Więcej o
Oglądam
Andy (Gervais) i Maggie (Jensen) są statystami, częścią tego bezimiennego tłumu, który jest gdzieś w kadrze za głównymi bohaterami filmu, serialu czy sztuki. Nie traktowani jako pełnowartościowi aktorzy, mają poczucie bycia tymi gorszymi mimo (a może z powodu) ocierania się o wielkie nazwiska. Andy, ambitny i inteligentny, usiłuje użebrać jakąkolwiek rolę mówioną, w czym wybitnie nie pomaga mu jego agent (Merchant), mający problemy z odbieraniem telefonu np. z powodu zafascynowania długopisem z gołą kobietą. Maggie, jak to oględnie mówią Brytyjczycy, nie jest the sharpest knife in the drawer, wystarcza jej, że zarabia na czynsz i że Andy się z nią przyjaźni. Wielki przełom w życiu Andy’ego następuje, kiedy jego scenariusz sitcomu dzięki Patrickowi Stewartowi trafia do BBC; niestety w wyniku kompromisów nie tworzy tego, co chciał, tylko nędzną parodię. Gra, ale w głupiej peruce i nieustająco powtarza tę samą kwestię (zdobywając popularność ludzi o niezbyt wyrafinowanym guście i dzieci; nie cieszy go 6-milionowa widownia co tydzień). Jednocześnie rozsypuje się “kariera” Maggie, która mimo swojej niebłyskotliwości ma ogromną wrażliwość i kolejna obelga i zepchnięcie jej do jeszcze bardziej podrzędnej roli (“a może obrzucimy ją łajnem? Idźcie po łajno!”), rzuca statystowanie, bo już lepiej czyścić toalety. Rozsypuje się także jej przyjaźń z Andym, który przedkłada sławę nad wszystko i udaje się do Domu Wielkiego Brata dla Celebrytów.
Co mnie bawi do łez, to że właśnie wielkie nazwiska (m.in. Patrick Stewart, Kate Winslet, Orlando Bloom, Clive Owen, David Bowie, Daniel Radcliffe czy George Michael, jak jeszcze żył) są statystami w serialu, czasem w doskonałych rolach samych siebie, tylko przejaskrawionych (uwielbiam odcinek z Orlando i z nastoletnim Radcliffem). Gervais, który jest współautorem (wraz z Merchantem) scenariusza, doskonale parodiuje manieryzm i klasizm środowiska aktorskiego, nie wahając się szydzić również z siebie. Całość, włącznie z pełnometrażowym odcinkiem specjalnym zamiast sezonu 3, bawiła mnie do łez.
Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek lipca 2, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Jeden z komentujących pod notką o książce Hellera narzekał na brak spójnej fabuły. Serial daje na to rozwiązanie złe i dobre. Złe dla fanów, bo usuwa zabawę z czasem i perspektywą na korzyść rozwiązania dobrego, czyli linearnej opowieści o przypadkach Johna Yossariana, żołnierza z przypadku, którego na każdym kroku ktoś chce zabić. Każda akcja, podejmowana przez Yossariana, żeby wydostać się z wojska i żeby wreszcie wszyscy przestali do niego strzelać, skutkuje tragedią - zwiększeniem liczby misji, utratą samolotów (i załóg) czy śmiercią jego przyjaciół (w tym dość komiczną, acz tragiczną wizytą majora de Coverley w Bolonii). 6 odcinków pokazuje fabułę znacznie okrojoną w stosunku do książkowego pierwowzoru, ale wystarcza to do pokazania idiotyzmu wojska, brutalności wojny i bezsensu akcji militarnych, prowadzonych - jak w dobrze naoliwionej korporacji - żeby dać ludziom pracę, a nie z realnej potrzeby.
