Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Więcej o Fotografia+

Make rogal, not war

Próby były dość traumatyczne. Nie, nie, nie! Czerwoni nie mieszają się z białymi! Każdy pamięta, czy jest czerwony czy biały, tak? Proszę nie gadać, tylko śpiewać. Na cztery, nie na dwa. Patyki podają rytm! Raz-dwa-trzy-cztery! Rodzice wchodzą po czterech - Wiel-ko-pol-ska! To-jest-na-sza-Wiel-ko-pol-ska! Dzieci z piosenką wchodzą po czterech. Bębny nie gadają! Patrzcie na patyki, patrzcie na rytm, nie słuchajcie, bo się rozjedziemy! Spanikowana po kilkunastu powtórzeniach przemarszu przez szkolne podwórko, wcisnęłam fuchę ze skandowaniem TŻ-owi, a sama z boku, idąc z aparatem przez tłum wzdłuż Świętego Marcina, obserwowałam, jak moja córka pierwszy raz idzie w paradzie. Moja mała córka, na którą patrzy całe miasto.

Moje miasto, pachnące rogalami. Mimo zimnego listopada kolorowe.

GALERIA ZDJĘĆ. A tu wspomnienia z 2011 i 2013.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek listopada 11, 2016

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: poznań - Komentarzy: 5


Polskie akcenty w Taipei

  • Barek z bajglami pod auspicjami Sobieskiego
  • w Eslite na półkach z CD Vader i Desdemona, a na półkach z filmami - Kieślowski; ogólnie Kieślowski jest kojarzony i nikt więcej
  • "Poland has something to do with classical music?", czyli festiwale Chopinowskie
I to by było na tyle.

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota sierpnia 18, 2007

Link permanentny - Tagi: taipei, tajwan, 2007 - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Skomentuj


Już mi lepiej

Miejsce, gdzie się śpi, jest ważne, mimo że tylko spędza się w nim noc. N. znalazł tani hostel, niestety fun factor miejsca okazał się przeniski - dwa pokoje z pojedynczymi łózkami zamiast jednego, brak okien (omfg, jak okropnie się śpi w czymś bez okna, cały czas jest noc), wyjąca klima (można wyłączyć, ale ponieważ pomieszczenie jest bez okien, w kwadrans robi się sauna bez powietrza) i ściany z papieru (a za ścianą Chińczyki oglądają jakiś lokalny analog Jerry'ego Springera do 4 rano). Wytrzymaliśmy noc, po czym za podobne pieniądze wynieśliśmy się do hotelu Sun Sui, który jest miły i ma okno. N. jest twardy i został w karcerze bez okna.

Chyba jednak preferuję miejsca turystyczne (dość mam malowniczych i śmierdzących slumsów, które w zasadzie wszędzie wyglądają tak samo) - lokalny odpowiednik sopockiego Monciaka mieści się przy ostatniej stacji metra - Danshui. Zatoka, turyści, ładne panienki, woda, standy z pierdółkami i żarcie na patyku. Koty portowe są w latki, ale nie chcą się pospolitować z turystami. Można popłynąć łódeczką dookoła zatoki (sympatyczne).



GALERIA ZDJĘĆ.

PS Nogi mnie bolą.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 10, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Skomentuj


U babuni Nitty

Ostatecznie okazało się, że Shida Rd. jest w okolicach stacji Taipower Building. Restauracyjka Grandma Nitti's Kitchen jest przy numerze 93 (adresy są tutaj dość śmieszne[1] - często podaje się adres przy głównej ulicy z numerem "w głąb" - pod jednym numerem mieści sie cała uliczka - pełen adres brzmi #8 Lane 93 Shida Rd.). W środku, co ciekawe, kuchnia meksykańska i szeroki wybór śniadań. Można usiąść z książką albo kupić - jest cały regal z anglojęzycznymi używanymi książkami. I są koty. Aktualnie 4 na stałe - dwa chudziutkie czarno-białe maluchy, które ganiają po kilkupiętrowym lokalu, piękny długopyszczny piaskowy (na moje niewprawne oko abisyński), bardzo miły, daje się podrapać za uszkiem i ogólnie ma przyjacielskość 10 i biało-beżowy kot, który głównie zajmuje się spaniem na ladzie z kasą (i podstawia czasem brodę do podrapania). Obsługa nosi koszulki z napisem "It's your home away from home in Taipei" i trochę mi się miękko w kolanach zrobiło. Chyba zaczęłam tęsknić za moimi grubymi kotami i regałem z książkami.

Jutro tajfun ma przyjść, ale nie powiedział, co chce.

GALERIA ZDJĘĆ.

[1] Nie wspominając o tym, że dłuższe ulice mają sektory, w których numeracja się powtarza - adres 10 XXX Rd. Sector 3 to zupełnie co innego niż 10 XXX Rd. Sector 2.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 7, 2007

Link permanentny - Kategorie: Koty, Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, taipei, tajwan - Komentarzy: 1


Ciagle pada...

