Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Albowiem jak się w mieście nic nie dzieje, to się nie dzieje. A jak się dzieje, to jak raz jestem Zupełnie Gdzie Indziej. Wczoraj przez cały dzień Poznań pokazywał swoje alternatywne oblicze w ramach festiwalu Urban Legend, okrutnie ubolewam, że nie zdążyłam wrócić na koncert Gracjana R. (ale nie oszukujmy się, ON wróci). Dodatkowo w zajezdni tramwajowej na Gajowej odbywał się plener, mogę tylko posiorbać sobie oglądając czyjeś zdjęcia. Dzisiaj już tylko zostały strzępki wczorajszej instalacji "Grawitacja":
Na Rynku Jarmark Świętojański. Co roku cieszę się, że jest, bo to dobry kierunek, w którym powinna iść poznańska starówka co weekend. Niestety, na razie więcej jest zwyczajowego badziewia (wiatraczki, korale z metra czy świątki ze sztancy) niż lokalnych wyrobów. Bardzo obiecujące stoisko z pajdą chleba, na chlebie można smalec, ogórki, lokalną kiełbasę i inne dobra. I słońce, dawno nie widziałam w Poznaniu aż tyle.