Więcej o
Oglądam
Lata 60. XX wieku. Pan Joubert z małżonką mieszkają w dużym apartamencie, pracuje u nich stara służąca, Germaine. Kiedy pani Joubert zaczyna przemeblowywać pokój zmarłej pół roku wcześniej matki pana Jouberta, Germaine robi karczemną awanturę i wymawia. Okazuje się, że nie jest łatwo bez służącej - nie ma kto prasować koszul, w łazience brudno, wszędzie kurz, a o śniadaniu można pomarzyć. Pan Joubert podejmuje heroiczną wyprawę na 6. piętro, gdzie mieszkają służące - przeważnie Hiszpanki. Zatrudnia młodą i przedsiębiorczą Marię i zaczyna być częstym gościem kuchennego wejścia. Plusuje u Hiszpanek, bo naprawia im toaletę (rasowego "narciarza"), załatwia lepsze posady, pokazuje, jak założyć sobie rachunek oszczędnościowy w banku. Ludzki pan. Znudzona wszystkim żona patrzy na to przez palce, do momentu, kiedy pan Joubert nie uczestniczy w radosnej i wesołej imprezie zorganizowanej na 6. piętrze przy winie i paelli. Wtedy wyrzuca go z domu.
Ciepła komedia o zetknięciu mądrych, pracowitych i wesołych Hiszpanek z zasuszoną, zasiedziałą francuską burżuazją. Burżuazja przy koniaku i na rautach głosi hasła socjalizmu i równości, tymczasem w ich w domach pracują służące, których nawet wąsata konsjerżka nie traktuje jako pełnoprawnych lokatorów. Z jednej strony to niewesoły obraz emigracji z frankistowskiej Hiszpanii, z drugiej - niesamowita umiejętność znalezienia szczęścia w świecie, który nie jest przyjazny. Taki lekki Almodovar, tyle że bez zwyroli.
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 7, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 2
Trochę historii - skąd się wziął Magneto i czemu się znielubił z profesorem Xavierem, który wtedy jeszcze nie nazywał się X. Zły eks-nazista Shaw (ładnie postarzały Kevin Bacon), który swego czasu zabił w obozie koncentracyjnym matkę Magneto, chce doprowadzić do wybuchu nuklearnej trzeciej wojny światowej, żeby ludzie się wzajemnie wytłukli, a świat mogli zaludnić mutanci. Magneto chce walczyć z ludzkością, Xavier chce koegzystować.
Może ze względu na to, że - poza doskonałą sceną z Wolverinem - nie było klasycznych x-manowych bohaterów i jakoś trudno było odbierać całość poważniej. Człowiek-nietoperz, panna ze skrzydełkami, wielka stopa (a potem wielki futrzak), granatowa panna umiejąca się morfować w dowolną postać i miotający ogniem młodziak są trenowani w zamku profesora X pod okiem jego przyjaciółki z CIA. Film zrealizowany w stylu wczesnych Bondów, z typową dla tych czasów animacją i sposobem filmowania. Bieganie w dresikach, trening na manekinach, brakuje tylko sceny z martini wstrząśniętym, nie mieszanym.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 3, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 1
Śliczne od pierwszego wejrzenia. Scenograficznie wygląda jak mroczne "Pushing Daisies", a klimatycznie - jak wampiry i wilkołaki razem wzięte. Scenariusz każdego odcinka zakłada, że motyw ze starogermańskiej baśni pojawia się uwspółcześniony w Portland, a Nick Burhardt - detektyw lokalnej policji, który nagle się dowiaduje, że jest pogromcą mitycznych stworów - rozprawia się z każdym po kolei. Jest to trudne, ale nie niemożliwe, bo umierająca ciotka zostawia mu w spadku arsenał pełen skomplikowanej broni, flaszki z truciznami i eliksirami oraz bogato wyposażoną biblioteczkę w języku niemieckim. Na poziomie serii oprócz poszczególnych "baśni" i stworów w każdym odcinku, w tle dzieje się skomplikowana intryga jeszcze z czasów pradawnych, bo nie tylko Grimm poluje na pół-ludzi pół-zwierzęta, ale też i ktoś poluje na Grimma.
