Więcej o
Czytam
Kapitan Van Toch, Czech udający Holendra, odkrywa w tropikach inteligentne jaszczury - uczą się szybko mówić i kreratywnie korzystają z narzędzi. Na początku wymienia drobne elementy uzbrojenia za perły - zyskuje drogie klejnoty, za które może urządzić się do końca życia, a jaszczury mają czym bronić się przed dziesiątkującymi je rekinami. Sytuacja szybko eskaluje, drobne przedsiębiorstwo poszukiwawcze po śmierci kapitana przeradza się w ogólnoświatowe konsorcjum, które szkoli jaszczury, rozwozi po całym świecie i sprzedaje do czasem morderczych prac podwodnych. Ma to oczywiście wpływ na światową gospodarkę, pojawia się konsekwencje - konflikty dyplomatyczne, często nieludzkie warunki traktowania jaszczurów budzą z jednej strony współczucie (i dyskusje, czy salamandry mają duszę), z drugiej zmuszają do coraz większej hodowli i zastępowania zużytych, panoszą się piraci, odławiający dzikie osobniki, dostarczanie zwierzętom broni i ładunków wybuchowych prowadzi do niespodziewanego finału.
Rzuciłam się na Čapka jak Reksio na szynkę, bo wreszcie jakiś klasyk, który nie dość, że jest świetnie napisany, to jeszcze nie irytujący i zabawny. Doskonałą frazę i nie irytującą treść podtrzymuję do samego, ale im dalej w las, tym bardziej mi rzedła mina. Nie że nie ma humoru - jest, mnóstwo, a oprócz często używanej ironii jest sporo zabawy formą - cytowane są celne komentarze, artykuły, depesze; bohaterowie absolutnie nie zdają sobie sprawy z wagi tego, co robią, a autor to bezlitośnie punktuje. Problem w tym, że to zabawna książka o niewolnictwie, wyścigu zbrojeń, wojnie i metodycznym niszczeniu grupy stworzeń w celu zaspokojenia demona kapitalizmu. Więc heheszki heheszkami, ale szybko miałam gęsią skórkę podczas słuchania, a uśmiech mi zamierał na ustach. Uprzedzając pytania, to książka o ludzkości o tym, jak szybko i zręcznie jesteśmy w stanie zniszczyć coś, co bez nas dobrze funkcjonowało oraz jak bardzo jesteśmy nienasyceni; dlatego nie możemy mieć ładnych rzeczy. Świetne, chcę więcej Čapka, ale może niekoniecznie o takim ciężarze gatunkowym.
#64/#14
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday September 8, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2025, panowie, sf-f
- Komentarzy: 2
Lauren widzi, jak z drabiny na strych w domu, który współodziedziczyła z siostrą po babci, schodzi jej mąż. Tyle że nigdy nie miała męża! Mężczyzna nie jest obrzydliwy, decyduje się więc zrobić dobrą minę i udaje żonę, a w międzyczasie dyskretnie - posługując się telefonem - orientuje się, że żyje w innej rzeczywistości niż zapamiętana. Szybko odkrywa się, że kiedy mąż wchodzi na strych, następuje dziwne wyładowanie i ze strychu wraca ktoś inny, kolejny mąż, a świat dookoła niej ulega resetowi i zmianie. W pracy - często innej niż wcześniej - może wziąć dzień wolny, stan konta nie zależy od poprzednich zakupów, jej siostra ma dzieci albo nie, jej przyjaciele są w związkach, a mężowie są albo w porządku, albo zupełnie nie, meble i mieszkanie się zmienia, jedyną stałą jest to, że ona pamięta. Na początku zmienia więc ich jak rękawiczki, czasem z dość trywialnych powodów, potem z tymi, którzy są fajniejsi, zostaje na dłużej. Bardzo lubi Cartera, ale Carter niespodziewanie znika, zostawiając ją z rozdartym sercem. Spędza stosunkowo dużo czasu z super zamożnym Feliksem, ale luksus przestaje jej przesłaniać to, że jej mąż to hochsztapler i palant. Czasem bywa dramatycznie, czasem brutalnie, ale Lauren planuje kontynuować bez poczucia celu do momentu, kiedy ze strychu nie schodzi Bohai, który - tak jak ona - skacze między światami. Miłości między nimi nie ma, ale dogadują się, że po kolejnych przeskokach będą się ze sobą spotykać. Po prawie 200 mężach Lauren zaczyna myśleć o tym, czy podoba jej się takie życie i w którym momencie będzie wreszcie idealnie.