Bardzo dobra obsada - doskonały Clooney w roli Scheisskopfa, epizodycznie Hugh Laurie (de Coverley) i mnóstwo młodych, nieopatrzonych aktorów w rolach żołnierzy, co dodawało dodatkowego smaczku, przenosząc wiek głównych bohaterów raczej w okolice wczesnej 20. niż książkowej 30. (niewinność, naiwność). Niektóre wątki zniknęły z serialu (Joe Głodomór), niektóre zostały znacznie złagodzone (np. machinacje finansowe Milo są raczej slapstikowe, a zbombardowanie bazy ma wymiar tylko materialny), niektóre - jak śmierć kolejnych żołnierzy - są pokazane z nasyceniem fizjologicznością. To serial wizualnych kontrastów - amerykańskie uśmiechy zwierzchników, rozpryskująca się krew, sielska Pianosa z turkusowym morzem i wakacyjnym słońcem, groza ludzi stłoczonych w małych śmierdzących samolotach, z których mogą już nie wyjść. W zestawieniu z książką serial jest uboższy, ale nie uznałabym go za bezwartościowy, chociaż raczej nie do oglądania wielokrotnie (a książkę to bym i owszem, bo czytałam dość dawno).
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 30, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Młody Han, podczas próby wyrwania się z dziewczyną Qi'Rą z planety Corelia, zyskuje ksywkę Solo, bo jemu się udaje, a dziewczynie nie. Zaciąga się do armii Imperium, ale nie jest zachwycony byciem mięsem armatnim (zamiast prestiżowym pilotem), usiłuje więc przyłączyć się do grupki przemytników. Zamiast tego trafia do więzienia, poznaje Chewbackę, przyjaźń na całe życie, chociaż ten drugi jest mocno niedomyty, po błyskotliwej - w stylu ToT - ucieczce, inni przemytnicy pozwalają im dołączyć do bandy. Jest brawurowa akcja napadu na pociąg (w stylu “Train Job” Firefly’a) we współpracy ze starszym, doświadczonym i należycie cynicznym wyrzutkiem społecznym Beckettem (świetna rola Harrelsona), w której uczestniczy także Qi’Ra, dziwnie związana z lokalnym mafiozo. A, i pojawia się fantastyczny, dandysowaty, nieco przerysowany Lando (Donald Glover). Jest trochę dramatu, trochę slapstikowych scen, moment wzruszający, zaskoczka co do jednego z bohaterów i misja inna niż wszystkie do tej pory (i też z kimś w rodzaju księżniczki).
To nie tak, że to zły film, bo spełniał wszystkie założenia serii i gatunku. Problemem dla mnie było to (poza tym, oczywiście, że #jestemstaraimamzazłe), że tak do połowy filmu nie byłam w stanie się zaangażować, mimo że bohaterowie nie papierowi, a tło społeczne było dość wnikliwie odrobione (bieda na zarządzanych przez Imperium i lokalnych możnych planetach, służących jako źródło taniego wojska). Na szczęście w drugiej połowie było już znacznie dynamiczniej, emocje się pojawiły, więc nie uznaję oglądania za stracony czas. Może nie ma takich wzruszeń jak 30 lat temu, ale umiarkowany fan się nie rozczaruje (aż tak).
Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek czerwca 27, 2019
Link permanentny -
Kategoria:
Oglądam
- Skomentuj
Gdyby scenarzyści “Two Broke Girls” zeszli z wysokiego konia oglądalności, politycznej poprawności i śmiechów z puszki, mogłoby powstać właśnie “Broad City”. Albo i nie, bo urodą serialu jest nieprzewidywalność i świeżość, a to nie pochodzi z analizy trendów, a z życia. Abbi Jacobson i Ilana Glazer przez kilka lat publikowały krótkie historyjki o dwóch nowojorskich millenials(k)ach na Youtube, co zaowocowało 5 sezonami absolutnie zabawnego, choć często dość ryzykowego serialu; nawet mi trochę zajęło, żeby oswoić się do końca z niektórymi rozwiązaniami fabularnymi.
