Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o taipei

Już mi lepiej

Miejsce, gdzie się śpi, jest ważne, mimo że tylko spędza się w nim noc. N. znalazł tani hostel, niestety fun factor miejsca okazał się przeniski - dwa pokoje z pojedynczymi łózkami zamiast jednego, brak okien (omfg, jak okropnie się śpi w czymś bez okna, cały czas jest noc), wyjąca klima (można wyłączyć, ale ponieważ pomieszczenie jest bez okien, w kwadrans robi się sauna bez powietrza) i ściany z papieru (a za ścianą Chińczyki oglądają jakiś lokalny analog Jerry'ego Springera do 4 rano). Wytrzymaliśmy noc, po czym za podobne pieniądze wynieśliśmy się do hotelu Sun Sui, który jest miły i ma okno. N. jest twardy i został w karcerze bez okna.

Chyba jednak preferuję miejsca turystyczne (dość mam malowniczych i śmierdzących slumsów, które w zasadzie wszędzie wyglądają tak samo) - lokalny odpowiednik sopockiego Monciaka mieści się przy ostatniej stacji metra - Danshui. Zatoka, turyści, ładne panienki, woda, standy z pierdółkami i żarcie na patyku. Koty portowe są w latki, ale nie chcą się pospolitować z turystami. Można popłynąć łódeczką dookoła zatoki (sympatyczne).



GALERIA ZDJĘĆ.

PS Nogi mnie bolą.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj


U babuni Nitty

Ostatecznie okazało się, że Shida Rd. jest w okolicach stacji Taipower Building. Restauracyjka Grandma Nitti's Kitchen jest przy numerze 93 (adresy są tutaj dość śmieszne[1] - często podaje się adres przy głównej ulicy z numerem "w głąb" - pod jednym numerem mieści sie cała uliczka - pełen adres brzmi #8 Lane 93 Shida Rd.). W środku, co ciekawe, kuchnia meksykańska i szeroki wybór śniadań. Można usiąść z książką albo kupić - jest cały regal z anglojęzycznymi używanymi książkami. I są koty. Aktualnie 4 na stałe - dwa chudziutkie czarno-białe maluchy, które ganiają po kilkupiętrowym lokalu, piękny długopyszczny piaskowy (na moje niewprawne oko abisyński), bardzo miły, daje się podrapać za uszkiem i ogólnie ma przyjacielskość 10 i biało-beżowy kot, który głównie zajmuje się spaniem na ladzie z kasą (i podstawia czasem brodę do podrapania). Obsługa nosi koszulki z napisem "It's your home away from home in Taipei" i trochę mi się miękko w kolanach zrobiło. Chyba zaczęłam tęsknić za moimi grubymi kotami i regałem z książkami.

Jutro tajfun ma przyjść, ale nie powiedział, co chce.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Nie wspominając o tym, że dłuższe ulice mają sektory, w których numeracja się powtarza - adres 10 XXX Rd. Sector 3 to zupełnie co innego niż 10 XXX Rd. Sector 2.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 7, 2007

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Komentarzy: 1


Ciagle pada...

... na zmianę z falami upału. Wczoraj poszliśmy w turystykę - Muzeum Narodowe (impressive, but boring, a do tego nie można robić zdjęć), Chang Kai Shek Memorial (impressive, but boring), Taipei 101 (like wow!) plus jedzenie w nastrojowej knajpce na szczycie góry i dla odmiany w trendi klubie (łazienka lustrzana jest pretty scary).


Muzeum Narodowe

Knajpka na szczycie góry

Chang Kai Shek Memorial

Taipei 101 robi cholerne wrażenie i wyglądem, i rozmachem. W środku 5-piętrowy mall (Stary Browar jest o, taki malutki; również wybór sklepów jest co najmniej imponujący - zaczynając od Versacza na Fendim kończąc, ceny niestety bardziej zachodnie), taras widokowy oszklony na 89. pietrze, otwarty (acz za prętami) - na 91. Oprócz tego, że Taipei 101 aktualnie posiada status najwyższego budynku na świecie, ma tez najszybszą windę - na 89 piętro jedzie w 35 sekund, lądowanie/start samolotu to przy tym pryszcz - uszy i zatoki odpadają, a mózg wycieka uszami (za to na suficie windy są błyskające światełka). Tajpei i okolice z 91. pietra wyglądają jak SimCity - czysto i bez zapachu. Oglądaliśmy stamtąd zachód słońca, planujemy jeszcze pojechać zobaczyć Tajpei z góry by night.

