Chodź, Siabinko, na śpaciej

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu




Najpierw trzeba wiedzieć, dokąd iść. A iść trzeba na ulicę Mickiewicza 20. Kamienica przy Mickiewicza 20 jest narożna (róg Dąbrowskiego) i mieści chyba wszystko, co może mieścić, więc potem trzeba jeszcze wiedzieć, czego szukać.
J. mi powiedziała, więc wiedziałam - baru kawowego Brisman. I znalazłam. Doskonała kawa, na kawie namalowany mlekiem miś. I jak zwykle kawę piję czysto rozrywkowo, tak dziś nawet udało mi się wykrzesać z siebie chęć do pracy, więc sami rozumiecie (no dobrze, latte było wzmocnione drugą porcją espresso, ale i tak). Na półeczce znalazłam album z graffiti Banksy'ego; obrazki znam, ale świetne oprócz tego są teksty - o tym, że jeśli ktoś chce wprowadzać ład, to zostaje policjantem, a jak ktoś chce sprawić, że będzie ładniej - graficiarzem. I inne.


Kawę mi przygotowywała Rojes, robię hałas dla Rojes, bo to świetna kawa. I z misiem. A następnym razem zabieram Majuta i idziemy na kakao, bo też jest.
Znęcona miniaturą w skansenie, wybrałam pałac w Lubostroniu na rodzinny obiad. Bo i ładnie, i restauracja z menu na www. Restauracja rzeczywiście urocza i to, co w menu, smaczne i świeże (oraz - co ciekawe - nie czeka się latami). Niesamowity, wielki park, a w środku mały, uroczy pałac z figurą Atlasa na dachu. Na zwiedzanie trzeba się umawiać, więc jedynie zapukaliśmy do ozdobnych drzwi. Po okolicy, dla odmiany po niemiecko-polskim zalewie w Biskupinie, krążyła grupa radosnych Holendrów. Wyglądali na zachwyconych.



Jednego, małego. Maj sobie wybrał.