Dwie przyjaciółki - Abbi i Ilana (zbieżność imion i aktorek nieprzypadkowa) - mieszkają w Nowym Jorku, serial pokazuje wyrywkowo przypadkowe dni z ich życia, kiedy któraś z nich (zwykle Ilana) ma świetny plan, ale wszystko wychodzi jak zwykle. Abbi aspiruje do bycia ilustratorką, ale żeby mieć na mieszkanie i chleb (oraz alkohol i miękkie narkotyki), pracuje jako sprzątaczka w prestiżowej siłowni (gdzie wolałaby być trenerką i trenować Shanię Twain). Wynajmuje pokój ze współlokatorką Melody, której przez cały serial nie ma, zamiast tego na sępa pomieszkuje Bevers, chłopak Melody. Ilana jest, oględnie mówiąc, hedonistką i junkie, pracuje w agencjo mediowej, ale dzięki temu, że sterroryzowała szefa i współpracowników, nie ma zbytniego obłożenia pracą. Abbi jest osobą raczej spokojną i pracowitą, ale przy Ilanie - feministycznej królowej przyjemności[1] - budzi się w niej imprezowe zwierzę. Żadna z nich nie uczestniczy w wyścigu szczurów, obie są przekonane, że - owszem - fajnie mieć pieniądze, ale znacznie fajniej mieć możliwość spędzania czasu z przyjaciółką i zapalenia z nią jointa.
Nie jest to absolutnie serial gładki i elegancki, więc jeśli jesteście wrażliwi na punkcie fizjologii, ostrożnie sugeruję poszukać czegoś innego; jeśli z kolei pragniecie obejrzeć serial, w którym mowa jest o miesiączce, skrobaniu pięt, chorobach skórnych czy defekacji, to jest to TEN serial. Jest za to w nim fantastycznie sportretowany Nowy Jork - miasto freaków, żyjące, szalone (sceny z metra!), z wyraźnym podziałem między elitami a plebsem. Millenialsi nie mają etosu pracy, za to mają Skype’a i znajomego dealera, a jeśli potrzebują pieniędzy, mogą wyprowadzać psy, sprzątać w bieliźnie albo pracować w biurze poselskim Hilary Clinton (chociaż to ślepy zaułek, bo biuro to wolontariat). Niektóre odcinki bawiły mnie do łez, przy niektórych odczuwałam coś, co nazywa się second hand embarrassment, ale żaden z nich nie był nudny czy powtarzalny (black-out Abby, podczas którego stawała się Val, ratowanie kanapy ze śmieciarki, elektroniczny odwyk i jego konsekwencje, odbieranie paczki z przedmieść, designerskie dildo sąsiada Abby, związek Ilany z stabilnym dentystą Lincolnem).
[1] W jednym z odcinków wyjaśnia się tajemnica braku orgazmu z powodu prezydentury Trumpa.
Napisane przez Zuzanka w dniu piątek czerwca 21, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1
Z ekranizacjami mam taki problem, że albo są dość dowolne i zmieniające tempo książki/komiksu ("Preacher", "Amerykańscy bogowie"), ale dzięki temu dobudowują coś do świata znanego z literatury, albo są wierne. I jakkolwiek mój wewnętrzny fan cieszy się, że "Dobry omen" został nakręcony wiernie (a to, co mi nieco zgrzytało, to były dodatkowe sceny spoza fabuły[1]), tak jednak wierne ekranizacje są nieco nudne. Nie przeszkadza narratorka (Frances McDormand, anonsowana jako Głos Boga, co nadaje nieco smaczku całości zwłaszcza w kwestii rozumienia boskiego planu przez Azirafala i Crowleya), dostarczając nieco pratchettowskiej warstwy literackiej. Świetnie dobrani aktorzy, moim faworytem jest Tennant (Crowley). Efekty specjalne są bardzo przyzwoite, choć nieco teatralne, co absolutnie nie psuje oglądania. Można bez czytania książki (a o książce tutaj).
[1] Widziałam, że inni chwalili wprowadzenie historii przyjaźni Azirafala i Crowleya, ciągnącej się przez wieki, ale dla mnie był to zapychacz połowy odcinka. Ze zbyt mocną sceną ukrzyżowania Jezusa.