Arcyciekawy pomysł, zupełnie mnie nie dziwi, że już robi się ekranizacja. Nieco podobny klimat do ”The Time Traveler’s Wife”, tyle że zamiast zabawy z czasem jest multiverse. Lauren każdorazowo analizuje, w jaki sposób się z nowym mężem spotkała, co się dzieje z jej przyjaciółmi i rodziną, ale niespecjalnie się zastanawia, co się stanie, kiedy mąż “wróci na strych”, wyskakuje z kolejnych światów bez konsekwencji. Nieco bardziej świadomym “podróżnikiem” jest Bohai, który ucieka od razu, kiedy widzi dzieci lub zobowiązania, bo obawia się, że pozostawienie tego będzie trudniejsze niż tylko ucieczka od kolejnych partnerów. Dramatyczna jest historia związku Lauren, który zaczyna się od tego, że mąż schodząc ze strychu spada i łamie kręgosłup - tak, technicznie trudno jest połamanego człowieka zmusić do ponownego wejścia na strych, nawet jak się okazuje, że wymaga opieki (butelki z moczem!) i jest… zwyczajnie nudny. Czy to sprawia, że Lauren jest złym człowiekiem i bez skakania między światami również by bez wahania odeszła od męża, bo głośno żuje jedzenie, ma duże stopy czy dlatego, że w domu jest za czysto? Niekoniecznie. Ale tu ma wybór, chociaż czasem to wybór kosztowny. Finał jest całkiem zgrabny, aczkolwiek nie wiem, czy optymalny.
#63
Napisane przez Zuzanka w dniu Friday September 5, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2025, panie, sf-f
- Komentarzy: 1
Mam wrażenie, że “Najdalszy brzeg” jeszcze czytałam, dawno temu. Magia zanika, pozostawiając nie tylko czarnoksiężników, ale też zwykłych ludzi bez poczucia sensu. Młody następca tronu w Havnorze, Arren, dociera do szkoły na Roke, gdzie alarmuje arcymaga Geda, że świat się degeneruje wszędzie. Razem ruszają w stronę zachodzącego słońca, do końca nie wiedząc, gdzie. Młodzieniec jest nieco zaskoczony zwyczajnością Geda, który najlepiej wspomina pasanie kóz, a nie rozmowy ze smokami czy wyprawy, o których opowiadane były legendy. Wędrują, wędrują, przeżywają chwile załamania, spotykają się z coraz drastyczniejszymi sytuacjami, gdzie realność nie daje żadnej nadziei, wreszcie docierają do tytułowej najdalszej krainy i Ged stacza ostateczną walkę z Cobem, zarozumialcem z pierwszego tomu, który doprowadził do wycieku magii. I to nie jest zły tom, ale jest dość statyczny, taki quest, przegląd przez krainy i pomost do ostatniego tomu.
