Więcej o
beletrystyka
Korporacja Zephyr stawia sobie za cel budowę i konsolidację wiodących pozycji na wybranych rynkach, stwarzając dochodowe szanse wzrostu przez umacnianie współdziałania między wewnętrznymi a zewnętrznymi działami firm i koordynację strategicznego skonsolidowanego podejścia w celu maksymalizacji zysków swoich akcjonariuszy.
Ilu z Was zastanawiało się, czy miejsce, do którego co dzień przychodzicie, to tak naprawdę bezlitosny eksperyment, sprawdzający, ile wysiłku maksymalnie trzeba, żeby wykonać jedną prostą rzecz? Nie na darmo w jednym z rozdziałów książki wspomniany jest eksperyment z małpami, drabiną i bananem. Każdy akapit "Korporacji" uderza boleśnie w miękkie miejsce w dole brzucha każdego, kto przepracował chociaż kilkanaście tygodni w korporacji, usłyszał lub - co gorsze - tworzył pojęcie misji firmy, znał kulisy poważnych decyzji biznesowych podejmowanych na podstawie rzutu kostką (w wersji optymalnej) i wiedział, o jakie kwoty toczy się gra na samej górze. Łezka mi ciekła co drugi akapit, mogłabym ołówkiem dopisać polsko brzmiące nazwiska przy pracownikach poszczególnych działów ("Elizabeth jest inteligentna, bezwględna i emocjonalnie pokręcona, co znaczy, jest przedstawicielem handlowym", zaś "Sydney to bezwzględna żmija. Nie zostaje się kierowniczką działu sprzedaży za kształt noska. Kierownikiem marketingu tak, sprzedaży - nie"), ale znacznie zabawniejsze były mechanizmy, które sprawiają, że łatwo zapanować nad rosnącym tłumem pracowników. Kto nie słyszał magicznych słów "konsolidacja", "outsourcing", "budżetowanie" czy "rozliczenia międzydziałowe" i nie drżał, gdy usłyszał magiczną frazę "jesteś proszony do działu kadr", ten nie wie, ile wysiłku trzeba włożyć w utrzymanie struktur zarządzania.
Piętra są ponumerowane z góry na dół: poziom pierwszy jest na górze panelu ze słowem PREZES, podczas gdy poziom dwudziesty, LOBBY, jest na dole. (...)
- Mówią, że to zwiększa motywację - wyjaśnia Freddy. - Przechodząc do ważniejszych działów, człowiek przenosi się wyżej. (...)
- Dlaczego dział IT jest tak nisko?
- Proszę cię - mówi Freddy. - Niektórzy z nich nawet nie noszą garniturów.
"Jestem nastawiony na stromą krzywą uczenia się - mówi Jones, stosując formułkę, która okazała się pożyteczna podczas rozmowy kwalifikacyjnej". Jones jest pełnym zapału absolwentem, który odkrywa już pierwszego dnia, że w korporacji nie chodzi o pracę, a o utrzymanie tyle władzy, ile udało się wcześniej zagrabić nawet na najniższym stanowisku. A ponieważ jest dociekliwym spryciarzem (w każdym z nas jest taki mały Jones), odkrywa, do czego tak naprawdę służy korporacja Zephyr, co się mieści na 13 piętrze, którego nie ma na panelu w windzie, czy to prawda, że na każdym piętrze są mikrofony i kamery oraz ile tak naprawdę było pączków pierwszego dnia.
Mnie się bardzo, zaczynam ślepo wierzyć w to, co poleca u siebie Kizia [2020 - link nieaktualny], (ale proszę, tylko nie "Samotność w sieci", pięknie proszę).
#50
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota listopada 15, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 7
Z Austerem mam problem. Z jednej strony lubię historie miejskie i historie o tym, jak się przeplatają losy ludzi, których styka przypadek i wydawałoby się, że Auster właśnie mi to da. Z drugiej - irytuje mnie u Austera dużo. Erudycja doklejana na siłę do fabuły - bohaterowie czytają książki, co samo w sobie nie jest naganne, ale czytają przenudną klasykę literatury amerykańskiej i prowadzą albo wewnętrzne monologi o tym, co przeczytali albo dyskutują ze sobą. Nuuuda. Jeśli łapię się na tym, że zaczynam czytać powierzchownie, bo omijam kawałki, w których snują się jakieś rozważania okołoliteraturowe, to jednak uważam lekturę za nieudaną. Mniej mi przeszkadza, że nie lubię bohaterów albo uważam, że postępują nielogicznie, absurdalnie i bezsensownie.