Napisane przez Zuzanka w dniu sobota czerwca 15, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Skomentuj
Świetny[1] serial wczoraj[2] oglądałam, momenty były[3].
Noah, nauczyciel, ojciec czwórki dzieci, wierny małżonek z dużym stażem i aspirujący pisarz, przyjeżdża na wakacje do Montauk na Long Island, do domu teściów. Tu jeszcze dobitniej do niego dociera, kiedy patrzy na teścia - bogatego pisarza bestsellerów - i słucha jego kąśliwych uwag, że jest słabo zarabiającym nieudacznikiem, jedna wydana książka wiosny nie czyni, bo drugiej nie napisze, że jego życie nie jest takie, jakim by je chciał widzieć. Pierwszego dnia poznaje Alison, kelnerkę w rodzinnej restauracji, która go fascynuje, więc na początku przypadkiem, potem już celowo zaczynają ze sobą spędzać czas, mimo że Alison również jest mężatką. Dwa pierwsze sezony pokazują romans Noah i Alison, jego wpływ na obie rodziny, a dodatkowo przeplatane są na początku enigmatycznymi przesłuchaniami w sprawie czyjejś śmierci. Sezon trzeci, który dzieje się trzy lata po zakończeniu procesu i po wyroku, wyhamowuje akcję, skupiając się w zasadzie głównie na Noah. Sezon czwarty, moim zdaniem najlepszy, to niespodziewana wyprawa Noah i Cole’a, pierwszego męża Alison, którzy szukają zaginionej tej ostatniej. Sezon piąty w planach[5].
I tu wchodzi to, co jest dla mnie najciekawsze w tym serialu - każdy odcinek pokazany jest z dwóch perspektyw: Noah i Alison (potem dochodzą inni bohaterowie), które czasem różnią się drobnymi szczegółami, ale przez to wydarzenia mają zupełnie inną wymowę. Czasem to drobiazgi - inny dialog, inne ubranie, kto inny robi pierwszy krok, czasem wydarzenia są zupełnie inne. Na początku łapałam się na tym, że przyjmowałam perspektywę pierwszego narratora jako prawdziwą, dziwiąc się, że druga osoba sytuację pamiętała zupełnie inaczej (czyli niezgodnie z prawdą). Doskonała robota reżyserska i aktorska, oraz - jak na serial amerykański - dość nieprzewidywalna fabuła.
[1] Bez obaw można obejrzeć dwa pierwsze sezony, ominąć sezon trzeci, albowiem ani nic nie wnosi, ani nie jest połączony w jakikolwiek sposób z innymi[4] i szybko wskoczyć w sezon czwarty[5].
[2] Wiadomo, że nie wczoraj, bo cztery - nie za długie, ale cztery - sezony.
[3] Owszem, jest sporo scen erotycznych, trochę damskiej nagości, ale po jednym-dwóch odcinkach robi się to nużące.
[4] Dla tych, co nie chcą oglądać, streszczę: Abnu jlpubqmv m jvęmvravn fxemljqmbal cemrm qrzbavpmartb fgenżavxn v hmnyrżavbal bq Ivpbqvah, n pujvyę cóźavrw xgbś pupr tb mnovć. Cemrpvan zh gęgavpę fmlwaą, ngnxhwr fnzbpuóq, śyrqmv v tebmv. Glyr żr avr, ob Abnu zn CGFQ v mjvql, jvęp an xbavrp frmbah vqmvr an eruno v whż wrfg qboemr, avxg avr cnzvęgn b jlqnemravnpu m grtb frmbah.
[5] Niestety będzie sezon piąty, który ma się dziać za 30 lat (sic!) i będzie zawierał Annę Paquin (Sookie z True Blood). Dlaczego?! Obejrzę, bo mam syndrom sztokholmski, ale niechętnie.
Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela czerwca 2, 2019
Link permanentny -
Kategorie:
Oglądam, Seriale
- Komentarzy: 1