Jak trochę przestanie padać, idę do miasta. Bo na razie to tak konkretnie leje, a na dzisiaj miałam w planach leniwa wycieczkę po okolicy Zhongxiao Xinsheng (?), gdzie znalazłam knajpkę z kotyma (friends, not food) i angielskimi książkami.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 7, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: taipei, tajwan - Komentarzy: 2


Znowu o jedzeniu

Wiem, nudno. Ale lubię. Podoba mi się lokalne jedzenie, oczywiście przy unikaniu rzeczy smrodliwych, typowo śmieciowo-seafoodowych - pieczona, soczysta kaczka, kruche warzyw z boczkiem, słodycze (odkryłam tanią podróbę Jelly belly w lokalnym convenience store). Fajne jest społeczne zachowanie podczas jedzenia - na stole jest dużo rzeczy na półmiskach, każdy ma swoją miseczkę i talerzyk, na który sobie nakłada, więc najczęściej ktoś musi mu coś podać, przysunąć czy nalać napoju (bo napój jest w butelce ogólnej bądź dzbanku).

I, czego się nie spodziewałam, trochę już umiem pałeczkami - na tyle, że mogłam z niejakim uśmiechem patrzeć na Hiszpankę twardo jedzącą widelcem.

Śmiesznie być big in jap^W^W^Wbiałym w Azji. Na ulicy byłam jedyną nieskośną osobą w okolicy. W metrze spotykamy obcokrajowców (czyt. nie z Azji), z którymi witamy się jak ze znajomymi - "Hello, where are you from, how long here?". Niemiec czy Szwed, ale bliżej niż śliczne, skośne, delikatne i często rozchichotane niskie dziewczęta.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 4, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj


Bez tytułu: 2007-08-04

Panie pokojowe drą się, walą w drzwi i hałasują od godziny 8 rano. Ja rozumiem, że muszą sprzątnąć, ale fakt opcji śniadania między 7:00-8:30 nie oznacza, że wtedy nikogo nie ma w pokoju.

Bwpvrp xynflpmavr zavr jxhejvn, jlflłnwąp xbyrwartb znvyn gerśpv "mqwępvn snwar, nyr znłb an avpu Tbfv" (manpml zavr). Wnfar, vqrą ebovravn mqwęć fxąqxbyjvrx wrfg hcbmbjnavr fvę j pragenyalz zvrwfph mqwępvn v gnx 400 enml, mzvravnwąp glyxb xenwboenm. V pmrxnavr, nż bwpvrp cbebmflłn mqwępvn qb qnyfmrw v oyvżfmrw ebqmval, xgóen oęqmvr cemrxnmljnć xbzhavxngl gerśpv "nyr fvę fcnfłnś".

Taksówkarzom nie należy ufać, jeśli mówią, że wiedzą gdzie jadą po zaprezentowaniu karteczki z angielską nazwą ulicy. Nie należy też ufać recepcjonistkom, które wpisują adres w krzaczkach. W efekcie taksówkarz za jedyne 20 zł zawiózł nas 10 stacji metra od celu w zupełnie inną dzielnicę i okolicę. Szczęśliwie metro jest czyste, proste i przewidywalne. A do tego na każdej stacji znajduje się kafelek opisany jako "Tu mogą stać samotne kobiety nocą, czekając na pociąg".

