Więcej o
Oglądam
Nie spodziewałam się, że na bazie filmu można nakręcić tak dobry serial. Nie wiem, jaki był udział braci Coen w scenariuszu, ale duch oryginalnego działa czuć cały czas.
Zima, małe miasteczko w Minnesocie. Cichy agent ubezpieczeniowy, Lester (Martin Freeman) zostaje napadnięty przez Hessa, osiłka, aktualnie właściciela firmy transportowej, prześladującego go w liceum. Kiedy czeka na ostrym dyżurze na opatrzenie nosa, spotyka Lorne'a Malvo (ładnie spatynowany Billy Bob Thornton), mordercę, który obiecuje, że zajmie się tym. Tak z dobrego serca. To przypadkowe spotkanie rozpoczyna cały łańcuch zdarzeń, w którym zginie sporo osób, zaczynając od Hessa i żony Lestera. Lokalna policja chce odfajkować oba zgony jak najszybciej, ale jedna z policjantek - zastępca szeryfa Solverson - uważa, że udział Lestera w całej sprawie jest istotny.
Akcja jest pokazywana nieliniowo (przez co miałam spore skojarzenia z Tarantino). Małe, spokojne miasteczko okazuje się mekką dla sprytnych bandytów, padający śnieg i burza śnieżna sprawiają, że świat jest absurdalnie odrealniony. Lokalny bar/diner, prowadzony przez papę Solversona, jest miejscem spotkań i popychających śledztwo rozmów. W przeciwieństwie do True Detective serial nie jest załadowany po wręby filozofowaniem i wywlekaniem wspomnień, więcej jest obrazu. Z korzyścią dla widza.
Zdecydowanie czekam na drugi sezon.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek sierpnia 18, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 2
To film dla najbardziej zagorzałych fanów, bo tragicznego montażu nie rekompensuje niesamowity scenariusz. Mimo to mam w głowie wielki podziw, że do takiego filmu początkującemu reżyserowi udało się zgromadzić takie sławy jak Carmen Maura, Julieta Serrano i Cecilia Roth. I to nie jest tak, że przeszkadzało mi, że jednak pani nasikała na drugą panią, że panowie ustawiali się w celu mierzenia przyrodzeń (wygrał Muncho, 20 cm długości, 9 cm w obwodzie), ani że pojawia się kobieta z brodą czy reklamy majtek z warstwą przekształcającą nieładne zapachy w ładne. To, co mnie nieustająco osłabiało, to moda lat 80. - getry, luźne skarpetki do szpilek, obfite opaski, brwi odrysowane od szklanki.
Pepi, nieco znudzona młoda dama, zostaje zaskoczona przez policjanta, który zauważył jej kolekcję sadzonek marihuany na balkonie. Na tyle zaskoczona, że kiedy proponuje mu cunnilinctio, on ją znienacka pozbawia dziewictwa. Zirytowana Pepi chce się zemścić - najpierw organizuje pobicie, potem namawia żonę policjanta, Luci, żeby ta zakosztowała występnego życia jako groupie zespołu punkowego (z elementami miłości safijskiej i sado-maso) z nastoletnią, acz dość dojrzałą Bom.
Inne tego reżysera:
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 16, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Kolejny serial o lekarzach. Owszem, zgadzam się z opinią, że to epigon innych seriali (Dr House, Scrubs), ale dzięki głównej bohaterce zyskuje pewną świeżość. Rzecz dzieje się w nowoczesnej klinice chorób umysłu, Cube, gdzie trafiają najciekawsze przypadki. Dr Catherine Black jest neurologiem, bardzo sławnym, w czym jej dość mocno pomaga choroba psychiczna - jest bipolarna, a w fazie maniakalnej twórcza i niekonwencjonalna, niestety również autodestrukcyjna. Jest bardzo atrakcyjnym, filigranowym rudzielcem o skomplikowanej (acz uroczej) osobowości, a dodatkowo, jeśli odstawi leki, to lubi przypadkowe zbliżenia intymne i publiczne rozbieranie się, więc scenarzyści używają tego jako elementu pozytywnego. Niestety, zdarza się jej również balansować na granicy samobójstwa, dlatego jej psychiatra (świetna rola Vanessy Redgrave) upiera się przy wyciszaniu jej lekami. Catherine dodatkowo ma skomplikowaną sytuację rodzinną - jej córkę adoptował jej brat z żoną, a fakt, że jest matką, to tajemnica dla dziecka. Ma narzeczonego - atrakcyjnego właściciela restauracji, który jednak naciska, żeby ślub i nie jest szczęśliwy z powodu zawiązującego się romansu z kolegą ze szpitala, neurochirurgiem Bickmanem (który nieustająco przypomina mi doktora Coxa ze Scrubs).