Nick ma pecha, bo niespecjalnie może się swoją zdolnością podzielić z otoczeniem - boi się, że dziewczyna i partner z wydziału niespecjalnie uwierzą w historię, że umie zobaczyć wokół siebie nie-ludzi. Szczęśliwie już w pierwszym odcinku pozyskuje Monroe, zreformowanego wilkora-wegetarianina, uprawiającego jogę i grającego na instrumencie smyczkowym. Wilkor jest mocnym punktem serialu - jest ironicznym i wygadanym erudytą, nie wygląda na kogoś, kogo przodkowie zajmowali się gonieniem i mordowaniem ludzi i zwierząt. Dla mnie to mocny plus dla serialu, bo bez wilkora jest dość przeciętny.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 1, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 4
Bardzo lubię złe filmy. Takie, w których niewiarę zawieszam na bardzo mocnym kołku, a każde pojawienie się absurdu witam śmiechem (wersja dla twardych: #4morons drinking game - za każdym razem, kiedy...). Nie lubię natomiast filmów nudnych i nielogicznych, a niestety C&A takie jest. Niby wszystko w porządku, bo zestawienie dojrzałego Dzikiego Zachodu wyekwipowanego w marne pistoleciki, konie czy kapelusze ładnie kontrastuje z klasycznymi, tryskającymi kwasem i nienawiścią jaszczuropodobnymi Obcymi, latającymi na zwrotnych dwuskrzydłowcach.
Twardy Daniel Craig z amnezją, ale zaopatrzony w tajemnicze gizmo na ręku (nie da się zdjąć, a amnezja powoduje, że nie wie, co się z tym robi) wkracza do miasteczka, w którym rządzi Harrison Ford z pyskatym synem. Miasteczko nie chce obcego, robi się mała awantura, w barze, snuje się urocza acz tajemnicza Olivia Wilde, po czym na miasteczko napadają statki kosmiczne i porywają co atrakcyjniejsze egzemplarze. Mimo niesnasek wszyscy jadą odbić swoich, docierają do statku-matki Obcych; tu trochę ich zatyka, bo wehikuł jest spory, ale Craig w międzyczasie odkrył, że jego bransoleta może skutecznie obcych demolować.
Co jest słabe: Obcy zdecydowanie nie wyglądają, jakby mieli możliwość rozwinąć cywilizację techniczną, Olivia Wilde wygląda cały czas na bardzo przerażony szkielet obciągnięty atrakcyjną skórą (a wątku z feniksem już zupełnie nie rozumiem) i naprawdę nie jestem w stanie uwierzyć, że kilku niedomytych panów w skórzanych spodniach jest w stanie rozwalić kogoś, kto używa laserowych noży i prowadzi zaawansowane eksperymenty na ludziach.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 16, 2012
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Komentarzy: 3
To serial o stereotypach, doskonale sobie zdaję z tego sprawę, ale tak świetnie zagrany, że nawet powtarzanie żartów o końskiej kupie, niskim wzroście Azjatów, jurności Ukrainców oraz nielitościwe nabijanie się z hipsterów nie nudzi przez cały sezon. Jest pieprznie, bez dyplomacji i zabawnie, ale czasem spod tej warstwy widać melancholię i smutek niespełnionego życia.
Kelnerki - Max i Caroline są zupełnie różne, mają tylko jedno wspólne - pusty portfel. Max Black jest dziewczyną z Bronxu, twardą i doświadczoną pesymistką, dorabia sobie jako opiekunka dzieci u bogatej i przeraźliwie głupiej Peach, a do tego piecze świetne babeczki. Caroline Channing jest obiecującą absolwentką prestiżowej uczelni ekonomicznej, do niedawna wraz z ojcem milionerem mieszkała w wielkim apartamencie na Manhattanie, po czym nagle ojciec został aresztowany za malwersacje, wszelkie zasoby skonfiskowane, a Caroline ląduje na bruku (i w bistro, jako kelnerka). Dla odmiany jest wieczną optymistką i uważa, że każda sytuacja oznacza szansę na coś lepszego. Wbrew początkowej niechęci Max, Caroline (wraz ze swoim koniem i walizką z odzieżą od Chanel) wprowadza się do małego mieszkanka Max i zaczynają - również wbrew niechęci Max - planować założenie babeczkowej kawiarenki.
Na drugim planie same smakowitości. Przy wejściu bistro siedzi Earl - fantastyczny 75-letni ciemnoskóry z wielką klasą, kasjer i muzyk, przyjaciel obu dziewcząt. W kuchni Oleg - ukraiński żigolo, mistrz patelni, dwuznaczności i sugerowanego pożycia intymnego. Han - właściciel knajpki, Wietnamczyk nikczemnego wzrostu - bardzo chce spotkać dziewczynę oraz usiłuje prowadzić knajpkę twardą ręką. W trakcie serialu pojawia się Johnny - barman z okolicznego baru, a po godzinach artysta-grafficiarz, który czuje miętę do Max i pełna wdzięków wszelakich emigrantka z Polski - Sophie (Oh, Stiffler's Mom!), prowadząca z sukcesami własne przedsięwzięcie.
Wprawdzie do końca pierwszego sezonu dziewczynom udało się uzbierać raptem $927.00 na otwarcie kawiarni, ale liczę, że przez następne sezony sytuacja się nieco poprawi. Wspominałam, że zakochałam się w Max?
[EDIT] Niestety, kolejne sezony to równia pochyła - te same żarty, coraz bardziej natrętny śmiech z puszki i coraz wyżej ustawiane przeszkody przed bohaterkami. Wytrzymałam do końca, ale Wy nie musicie.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek maja 14, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 10
Walc z Baszirem powstał w oparciu o sny, urywki wspomnień i to, co świadomość skrzętnie ukrywała na co dzień przed reżyserem, Arim Folmanem. Ari, po rozmowie z przyjacielem, do którego prawie co noc we śnie przychodziło 26 wściekłych psów, uzmysłowił sobie, że nie umie przypomnieć sobie szczegółowo, co robił podczas wojny libańsko-izraelskiej w 1982 roku. Najmniej pamięta dzień masakry w obozie palestyńskich uchodźców, mimo że jest przekonany, że był tam wtedy. Odwiedza swojego terapeutę, a potem po kolei przyjaciół i dalszych znajomych, o których wiedział, że brali udział w wojnie ćwierć wieku temu. Żaden z nich nie ma w głowie całego obrazu, każdemu brakuje jakichś elementów. Niektóre obrazy i sceny wydają im się snem, co do innych wydarzeń są przekonani, że brali w nich udział, mimo że tak nie było. Wizje z pogranicza jawy i ułudy są na tyle drastyczne, brutalne i nieakceptowalne, że trudno się do nich przyznać i łatwiej uznać, że powstały w wyobraźni.
Film powstał w nietypowej jak na film dokumentalny technice rysunkowej ze świetną, mocną punkowo-rockową muzyką z epoki. Na samym końcu widać przerażający kontrast między zwyczajną aktywnością żołnierzy, nawet przerywaną umownie pokazaną śmiercią, rozpryskiem rysunkowej krwi czy płomieniami, a zdjęciami pomordowanych w obozie uchodźców. To film o tym, jak wojna krzywdzi również tych, którzy z niej wyszli bez fizycznego szwanku, jak ciężka jest praca z traumą i jak bolesne może być uzmysłowienie sobie całej prawdy (jeśli to w ogóle możliwe). To film o tym, że w każdej wojnie są tylko przegrani.
[Tekst "Walc z Baszirem" do Magazynu Business&Beauty, czerwiec 2012].
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 23, 2012
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Przeczytali mnie
- Skomentuj