Mnie również.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Niestety, najlepszym streszczeniem tego filmu jest porównanie go do innego filmu, co od razu zdradzi całą intrygę, więc bez porównań (a dla tych, co są ciekawi, to myślę o Gbżfnzbśpv z 2003 roku).
Okolice Bostonu, 1952. W mroczny, klaustrofobiczny klimat szpitala psychiatrycznego i jednocześnie więzienia na odciętej od świata wyspie, pełnej tajemniczych budynków, zalewanej zimnym morzem i dotkniętej przerażającą burzą wchodzą dwaj szeryfowie - Edward "Teddy" Daniels (Leonardo DiCaprio) i Chuck Aury (Mark Ruffalo). Mają pomóc personelowi szpitala w znalezieniu pacjentki, która zniknęła z zamkniętego pokoju, bez butów, z wyjściem pilnowanym przez funkcjonariusza, zostawiając tylko lakoniczną notatkę. Mimo że funkcjonariusze zostali wezwani przez dyrektora szpitala, nikt nie chce z nimi rozmawiać ani nie dostają dostępu do danych personelu. Teddie dodatkowo ma narastające bóle migrenowe i światłowstręt, do tego zaczynają pojawiać się przerażające wizje - wyzwalanie obozu koncentracyjnego w Dachau, płonąca żona, mokre dziecko mówiące, że mógł je uratować. I okazuje się, że nie jest przypadkowo w tym miejscu - przy okazji śledztwa, chce znaleźć zbiegłego mordercę swojej żony, Andrew Laeddisa. Przesłuchiwani, kiedy wspomina o Laeddisie, płaczą albo wpadają w przerażenie. Potem znika jego partner, a wszyscy dookoła twierdzą, że nigdy go nie było.
Owszem, można narzekać na przewidywalność zakończenia, ale film fantastycznie pracuje klimatem grozy, opuszczenia i wszechogarniającego spisku. Do tego sam budynek szpitala i tajemnicza wyspa z klifami, cmentarzem i barykadami pod napięciem to świetny cukierek dla oczu. I oczywiście można sarknąć, że znowu DiCaprio, ale to aktor, który umie zagrać każdą rolę. Mnie się w każdym razie bardzo.