Trzy nowojorskie epizody opowiadają o samotności wśród ludzi. Obudzony przypadkowym telefonem pisarz udaje prywatnego detektywa. Ponieważ pisze pod pseudonimem i uważa postać swojego bohatera za realną, przybiera trzecie nazwisko - swoje własne, którego nie używa. Zaczyna śledzić psychicznie chorego ojca swojego klienta. W kolejnym epizodzie prywatny detektyw zgadza się na porzucenie całego swojego życia, żeby zacząć śledzić samotnego mężczyznę. W trzecim epizodzie wraca historia dziecka, odizolowanego w ramach eksperymentu przez ojca od świata, żeby sprawdzić, czy wytworzy własny język. W tle jest Nowy Jork - ale taki martwy, zbiór domów, szachownica ulic, czasem spotkani ludzie, którzy najczęściej siebie nie widzą.
Będę pewnie brnęła w tego Austera z masochistycznym zaparciem, bo dużo mi obiecał w "Dymie" i "Brooklyn Boogie".
Inne tego autora:
#44
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela października 19, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 2
Próbowałam z tym walczyć, ale po lekturze każdej (no, poza "Widmowymi dziećmi") książki Sue Townsend nasuwa mi się sformułowanie "typowo brytyjska zjadliwa ironia". Jakby ktoś się zastanawiał, co by było, gdyby upadła angielska monarchia, a rodzina królewska zostałaby odarta z przywilejów, majątku, a do tego uznana za wrogów narodu i osadzona w strefie szczególnego nadzoru, to autorka odpowiada na to pytanie. Rok 1984 w schludnym współczesnym wydaniu, oblany dodatkowo sosikiem absurdu.
Królowa Elżbieta II cierpi na ból zęba, bo nie ma opieki dentystycznej (uspokajam, że w końcu lituje się nad nią lokalna specjalistka i wyrywa ząb obcęgami), małżonek królewski umiera w bardzo kiepskich warunkach w domu opieki, Karol i Camilla żyją z psami i kurami (kury, dodam, nie chcą się nieść, mimo że Karol dba o nie bardziej niż o Camillę), a cały świat jest uczony nienawiści do nich. To dość kiepski moment na odkrycie, że jest się nieślubnym dzieckiem Karola i Camilli, jednak dla Grahama to zdecydowana zmiana w jego życiu. Ku rozczarowaniu rodziców, Graham ma w sobie najgorsze możliwe angielskie cechy (mam wrażenie, że dużo z jego postaci zbudowane zostało na podstawie wyrobionego przez kilka tomów Adriana Mole'a) i nie nadaje się na osobę, której można przekazać tron (zakładając, że ekscentryczny polityk wygra wybory i przywróci prawa rodziny królewskiej). W tle występuje sporo drugoplanowych psów, które komentują wydarzenia życia codziennego i politycznego.
Czy tylko mi się wydaje, że Sue Townsend nie lubi klasy rządzącej?
Inne tej autorki tu.
#43
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek października 14, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, beletrystyka, panie
- Komentarzy: 3
Po polsku też wyszła pod tytułem "Jest tam kto?", ale ręka mi omskła na Allegro i kupiłam w oryginale. Co się okazało nie takie złe, bo Keyes czyta się bardzo gładko, na tyle, że czasem nie czuć, że nie jest po polsku. I nie czuć, że książka ma ponad 500 stron.
Anna to kolejna z sióstr Walsh, które są bohaterkami kolejnych tomów (Rachel z problemem narkotykowym, Claire, którą mąż rzucił w dniu porodu i Maggie, której mąż ma romans). Zawsze dużo czasu spędzała we własnej głowie, tym bardziej zaskakujące było to, że po latach spędzonych na hippisowskich podróżach zaczęła robić w Nowym Jorku karierę jako PR w koncernie kosmetycznym. I nagle znalazła się z powrotem we własnym domu w Irlandii w bandażach, z poranioną twarzą, uszkodzonym kolanem i złamaną ręką i ogólnie w kiepskim stanie psychicznym. Rodzina ją wspiera na swój specyficzny walshowski sposób, ale Anna chce wrócić do Nowego Jorku, żeby spróbować naprawić swoje życie i znaleźć swoją wielką miłość, Aidana.
Ciężko streścić, bo książka jest napisana w podobny sposób co "Wakacje Rachel" - po kolei Anna opowiada, co doprowadziło ją do tego, że pracuje po godzinach w celu zabicia czasu, a wieczorami płacze i wysyła kolejne maile do Aidana, oczekując nieustannie na odpowiedź. Zamiast odpowiedzi znajduje tylko kolejne e-maile od matki, która zaangażowana jest w prywatne śledztwo, mające wyjaśnić, czemu tajemnicza starsza pani każe swojemu psu sikać (i nie tylko) pod bramą jej domu i siostry Helen, prowadzącej prawdziwą agencję detektywistyczną i spotykającą się z królem dublińskiego półświatka. Mimo poważnego tonu dużo ciepłego, rodzinnego humoru, ciętego języka i humoru sytuacyjnego.
Inne tej autorki tu.
