10 euro za dzień bez względu na liczbę przejechanych przystanków, fajny na całodzienne zwiedzanie różnych miejsc), albo lokalnym (niebieskim, 1,8 euro za przystanek, 3 euro w dwie strony, sensowny, jak robi się do trzech przystanków dziennie). Teoretycznie można zejść z górki piechotą - trasa ma ok. 4 km, ale jest stroma, wąska i niespecjalnie polecam, zwłaszcza z dziećmi, chociaż widoki niewątpliwie przepiękne, a lokalne wioseczki, wciśnięte między szosę a skałę, są urocze. Z samego zamku zostało w zasadzie niewiele - resztki murów, do których doklejony jest punkt informacyjny z maleńkim muzeum marionetek (wstęp do całości bezpłatny), ale to fantastyczny punkt widokowy na całą Taorminę, zatokę i Etnę. Po zamku oprowadzał nas puchaty przewodnik z pędzlem na ogonie, zalegając co jakiś czas na ciepłym murku. Poniżej zamku jest wioska, w której mieszka koło 1000 mieszkańców - kościół, kilka restauracji, placyk, na którym zawracają bocianyautobusy, brak parkingów (z wjazdem samochodem może być kłopot).
Punkt drugi to Teatr Grecki, już w samej Taorminie. Wstęp 10 euro (dorosły, dzieci do 18 lat i osoby obchodzące urodziny[1] nie płacą(!), a do 26 lat mają zniżki, jeśli są z terenów EU). Od starożytności (300 BC) zachowały się spore kawałki, sporo uzupełniano aż do współczesności (m. in. dodając plastikowe krzesła, których dwadzieścia lat temu jeszcze nie było[2]), ale efekt i tak jest niesamowity. Może to efekt zmęczenia upałem i końcem wakacji, ale właśnie tam poczułam, że jest za ładnie. Gdzie nie spojrzę - pięknie, ale to takie męczące tak podziwiać cały czas; przestałam się dziwić obojętnym na wdzięki okoliczności przyrody i historii mieszkańcom. Małe muzeum (chłodniej!) z artefaktami znalezionymi w okolicy, Dees zawiesiła się nad tabliczką z księgami rachunkowymi, wykutymi dłutem w kamieniu (Ctrl-Z nie działa, jaka to presja, żeby się nie pomylić, a 2000 lat później ktoś może odszyfrować, że Patrokles kupił od Andromachy krowę za 50 drachm, kompletne zdzierstwo).
Trzecim punktem jest klasztor Madonny Della Roca ("Na skale") oraz mieszczący się nad nim zamek Saracenów, do którego się idzie schodami z klasztoru. Nie dotarłam tam, źródła są sprzeczne, czy aktualnie można zamek zwiedzać, czy nie. Żałuję, następnym razem.
GALERIA ZDJĘĆ (cała Taormina, również z poprzedniej notki).
[1] Zasiorbałam żałośnie przy kasie, że taki pech - pojutrze mam urodziny, ale już będę w samolocie powrotnym, kasjer zawinszował sobie okazania dokumentu, po czym wręczył mi bilet gratis. Profit!
[2] Co widać na przykład na początku "Jej Wysokości Afrodyty" Woody Allena.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 26, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
sycylia, taormina, wlochy
- Skomentuj
Nie umiem powiedzieć, które miejsca na Sycylii są a must have, bo - zaskoczenie - wszędzie jest pięknie. Syrakuzy są jednym z większych miast, ale komfortowo dla zwiedzających taką typową starówkę mają wydzieloną na wyspie Ortigii. Całość można obejść wybrzeżem wolnym krokiem w niecałą godzinę, ale warto zacząć błądzić w labiryncie wąskich uliczek. Uroczy jest konglomerat kultur - tu starożytna grecka świątynia Ateny została zaadoptowana na chrześcijańską bazylikę, tam obok nowożytna grecka twierdza Maniace (do której spóźniliśmy się o 15 minut, bo przecież 13:00 to najlepsza pora na zamknięcie muzeum). Mnóstwo sklepów, restauracji, obiecujące (ale obietnicy nie dotrzymujące[1]) muzeum lalek, fantastyczny widok na zatokę, zwłaszcza w okolicy Źródła Aretuzy, jednego z niewielu miejsc w okolicy, gdzie rosną papirusy. Już poza wyspą jest podobno wielkie i ciekawe muzeum archeologiczne oraz dobrze zachowany grecki amfiteatr, następnym razem.
Widok na zatokę
Wszechobecny oleander / Źródło Aretuzy
Kościół Św. Jana Chrzciciela
Marionetki, te są całkiem estetyczne
Pozostałości świątyni Apollina
Posadzka w bazylice #ihavethisthingwithfloors / Bazylika
Marina
Źródło Aretuzy, to pierzaste to papirus
GALERIA ZDJĘĆ.
[1] Muzeum jest płatne (niedramatycznie, ale i nie groszowo), składa się z dwóch salek, w których jest kilkadziesiąt marionetek, z czego niektóre mocno kwestionowalne estetycznie. Całość ogląda się w minut 10, a za dodatkową opłatą odbywają się przedstawienia po włosku. Można ominąć, młodzież 8-9 lat nie była zachwycona.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek sierpnia 24, 2017
Link permanentny -
Kategorie:
Listy spod róży, Fotografia+ -
Tagi:
sycylia, syrakuzy, wlochy
- Skomentuj