Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Z pewnym rozczarowaniem nie znalazłam w Paryżu kotów (poza jednym dachowcem, który skrył się w piwnicy oraz kotem przynależnym do libańskiej restauracji), ale to pewnie dlatego, że nie doszłam na Père Lachaise, a cmentarz Montparnasse patrzyłam tylko z góry.
Są za to karuzele. W Tuileriach, za wieżą Eiffla, przy przystanku metra koło Luwru i pewnie w wielu innych. Takie klasyczne, z konikami, pociągami i autkami, dla starszych z beczkami, które dodatkowo można rozkręcić dookoła (tu mój błędnik przeprasza, ale właśnie mu się zrobiło mdło). Niestety, jak większość atrakcji w Paryżu, płatne - od 2 do 3 euro za rundkę, można w pakiecie kupić więcej biletów taniej (jak się ma większą trzódkę albo uparte dziecko). Mam wielką słabość do barokowego przepychu, jarmarcznych dźwięków, żaróweczek i malowanych na obudowie naiwnych obrazków.
W Tuileriach oprócz karuzeli jest placyk z trampolinami, również słono płatny (2e za 5 minut skakania), zaraz obok darmowy plac zabaw z huśtawką hamakową, zjeżdżalniami i huśtawkami. Przy Notre Dame też - można wycieczkę podzielić na pilnujących młodzież na huśtawkach oraz na stojących w kolejce do katedry.
Pod wejściem wschodnim do wieży Eiffla można oddać do podstemplowania pocztówki (i kupić znaczki[1]), sympatyczny pan stuka stemplem i wychodzi coś takiego:
Mam słabość również do figurek, więc wróciłam z dwiema[2] (a nawet trzema, bo ciemnoskóry sprzedawca pod Porte Maillot okazał się wrażliwym na wdzięk Majuta i dał mu gratis breloczek z wieżą).
A dla cierpliwych zdjęcia z Luwru.
[1] Znaczki niestety monotonne, wszystkie takie same, przecież po co wysyłać reszcie Europy coś innego niż błękitną Mariannę za 77 eurocentów.
[2] A oprócz tego z trzecią na mikrokubeczku (bo Starbucks oprócz kubków ma coś dla młodzieży).