Znacznie bardziej podobała mi się nieczytana wcześniej ”Tehanu”. Tenar, aktualnie zwana Gohą (sic!), wdowa po gospodarzu Krzemieniu - bo zamiast wielkiego świata i zaszczytów, które mogła mieć po odzyskaniu pierścienia Erretha-Akbe - wolała spokojne, wiejskie życie żony i matki na wyspie Gont, udaje się na wezwanie umierającego maga Ogiona. Zabiera ze sobą Therru, cudem uratowaną od śmierci poparzoną dziewczynkę, skrzywdzoną przez rodziców. Mała prawie nie mówi, boi się wszystkich oprócz Tenar; gorzej, nawet zwykle łagodni mieszkańcy wsi unikają jej i uważają za przeklętą. Ogion umiera, nie doczekawszy Geda, po którego posłał. Ged się pojawia na plecach smoka Kalessina, ale to cień człowieka - utracił swoją magię, odzyskując jej zasoby dla świata, do tego utracił nadzieję i siły. Wtem się dzieje - pojawiają się posłańcy młodego króla, zarozumiały mag Osika i szemrany mężczyzna, dawny towarzysz opiekunów Therru. Ci pierwsi szukają Geda, pozostali krzywo patrzą na przeklętą babę Gohę i jej paskudnego bękarta. Na tym dramatycznym gruncie rozwija się zajawiana dwa tomy wcześniej miłość Tenar i Geda, Therru odkrywa swoje pochodzenie (spodziewałam się od pierwszej opowieści o ludziach i smokach), a źli zostają ukarani. To zdecydowanie bogatsza i bardziej dojrzała historia o przemijaniu, życiowych decyzjach, miłości i zaufaniu. Tyle że według mnie jest za krótka - po brutalnym finale w zasadzie kończy się wielkim odkryciem i żyli-długo-i-szczęśliwie stronę przed końcem.
Inne tej autorki.
#61-62
Napisane przez Zuzanka w dniu Tuesday September 2, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2025, panie, sf-f
- Komentarzy: 3
Annie odprowadza 17-letnią córkę na samolot do Londynu, dziewczyna spędzi tam trzy miesiące przed studiami. Wraca do pięknego domu w Malibu, zastanawiając się, czym zapełni pustkę po byciu przede wszystkim matką, wtem dostaje od ukochanego, choć zapracowanego męża prosty komunikat: kocha inną, zostawia ją, ma nie robić scen. Po początkowym szoku Annie wraca do rodzinnego miasteczka w stanie Waszyngton, do swojego owdowiałego od lat ojca. Ojciec wysyła ją do psychiatry, wjeżdża prozak, Annie zaczyna zmiany od obcięcia włosów na krótko. W salonie dowiaduje się, że jej najlepsza przyjaciółka z liceum umarła, pozostawiając małą córeczkę i męża Nicka, który przed ślubem był pierwszym chłopakiem Annie. To wystarczy, żeby kobieta odzyskała poczucie sensu, bo kto jak nie ona naprawi 6-latkę i alkoholika z nieprzepracowaną żałobą. Tyle że w pewnym momencie nie dość, że jej wiarołomny mąż przegląda na oczy i chce ją z powrotem, to jeszcze okazuje się, że tuż przed rozstaniem zaszła z nim w ciążę.
Mam takie mieszane uczucia w związku z książkami tej autorki. Są sprawnie napisane, postaci barwne, historie ciekawe, ale nie każda książka przynosi coś wartościowego. Podobały mi się ”Firefly Lane” i “Słowik”, inne mniej; ta należy do tych, co mniej. Fabuła jest dość łopatologiczna, trochę na coelhowskiej zasadzie “wszechświat sprzyja dobrym, a złych karze”, osoba dobra wyjdzie obronnie z każdej opresji, nawet jeśli jest to tak sobie wiarygodne psychologicznie. Niekoniecznie do ponownego czytania.
Inne tej autorki.
#60
Napisane przez Zuzanka w dniu Monday September 1, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2025, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Po ogromnym zmęczeniu materiału ze słuchaniem Dostojewskiego, stwierdziłam, że na odtrutkę wezmę sobie ukochaną książkę amerykańskich dziewcząt, niedawno odświeżoną chwaloną ekranizacją Grety Gerwig z bombową obsadą. Little did I know. Słuchałam i oczy robiły mi się coraz większe, bo absolutnie nie dociera do mnie, jak z tego szkodliwego paszkwilu specjalnej troski można czerpać współcześnie wzruszenie i określać to jako ukochaną książkę feel good, do której się regularnie wraca.
