S0ft pr0n

(karton kolorowy z Lidla)
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

... po wejściu do pracy zobaczyłam obłędnego pluszowego kota z pluszowym rybim szykieletem. I wcale się nie wstydzę, że się do niego poprzytulałam (do kota, nie do szkieletu).
... udało mi się znaleźć PIT-y.
... zobaczyłam cień mrówki. Maj mi pokazał. Mała rzecz, a cieszy. I biedronkę na płocie.
... poczułam wiosenny wieczór. Pachnące kwiaty wiśni, jeszcze jasno chwilę przed 20. Zdecydowany dzikotek spotkany na osiedlu. Dalej nie umiem haiku.
Sobota nastroiła mnie podróżniczo (mimo nowego Pratchetta, który łączy w sobie to, co najlepsze, bo i kryminał, i Świat Dysku). Pewnie dlatego, że miasto wiosennie daje znaki życia - zakwita donicami bratków, na Marcinkowskiego plantacyjka fioletowych tulipanów, otwierają się nowe kawiarnie, a młodzi ludzie w grupkach konspiracyjnie notują coś na kartkach papieru oznaczonych "ściśle tajne". Maj zachwycił się wystawionymi pod Sztukafeterią szachami; myślę, że za parę lat my też pójdziemy wziąć udział w grze miejskiej.
Nowa kawiarnia śniadaniowa - Cafe Muzeum - oznajmiła mi się za pośrednictwem grupona, niestety niebłyskotliwie nie skojarzyłam, że w sobotę w Muzeum Archeologicznym będą przedstawienia dla dzieci i zamiast śniadania dostałam zgrabną kartkę, że dziś od 14:30. Był ktoś? Tymczasem jak często wybieramy "Umówiłem się z nią na 9" z menu Republiki Róż.
Za tydzień mam w planach Śródkę, zachęcił mnie artykuł w gazecie. Lubię to. Lubię też, że przypadkiem acz celowo wjeżdżając w ślepą uliczkę znajduję kamienicę, której nie powstydziłby się Paryż (a to już za tydzień!).
PS Wprawdzie TŻ nie jest głównym bohaterem mojego bloga, głównie dlatego, że sam mógłby pisać, tylko mu się nie chce. Ale ostatnio z zachwytem obserwowałam, jak zdeklarowany pacyfista wyjmuje spluwę, montuje celownik, przynosi bluzę w barwach ochronnych, spodnie i worek z demobilu, czyści maskę, sugeruje jako tło muzyczne "Brothers in Arms" (ja raczej słyszę "Eye of the Tiger"), zjada na śniadanie jajko na miękko i jedzie na paintball. Niestety nie pozwolił sobie namalować kamuflażu czarnym cieniem do powiek. Szkoda.
Teraz jeszcze muszę nauczyć Maja trudnej sztuki nie odwracania klepsydry, kiedy ustalamy jakiś kwant czasu.
N. zwykle pyta, jakie jest drugie dno. Dziś nie ma drugiego dna. Leniwy poświąteczny poniedziałek z jarzynową z makaronem, świetną carbonarą (nie moją, ja nie umiem) i paschalnym winem (nie mam pojęcia, skąd się w domu znalazło!).
Na sześć jajek testowych wyszło pięć ugotowanych na twardo. Na pięć jajek testowych jedno pękło przy farbowaniu. Na cztery niepęknięte trzy pękły podczas ozdabiania flamastrem. Jedno dobre to całkiem niezłe osiągnięcie jak na pierwsze pisanki (większość wzornictwa autorstwa Maja). Dodatkowo chciałam zrobić pisanki z galaretki i żeby jeszcze były w paski, ale w trakcie poszłam się zdrzemnąć i nie zostawiłam dokładnej instrukcji TŻ-owi, który mordował pomioty, więc paski są umowne.