#16
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 27, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, beletrystyka, panie
- Skomentuj
Przywiązujecie się do bohatera powieści? Mnie się zdarza. Viewegh pewnie sobie z tego zdaje sprawę i wykorzystuje to przewrotnie. Powieść ma dwóch narratorów - prywatnego detektywa, który bierze sprawę śledzenia narzeczonej pewnego poczytnego praskiego pisarza (jak się łatwo z tytułu domyślić, zadanie nie jest trudne) i samego autora, który - jako wszechwiedzący - wie to, co bohater książki pisanej przez niego usiłuje przed nim ukryć. I przez całą książkę narasta poczucie, że książka się dla bohatera skończy źle.
Książka dość erotyczna i frywolna, bo pan detektyw mimo 50 na karku prowadzi bujne życie erotyczne. Dodatkowy smaczek to przelot Air Finlandia do Chin przez Helsinki ("Kocham Air Finlandia!". "Wszyscy pasażerowie to mówią" - stwierdziła stewardesa, dolewając wódki) i opis kolacji w chińskiej restauracji (to jedna z niewielu rzeczy, za jakimi tęsknię[1] po powrocie z Tajwanu).
[1] Czy jest w Poznaniu prawdziwa chińska restauracja? Ale taka, gdzie nie walą wszystkiego na jeden talerz, nie dokładają surówki z gara, mają pałeczki i podają dania wspólne dla wszystkich? I jeszcze żeby nie wyrywali podszewki z portfela?
Inne tego autora: tu.
#14
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 14, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, beletrystyka, panowie
- Skomentuj
Z lektury którychś niedawnych Wysokich Obcasów wyszło, że jestem niewyrafinowaną fanką "chic lit", czyli literatury pisanej przez panie dla pań, pokazującej świat skupiający się na zakupach, życiu uczuciowym, ocieraniu o sławy i układaniu stosunków z rodzicami/otoczeniem i światem. Mnie z kolei wyszło, że się wcale tego nie wstydzę (ba! każdą nową Marian Keyes witam z wielką przyjemnością). Chic lit od prawdziwej kobiecej prozy (pochwalanej zapewne przez Kingę Dunin) różni się głównie okładką (różową albo ze standardowym obcasikiem). Tytułowa książka Moriarty nie zawiera wprawdzie obcasika, ale łóżko na okładce ma kolor ewidentnie różowy. Przyznam się bez bicia, że po prostu spodobał mi się tytuł (so sue me).
Nietypowo, książka jest australijska, więc blisko do oceanu (gdzie jedna z bohaterek dostaje czubkiem parasola plażowego w czoło i ma potem gustowną bliznę w kształcie gwiazdki i traumę na całe życie), a jednocześnie może spaść śnieg (kilkucentymetrowa warstwa sprawia, że całe Sydney ogłasza zimę stulecia, komunikacja przestaje jeździć, a ludzie się gromadzą, żeby się wspólnie ogrzać). To zgrabnie poukładana historia wielopokoleniowej rodziny Zingów, opowiadana z perspektywy jej różnych członków, przeplatana wspominkami z młodości Maude, babci Zing. Zingowie mają na podwórku szopę, w której trzymają Sekret. Sekret jest na tyle ważny, że całkowicie zmienia życie Cath, nauczycielki okolicznej szkoły podstawowej i zaocznej studentki prawa. Opowieści poszczególnych pań: Maude - babci, o balonach i odsłaniające po kawałku historię rodziny, córek: Fancy - matki małej Cassie, roztargnionej i depresyjnej żony piszącej zarobkowo powieści erotyczne i Marbie - postępującej impulsywnie, co prowadzi do rozstania z chłopakiem i utratą kontaktu z jego młodszą siostrą, niezbyt szczęśliwą nastolatką Listen oraz Cassie, 10-letnią córką Fancy, nadużywającą świeżo poznanych i egzotycznie brzmiących słów (typu "cipa"). Osią historii jest wspomniany Sekret i magiczna książka, którą znajduje Listen. Książka obiecuje, że jeśli będzie po kolei wykonywała zaklęcia, to zacznie być szczęśliwa i wszystko zakończy się dobrze. Wraz z kolejnymi zaklęciami, które pokazują siłę przypadku ("Co zrobić, żeby zepsuł się odkurzacz" czy "Jak sprawić, żeby ktoś zjadł ciastko"), odsłaniane są po kolei wszystkie tajemnice i wyjaśniane przypadki, które w zgrabny ciąg zbiegów okoliczności prowadzą do happy endu. Sympatyczne czytadełko na kilka wieczorów (albo na leżaczek przy basenie, okładka będzie pasować do kolorowego drinka z palemką).
#6
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota lutego 23, 2008
Link permanentny -
Kategoria:
Czytam -
Tagi:
2008, beletrystyka, panie
- Skomentuj