Tytułowe małe kobietki to cztery siostry March - 16-letnia Małgosia (w oryginale Meg, ale słuchałam w wersji polskiej), 15-letnia Ludka, 13-letnia Elżunia i 12-letnia Amelka; mieszkają razem z matką w zubożałym domu, ojca-kapelana nie ma, bo wyjechał służyć krajowi w wojnie secesyjnej. W skrócie - tęsknią za ojcem oraz za dawną zamożnością, z zazdrością patrzą na bogate otoczenie, matka je nieustająco napomina, że inni mają gorzej, bo Marchowie nie dość, że mają siebie, to jeszcze mają możnych protektorów - zgryźliwą ciotkę i sąsiada - którzy je wspomagają w kryzysie. Ojciec chory, matka wyjeżdża, ciężko choruje Elżbieta, ale wszystko się dobrze kończy. I nie czepiałabym się, takie czasy, ale jakim cudem jest to książka określana jako feministyczna, kiedy normalne, żywe dziewczęta są na siłę wtłaczane do zaszczytnej roli żony i matki, ich “rewolucyjne” ciągoty - muzyka, literatura, podróże, chęć zabawy, czy nawet bardzo specyficznie postrzegana “próżność” - są powodem do ciągłego łajania. W prezencie dostają pobożne broszurki, pochwalana zabawa to pielgrzymowanie z pokutnymi workami, chwalebna jest pomoc ubogim, czyli ich celem w życiu ma być poświęcenie i zapomnienie o sobie. Z miłości do matki uprawiają samobiczowanie przy każdej okazji, a już finał, kiedy wraca ojciec i z wysokiego konia chwali ich samoudręczenie, wzbudził mój niesmak. Rozumiem, że to klasyka, rozumiem, że mogła się postarzeć dramatycznie, ale nie rozumiem, czemu dalej jest wyciągana z lamusa.
#59/#13
Napisane przez Zuzanka w dniu Wednesday August 27, 2025
Link permanentny -
Kategorie:
Słucham (literatury), Czytam -
Tagi:
2025, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 1
Na osiedlu Polanka we Wrocławiu dojrzewa coś dziwnego - ściany robią się ciepłe, a kiedy ludzie zaczynają z nich zrywać farbę i tynk, spod spodu wychodzi czarna, jednolita, błyszcząca materia. Wpływa to mieszkańców w dziwny sposób, wpadają w trans, budują z resztek dziwne konstrukcje, zarzucają swoje życie, a na Polankę - nazwaną Świętym Wrocławiem - zaczynają pielgrzymować ludzie z okolic. Po mieście krąży Adam, człowiek z deficytem intelektualnym i tatuażem “Pamiątka z matury” na twarzy, który prorokuje i dzieli się wizjami, czy ktoś tego chce, czy nie. Narracja przeskakuje od mieszkańców osiedla, przez szaleńców, przypadkowych przechodniów, zakochaną parę, wredne a puszczalskie nastolatki, coraz szybciej, aż do dramatycznego finału.
To wczesny Orbitowski i raczej horror niż fabuła. Fantastyczny język, doskonałe opisy (“pracował jako kucharz w barze mlecznym na Nowym Świecie, skąd wyleciał nie dlatego, że napluł w talerz, lecz dlatego, że uczynił to przy wszystkich” czy “technik geodeta, znany mi nie z nazwiska, ale z bandyckiej mordy”), niestety sama akcja jest raczej dilerska. Przypomina mi klimatem horrory Żulczyka czy Miłoszewskiego; trup ściele się gęsto, krwi dużo, finał zaskakujący, ale to jednak horror, więc dla fanów gatunku. Niektóre motywy wracają np. w “Kulcie”, nieco lepiej rozwinięte. Ale ponownie - język pierwsza klasa, dla samego języka warto.
Inne tego autora.
#58
Napisane przez Zuzanka w dniu Friday August 22, 2025
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2025, panowie, horror
- Komentarzy: 2