... na zmianę z falami upału. Wczoraj poszliśmy w turystykę - Muzeum Narodowe (impressive, but boring, a do tego nie można robić zdjęć), Chang Kai Shek Memorial (impressive, but boring), Taipei 101 (like wow!) plus jedzenie w nastrojowej knajpce na szczycie góry i dla odmiany w trendi klubie (łazienka lustrzana jest pretty scary).


Muzeum Narodowe

Knajpka na szczycie góry

Chang Kai Shek Memorial

Taipei 101 robi cholerne wrażenie i wyglądem, i rozmachem. W środku 5-piętrowy mall (Stary Browar jest o, taki malutki; również wybór sklepów jest co najmniej imponujący - zaczynając od Versacza na Fendim kończąc, ceny niestety bardziej zachodnie), taras widokowy oszklony na 89. pietrze, otwarty (acz za prętami) - na 91. Oprócz tego, że Taipei 101 aktualnie posiada status najwyższego budynku na świecie, ma tez najszybszą windę - na 89 piętro jedzie w 35 sekund, lądowanie/start samolotu to przy tym pryszcz - uszy i zatoki odpadają, a mózg wycieka uszami (za to na suficie windy są błyskające światełka). Tajpei i okolice z 91. pietra wyglądają jak SimCity - czysto i bez zapachu. Oglądaliśmy stamtąd zachód słońca, planujemy jeszcze pojechać zobaczyć Tajpei z góry by night.

Jak trochę przestanie padać, idę do miasta. Bo na razie to tak konkretnie leje, a na dzisiaj miałam w planach leniwa wycieczkę po okolicy Zhongxiao Xinsheng (?), gdzie znalazłam knajpkę z kotyma (friends, not food) i angielskimi książkami.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek sierpnia 7, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: taipei, tajwan - Komentarzy: 2


Hot hot hot, wet wet wet

Przestaję się dziwić, że życie tutaj prowadzi się nocą na ulicach. W dzień wyjście na leniwy spacer owocuje spłynięciem wodą po godzinie leniwego poruszania się po terenie płaskim. Nocą też jest gorąco, ale przyjemniej. Wczoraj w poszukiwaniu innej knajpy (w poprzedniej już byliśmy dwa razy, jeszcze by się do nas przyzwyczaili) obleźliśmy kawałek okolicy, nie bardzo było w czym wybierać (bo to taka "biedniejsza" i "gorsza" dzielnica) - w zasadzie same warsztaty samochodowe, kioski z czymś smażonym onnastick czy warsztaty z rożnymi rzeczami. Oczywiście sytuacja diametralnie się zmienia przy wejściu na Night Market - tu gromadzi się życie nocne okolicy (bo lokalesi są zdziwieni ogromnie, gdy mówię, że w Polsce życie nocne zanika koło 22, sklepy poza marketami po 18 są zamknięte, a czegoś takiego jak nocne ryneczki nie uświadczysz; ale lokalesi uważają, ze ta sauna na zewnątrz to "nice warm", a nie "fuckin' hot", więc o czym ja mowię).

Parę zdjęć night marketu wrzuciłam poniżej - na samym wstępie znaleźliśmy śliczną i bardzo klimatyzowana knajpę (co po kilkudziesięciu minutach spaceru jest nieocenione; inna rzecz, że klima jest w zasadzie wszędzie - czasem nawet w namiotach foliowych, otaczających niektóre stragany). Knajpa składała się ze stołów z płytą grzejna, obsługa przynosiła wybrany garnek z płynem (rosół, coś ostrego, inne cuda), samemu się wybierało w wielkiej lodówki to, co się w zupie utopi - morskie śmiecie, warzywa, cieniutko pokrojony pork, beef czy "meeee", jajka przepiórcze, kawałki ryby i inne cuda, co to nawet nie było wiadomo, co. Do tego miseczka z jakimś dziwnym sosem i coś w rodzaju bardzo słodkiego kompotu śliwkowego. Surowe śmieci wrzuca się do gara, gotują się, potem się wyciąga i je z sosem, usiłując złapać to coś pałeczkami i nie wypaprać się, jak prosię (niech mi ktoś powie, że pałeczki są wygodniejsze od widelca, to zrobię tymi pałeczkami krzywdę). Mamy chytry plan iść tam jeszcze raz, żeby powrzucać do zupy inne śmiecia.

Nie znam połowy owoców i warzyw, które się na ryneczku pojawiają. Większość przekąsek też wygląda co najmniej nieswojo. Stinking tofu na razie się boję, chociaż jak do tej pory żołądek specjalnie się nie buntuje przeciwko jedzeniu czy piciu (no, zęby myję w wodzie przegotowanej, a nie w kranówie).

Dzisiaj idziemy na jakąś imprezę do centrum lub - w wersji równie optymistycznej - na imprezę idzie szef-nadzorca-niewolników (eloya), który każe im pracować do późnego wieczora.

GALERIA ZDJĘĆ.

Napisane przez Zuzanka w dniu piątek sierpnia 3, 2007

Link permanentny - Kategorie: Listy spod róży, Fotografia+ - Tagi: 2007, tajwan, taipei - Komentarzy: 1