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 4, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+, Rodzina - Tagi: tajwan, 2007, taipei - Komentarzy: 1 - Poziom: 3


Dzien 1 - leje

Podczas ostatniego lotu (Hong Kong - Taipei), byłam już tak zmęczona, że w zasadzie mało co rejestrowałam. Lot był spóźniony (z bliżej niejasnych przyczyn technicznych), była opcja, że się nie odbędzie, więc gonili nas z jednej kolejki (właściwej, do abordażu) do drugiej (znacznie dłuższej, do rozdysponowania nas na inne loty, również za niezłe kilka godzin). Lot się jednak odbył, bez wizyty na stacji benzynowej, co przychodziło nam na myśl parę razy. Chińskie stewardesy ładniutkie, ale jednak nie ufam, jak się uśmiechają. wybór w kwestii jedzenia był prawie jak w Aeroflocie - "tak" albo "nie". Mięsko zawierało dziwne grzybki, ciasteczko i soczek były jadalne.

Potem odbębniliśmy tworzenie wiz na miejscu (da się, urzędnik mało natarczywy, tylko zastanawiał się, po co chcemy zostać już po konferencji i jakoś dziwnie patrzył, że "tourist"), immigration officerkę (mimo zakazu wwożenia jedzenia I. przewiózł polskie kanapki z serem, bez konsekwencji, chociaż ja już tych kanapek bym nie jadła). Pierwszy kontakt z Tajwanem - fala potwornego, mokrego upału na twarz. Niby człowiek się przyzwyczaja, ale przyzwyczajenie znika po pierwszym wejściu w strefę klimatyzowaną (na szczęście prawie każda knajpa i sklep mają).

Niestety, lokalesi mają polską metodę na kontakty z cudzoziemcami - mówią głośno po swojemu, powtarzając parę razy. Niestety, takież panienki wystawili do witania uczestników Wikimanii - po zadaniu pytania panienki patrzą na siebie, uroczo chichoczą zasłaniając usta i kręcą głowami, że nie rozumieją. Kazali jechać autobusem, zaznaczyli na planie, gdzie kierowca ma nas wysadzić i to by było na tyle. W praniu wyszło, ze autobus z lotniska jedzie godzinę jakimiś ohydnymi suburbiami (jak na razie Taipei nie zachwyca - syf, syf, blaszane baraki obwieszone reklamami, znaki drogowe obrazkowe, brud i bieda), chłopaki się pospali, kierowca pół drogi darł się do komórki, bo z kimś rozmawiał bardzo ekspresyjnie, byłam zmęczona jak kot. Wreszcie się gdzieś zatrzymaliśmy i kierowca zaczął głośno krzyczeć, co przykuło naszą uwagę. Nie upieram się, że znajomość języków jest im potrzebna, bo sygnałami dźwiękowymi i na machanego dają radę, ale jednak się czuje ciut nieswojo. Taksówkarze też nie mówią lengłidżem, ale działa pokazanie im karteczki z adresem w obrazkach (nie byłam w stanie obsłużyć jechania metrem, ale taksówki kosztują grosze).

Wieczorem poszliśmy do chińskiej knajpy z szefem eloya, który jest nieco obeznany, bo ma żonę Chinkę. Knajpa potwornie niepozorna, ot - lada z surowymi rybami, małżami i innymi paskudztwami. W środku okazało się, że żarcie robią dobre (oczywiście nie wszystko - zupa małżowa taka sobie, krewetki maja oczka) - coś w cieście ze smażoną w głębokim tłuszczu bazylia, co się maczało w takim burym proszku ("it's spice") i było oszałamiająco dobre, kaczka pieczona, pokrojona w plasterki z tłuszczem z pieczenia, warzywa (stawiam, ze pak choi, ale pewna nie jestem).

Nocne markety są niesamowite - na małej powierzchni, w uliczce mieści się kilkaset (jak nie więcej) straganów ze wszystkim - Dior, markowe buty, jakieś śmierdzące smażeniny onnastick, ciuchy, kosmetyki, majtki, skarpetki, pani w rękawiczkach z Castoramy (takich izolacyjnych, malowanych farba) przygotowująca świeże owoce w kawałkach, każdy kawałek zapakowany w torebeczkę, pan zachęcający do masażu stóp, zapewne w zaułkach panowie proponują też inne usługi. Zmierzch zapada wcześnie - kolo 18:30-19:00 i bynajmniej nie robi się chłodniej...

Napisane przez Zuzanka w dniu środa sierpnia 1, 2007

Link permanentny - Kategoria: Listy spod róży - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Komentarzy: 2