Mnóstwo spraw rodem z "Mężczyzny, który pomylił swoją żonę z kapeluszem", niektóre na granicy magii (cudowne wyleczenie dziewczyny ze wścieklizny w zaawansowanym stadium), obowiązkowy motyw ze skrzynką z lustrem do leczenia bólu fantomowego w amputowanej kończynie. Oprócz głównych bohaterów jest też obowiązkowy zestaw drugoplanowych - błyskotliwa techniczka komputerowa z zaawansowaną agorafobią, nieempatyczna stażystka czy asystent obdarzony pamięcią idealną.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 15, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 3
Za samą obsadę film powinien dostać Oscara, żeby państwo: Ralph Fiennes, Edward Norton, Adrien Brody, Willem Dafoe, Jeff Goldblum, Jude Law, Harvey Keitel, Bill Murray, Tilda Swinton i Owen Wilson mieli do kolekcji (np. Oscar za obsadzenie w filmie samych gwiazd). Ale i bez gwiazd to fantastyczna, nierealna opowieść dziejąca się w tytułowym hotelu gdzieś w nieistniejącym państwie w Europie, na progu wojny. Właściciel hotelu opowiada młodemu pisarzowi historię o tym, w jaki sposób stał się właścicielem; historię o spadku, morderstwie, brawurowej ucieczce z więzienia i nazistach ze znaczkiem ZZ.
Połączenie ironicznych "CK Dezerterów" z "Bracie, gdzie jesteś?", osadzone w prześlicznych wnętrzach z 20-lecia międzywojennego, cudownie kolorowe. To film o zatrzymaniu przemijania, o epoce, która już się skończyła, ale jest podtrzymywana przez Gustava H., konsierża w Grand Budapest. Może i nie jest to obowiązkowy punkt na liście do obejrzenia, ale jakże smaczny.
PS Przeczytałam też ponownie "Menażerię" Durrella, punkcik dla mnie, bo zupełnie nie pamiętałam, o czym jest. #67, więc.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa lipca 9, 2014
Link permanentny -
Kategorie:
Czytam, Oglądam -
Tagi:
2014, beletrystyka, panowie
- Komentarzy: 2
Nie mam pojęcia, skąd wzięła się atakująca zewsząd fraza "tragikomedia", bo "Blue Jasmine" w zasadzie nie ma żadnych elementów komediowych, raczej same tragiczne. Bogata siostra (adoptowana) wprowadza się do San Francisco, do siostry biednej po tym, jak jej życie na Manhattanie się posypało - mąż aresztowany za oszustwa, majątek zabrało państwo. Ponieważ nigdy nie pracowała, zaczyna się uczyć wszystkiego od nowa, a nie jest łatwo, zwłaszcza że ma mnóstwo kosztownych nawyków (walizki Louis Vuitton, podróż tylko pierwszą klasą) oraz nawet nie neurozy, a spore problemy psychiczne. Nie pomaga fakt, że jej mąż zdefraudował również pieniądze eks-męża siostry, przez co posypał się ich związek. Jasmine trochę kłamie, trochę unika odpowiedzi i usiłuje odbudować swoją pozycję w świecie, który traktuje jako niziny społeczne.
Nie rozumiem egzaltacji "Tramwajem zwanym pożądaniem", którego fabułę w zasadzie Allen powielił albo chociaż mocno się inspirował, nie zachwycił mnie też ten film mimo osadzenia części wydarzeń w San Francisco czy naprawdę świetnej roli Cate Blanchett. Zabieg odkrywania kolejnych warstw historii też, mam wrażenie, inni robią lepiej. Do jednorazowego obejrzenia.
Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek czerwca 2, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Za jakiś czas pojawi się inteligentny, uczący się system operacyjny. Taki, co to i pocztę za człowieka przejrzy, pliki uporządkuje, a do tego pogada. Sama fabuła nie jest bardzo skomplikowana - Theodore, mężczyzna w separacji, za to z wąsem (i on się zastanawia, dlaczego) instaluje system operacyjny, wybiera płeć żeńską, system nazywa sam siebie Samantha i zostaje najlepszym przyjacielem Theodore'a. Ponieważ nie wychodzi mu z kobietami na żywo oraz przez internet (czat erotyczny z panią, która chciała być duszona martwym kotem, może zniechęcić), a Samantha jest zawsze miła, zainteresowana i pełna zrozumienia, zaczyna mu wychodzić z systemem operacyjnym. Niestety, społeczeństwo to niespecjalnie docenia, a zwłaszcza była żona.
Złośliwości na bok, ale w warstwie fabularno-językowej to dość słaby film, pełen banałów, bez napięcia. Podobnie z grą aktorską - Phoenix z wąsem jest okropny, głos Scar Jo jest irytujący (naprawdę nie wiem, czy zmiana głosu Samanthy Morton na Scarlett to był skok jakościowy). Co jest natomiast warte obejrzenia, to miejskie pejzaże. Los Angeles w przyszłości jest mgliste, świetliste, pełne futurystycznych wieżowców (sceny kręcono w Azji) i filmowane tak, że nie można oderwać oczu. Od reszty - w tym próby pokazania wyalienowania ludzi, wklejonych wzrokiem tylko w komputer - można wzrok i uwagę oderwać. To nie jest zły film, raczej dość nijaki, ale do "Być jak John Malkovich" czy "Gdzie mieszkają dzikie stwory" się nie umywa.
Napisane przez Zuzanka w dniu środa maja 7, 2014
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj