Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Oglądam

Akademia policyjna

Otóż w przeciwieństwie do "Flashdance", "Akademia policyjna" nieustająco mnie bawi, pozwalając mieć ślepe plamki na a) podejście do seksualności lat 80. (fellatio znienacka; główny protagonista z piwkiem podgląda koleżanki pod prysznicem oraz udając przełożonego próbuje namówić jedną z koleżanek do obnażenia się i wcale przez to nie wychodzi na creepa, tylko wszyscy dalej go lubią; jest playboy z kilkoma dziewczętami, ale "ustatkowuje się", kiedy przemocą współżyje z nim instruktorka = zwierzchniczka), b) modę z lat 80. (co chyba nie wymaga komentarza). Ale ponieważ nie jest to film specjalnie wigilijny, pozostawię Was z najlepszymi życzeniami i choinką. Tak, mam na choince ogórka. Wesołych!

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 24, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Fotografia+ - Komentarzy: 3


Flashdance

Więc to chyba jest taka reguła, że nie warto odświeżać kultowych filmów z młodości, bo zostaje tylko żal i przewracanie oczami. Oraz może tylko ja tak mam, że straszliwie irytuje mnie brak logiki scenariusza, a to już sprawia, że włącza mi się tryb Waldorfa i Statlera przy oglądaniu i wzruszenia już nie ma.

18-letnia Alex, która przyjechała do Wielkiego Amerykańskiego Miasta z prowincji, mieszka w przerobionym na loft starym magazynie. Zarabia jako spawaczka w fabryce, chociaż w żadnej ze scen nie widać, żeby to, co robi, miało jakikolwiek sens biznesowy (mieliśmy z TŻ-em wrażenie, że mają tam jakiś magazyn złomu i jedni to tną na kawałki, a drudzy spawają z powrotem do kupy). Czasem chodzi do spowiedzi do milczącego księdza, gdzie opowiada, że zgrzeszyła, bo skłamała oraz że myśli o seksie. I marzy o zostaniu zawodową tancerką, a na razie wieczorami tańczy w barze z hamburgerami, który oprócz jedzenia i napitków serwuje też wyrafinowany (jak na lata 80.) program artystyczny; a to dziewczęta tańczą i zrzucają większość szatek, a to kucharz robi stand-up. Ponieważ Alex jest gładka na buzi i należycie rozczochrana, zaczyna interesować się nią właściciel fabryki, w której dziewczę pracuje. Oczywiście bogaty i bardzo atrakcyjny, mimo że dwukrotnie od Alex starszy. Początkowo nie chce się z nim umówić, ale wystarczy, że ten podjedzie po nią porschem i zasugeruje, że skoro nie chce iść na randkę z szefem, to może ją zwolnić, skrupuły magicznie mijają (o tempora, o mores). Z seksu się już Alex nie spowiada. Związek jest burzliwy - ona jeździ rowerem, on za nią samochodem, ona wybija mu okno, bo zobaczyła go z byłą żoną i podejrzewała zdradę, on zaprasza ją do eleganckiej restauracji, gdzie ona - żeby zirytować byłą żonę - rozbiera się z górnej części garderoby, emitując prawie goły biust i symulując fellatio na kawałku kraba. Idzie do Szkoły Baletowej, ale nie składa podania, bo inne dziewczynki w kolejce robią sobie z niej podśmiechujki (oraz bo nie ma udokumentowanego doświadczenia, a bar/klub go-go nie wydaje dyplomów). Kiedy przyjaciółce Alex nie udaje się przejść przez eliminacje w zawodach jazdy na lodzie i rzuca wszystko, żeby pracować w klubie erotycznym, Alex jednak się spina mentalnie i składa papiery do szkoły. Jej absztyfikant dzwoni do kogo trzeba, więc Alex dostaje zaproszenie na przesłuchanie; oczywiście wpada we wściekłość, kiedy się dowiaduje, że inaczej prawdopodobnie nie miałaby szansy. Ale nic to, idzie, tańczy "What a feeling", tłumy wiwatują. Sama scena przesłuchania w ogóle jest przepyszna - jeden z jurorów pali cygaro i ma szkła w okularach prawie centymetrowej grubości, drugi ma katar, a sekretarka przyjmująca wcześniej dokumenty Alex wygląda, jakby właśnie się w Alex zakochała i zaraz straci oddech.

Żeby nie było - Jennifer Beals jest śliczna jak mały szczeniaczek, taniec jest widowiskowy (nawet jak tańczą na ulicy przypadkowi przechodnie, mistrzowie breakdance), mimo że sceny były filmowane z dublerami (rzeczywiście w jednej widać wąsa tancerza!) i muzyka odświeża wspomnienia. Ale całościowo - smuteczek raczej.

Macie jakieś kultówki, które i dzisiaj da się obejrzeć z takim samym napięciem, jak 20+ lat temu? Przychodzi mi do głowy "Pump up the volume" i "Reality bites", które i dziś oglądam bez przykrości mimo pewnej ramotkowatości.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek grudnia 18, 2018

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


Killing Eve

Eve wprawdzie pracuje w MI5, ale zajmuje się ochroną świadków; praca raczej biurowa i raczej nudna. Podczas kolejnego zebrania w sprawie roztoczenia ochrony nad dziewczyną zamordowanego polityka, przykuwa jej uwagę modus operandi zbrodniarza. Niestety nikt jej nie wierzy, że to może być kobieta. Eve się angażuje, mimo że przekracza to jej kompetencje, wypytuje naćpaną polską modelkę (sic!) i okazuje się, że jej podejrzenia były trafne - zabójca to kobieta. W dalszym ciągu akcji Eve zostaje zwolniona (między innymi) za niesubordynację, ale natychmiast przygarnia ją sławna w wywiadzie specjalistka od szpiegostwa rosyjskiego, która proponuje jej stworzenie zespołu poszukiwawczego kobiety-zabójczyni. Jak to w wywiadzie, informacje przechodzą w dwie strony i niedługo potem następują kolejne morderstwa, a zabójczyni - korzystająca z wielu pseudonimów i przebrań - przedstawia się jako Eve Polastri. Obie panie zaczynają mieć obsesję na swoim punkcie.

Ten serial, przede wszystkim, jest zabawny mimo brutalności i psychopatii Villanelle, która z równą uciechą przymierza sukienkę czy patrzy na konwulsje umierającego. Eve ma mózg jak komputer, bezbłędnie trafiając w poszukiwaniach coraz bliżej przestępczyni, ale nietypowo jest roztargnioną i niezorganizowaną kobietą po czterdziestce, lubiącą słodycze i marudną o poranku. Drugi plan bogaty - geek komputerowy, ekscentryczna lady-szpieg, prowadzący Villanelle jak z rosyjskiej bajki (a co ciekawe, to Duńczyk, z "Mostu"), a wszystko w pięknych okolicznościach europejskich miast.

Teraz do niedoróbek, bo niestety są. No na litość, jak bardzo trzeba się (nie) przyłożyć do researchu, żeby mąż głównej bohaterki, Polak z pochodzenia (istotne w pierwszych odcinkach) nosił nazwisko Polastri? Rdzennie polskie, jasne. Jak bardzo słabe jest też puszczanie się w pojedynkę za brutalną morderczynią, z wiadomym skutkiem? Niewiarę trzeba zawieszać na kołku wielokrotnie, bo wiele jest scen typu "nadludzkim wysiłkiem" czy przewidywania czyjegoś postępowania na bazie nikłych przesłanek. Nie przeszkadza to jednak specjalnie, bo akcja wartka, a jak będę duża, to chcę być taka jak Eve.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek grudnia 17, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Komentarzy: 5


Karppi

Sofia Karppi, policjantka po przejściach, której mąż niedawno zginął w wypadku, zostawiając ją z dwójką dzieci, wraca do Helsinek. Sprawa, którą dostaje, jest na pierwszy rzut oka łatwa - nad brzegiem rzeki znaleziono damskie ubrania potencjalnej samobójczyni. Do ekipy zostaje włączony młody i gładki policjant, Sakari Nurmi, też - jak się okazuje dalej - po przejściach, ale mniej określonych. Potencjalna samobójczyni okazuje się jednak zamordowana, zawinięta w plastik (zupełnie jak Laura Palmer) i zakopana w białej bieliźnie, z bukietem kalii, na placu pod budowę kontrowersyjnego osiedla. Wszystkie tropy prowadzą do właściciela firmy, Alexa Hoikkali, wizjonera, który planował zasilenie wybudowanych domów w energię wiatrową za pomocą nowego, obiecującego technicznie materiału na wiatraki. Zamordowana Anna - mężatka z dwójką dzieci - okazuje się być kochanką Hoikkali, który jednocześnie starał się bez skutku o dziecko z żoną, znaną aktorką; dla obojga zainteresowanych (męża Anny i żony Alexa) informacja o sekretnym związku i ciąży Anny była szokiem. Dodatkowo ktoś zaczyna szantażować Alexa, porywa mu żonę, a sprawa się komplikuje, kiedy wstępny czas śmierci Anny przestaje pasować do obserwacji policyjnych, bo widziano ją co najmniej dzień po potencjalnej śmierci. Na śledztwo nakładają się osobiste problemy Sofii, którą nastoletnia pasierbica oskarża o przyczynienie się do śmierci ojca, do tego strasznie irytuje są zarówno współpraca z Nurmim i ograniczenia nakładane przez szefostwo. Nurmi też nie jest zachwycony, bo Sofia jest lekkomyślna, woli działać sama niż współpracować, a do tego jego podrywka okazuje się być narkomanką.

To mój pierwszy fiński kryminał i niestety podejście raczej nieudane. Do fabuły wtłoczono za dużo wątków, oprócz morderstwa jest wątek eko-terroryzmu (na pierwszy rzut oka absurdalny w zestawieniu z wspieraniem czystej energii wiatrowej), walki o zyski w firmie i szpiegostwo przemysłowe (nieco diaboliczna siostra Alexa, która za jego plecami prowadzi jakieś mętne interesy oraz Anna okazuje się być bardziej interesowna niż zakochana), niejednoznaczna postać męża w żałobie czy wreszcie tropy prowadzące w przeszłość Anny, znanej niegdyś pływaczki, zaplątanej w handel sterydami oraz wykorzystywanej seksualnie przez lokalnego działacza. Nie pomaga ignorująca wszelkie procedury Sofia, rzucająca się w najbardziej zagrożone miejsca, bo wydaje jej się to aktualnie najlepszym pomysłem. Nawet od biedy jestem w stanie zaakceptować, że Sofia traktuje drzwi jako zbędną przeszkodę, może to fiński zwyczaj, ale w pewnym momencie śledztwo przenosi się do Niemiec, gdzie para fińskich policjantów bez oporów wchodzi do zabezpieczonego przez niemiecką policję mieszkania; no tu jakoś nie wierzę, że działają zgodnie z prawem. Dodatkowo trochę męcząca jest metoda rzucania się na pierwszego lepszego podejrzanego, odtrąbianie zakończenia śledztwa i tylko z powodu uporu Karppi wyjaśnianie luźnych wątków... i tak kilka razy. Zdecydowanie pomogłoby przycięcie o kilka odcinków.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 9, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj


Bohemian Rhapsody

Zacznę od tzw. części osobistej, bo film już wszyscy zdążyli obejrzeć. W 1991 roku Queen znałam głównie z Listy Przebojów Programu III i, okazjonalnie, z teledysków w telewizji (zwłaszcza fantastycznego, niepokojącego teledysku do Radio GaGa). Właśnie wyszła płyta Innuendo, kończąca się piosenką-deklaracją “Show must go on”; wiadomość o śmierci Freddiego Mercurego była absolutnie niespodziewana. I polaryzująca - jak u Sistermoon, rodzice i nauczyciele (a przynajmniej ci, którzy w ogóle ogarniali rzeczywistość poza Polską) byli raczej po stronie moralizatorsko-homofobicznej (“jakby nie ćpał i nie był gejem, to by nie złapał AIDS”) - co tylko pogłębiało konflikt pokoleń. Nie byłam (i nie zostałam) ultra-fanką, ale większość tekstów, zwłaszcza tych, z którym się wówczas identyfikowałam typu “I want to break free”, znałam na pamięć. Do dziś została mi ogromna sympatia do mężczyzn z makijażem (chociaż nie ukrywam, że raczej wolę andogyniczne typy jak Prince) i w damskich fatałaszkach.

Wracając do meritum, to absolutnie nie oczekiwałam od Bohemian Rhapsody ani wierności historii (zwłaszcza że zasadne jest pytanie - czyjej historii, skoro główny bohater nie żyje, a każdy z pozostałych miał inną, osobistą perspektywę), ani chronologii, ani obiektywizmu. Nie rozczarowałam się - to ponad 2 godziny muzyki, kolorów i doskonałej kreacji Ramiego Maleka[1]; drugi plan też nie rozczarowuje, łapałam się parokrotnie na myśli, że odtwórcy ról Deacona czy Maya są spokrewnieni z oryginalnymi postaciami. Wzruszająca scena w szpitalu i jako finał bezbłędny, mam wrażenie, że nawet lepszy od oryginału, koncert na Wembley. Oraz oczywiście że śpiewałam w kinie.

[1] Wiadomo, do momentu kiedy Malek nie zahodował sobie wąsa à la Tom of Finland, i tak miałam wrażenie, że za chwilę wyciągnie laptop i zasugeruje chłopakom, żeby jednak włamać się do E Corpu.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela grudnia 2, 2018

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 3


Ku’damm 56/Ku’damm 59

Koniec lat 50. Berlin jeszcze nieprzedzielony murem, chociaż mentalnie podział jest już silny. Minęło ponad 10 lat od zakończenia wojny, więc wszyscy udają, że nie było nazistów, wszyscy pracowali jako listonosze i pielęgniarki. Catherine Schöllack, owdowiała podczas wojny, prowadzi elegancką szkołę tańca (przy Kurfurstendam 56) i usiłuje zapewnić godną przyszłość swoim trzem dorosłym już córkom. Godną na miarę 1956 roku - córki mają się zachowywać tak, żeby nie przynieść jej wstydu i wyjść dobrze za mąż; egzekwuje to chętnie wymierzanymi policzkami, pogardą i przemocą psychiczną. Mąż jednej z córek, Helgi, okazuje się być niezainteresowany kobietami? Trudno, fasadę trzeba utrzymywać, potrzeby kobiet nie są ważne. Druga, Evie, zakochała się w piłkarzu z NRD, w dodatku żonatym? Nie ważne, rozwodów nie ma, lekarz z wziętej kliniki psychiatrycznej to lepsza partia. Wreszcie trzecia, Monika, najbardziej krnąbrna, wyrzucona ze szkoły gospodarstwa domowego, zostaje zgwałcona. Czy budzi to w jej matce chęć opieki czy raczej próbuje ugrać na tym awans społeczny? Ależ. W tle rewolucja rock’n’rolla, ciągle nieuregulowana kwestia żydowska, przemoc, kwestionowalne praktyki medyczne (np. nadużywanie elektrowstrząsów), trudne życie homoseksualistów (zwłaszcza podzielonych między Wschodnie i Zachodnie Niemcy) i wnikliwa analiza zdobyczy feminizmu ostatnich 50 lat.

Absurdalnie, to właśnie toksyczna matka, ze wszystkimi jej wadami, trzyma wszystkie wątki w ręku, dodatkowo jest najciekawszą postacią, mimo że główną bohaterką jest niepokorna Monika, która chce tańczyć rock’n’rolla. Niestety, zarówno Monika, jak i jej siostry, są dość papierowe; śliczna Evie jest głupiutka i mimo że zakochana, decyduje się na spełnienie marzenia matki, zaś Helga, której ślub otwiera pierwszy sezon, okazuje się szybko równie toksyczna jak matka (tyle że pozbawiona elegancji tej drugiej). Wadą serialu jest niezbilansowanie nastroju - dla przykrycia rzeczy niewygodnych często sytuacje przechodzą w groteskę, po pełnej grozy scenie, kiedy Monika zostaje wysłana na randkę z gwałcicielem, pokazują nieledwie slapstikowe kręcenie reklamy szybkowaru. I już nawet odpuszczam, że głównym amantem został potomek Kapitana Jaszczura ze znanej przeróbki Upadku (wiem, jestem okropna), ale operetkowe elementy serialu trochę mi zepsuły oglądanie. Zdecydowanie za to uratował całość Berlin: fascynujące, jaką część ze scenografii odtworzono, a jaką zagrało istniejące dziś miasto (chociaż oczywiście Berlin Wschodni wygląda jak Łódź).

Napisane przez Zuzanka w dniu środa listopada 21, 2018

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj