Menu

Zuzanka.blogitko

Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu

Bąbelki! Moje bąbelki!

Nie wiem, kto był bardziej zachwycony - Maja, koty czy ja.

I tak trochę z poczucia obowiązku - Starbucks w Poznaniu. Mam kubeczek, misja zakończona. Wrócę, jak przewalą się te tłumy. Nie jestem zachwycona - miejsce ciasne, bardzo "przechodnie", nie nadaje się na zjedzenie spokojnego śniadania czy innego przekąskowego brunczyku. Wokół jest więcej miejsc, w których przyjemniej.

Napisane przez Zuzanka w dniu środa kwietnia 28, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Komentarzy: 6



Ty i ja, i wszyscy, których znamy

Ciepły leniwy film o ludziach, którzy szukają miłości. Takich zwykłych, zupełnie ze sobą niezwiązanych, których ścieżki się ze sobą splatają w seriach przypadków. Dwie nastolatki drażnią się ze starszym mężczyzną, który ewidentnie ma na nie ochotę. Ojciec dwóch synów, Richard, który rozstał się z żoną, spotyka Christine - po godzinach artystkę, a w godzinach - taksówkarkę wożącą starszych ludzi. Christine chce pokazać swoją twórczość światu w lokalnej galerii, ale napotyka niechęć od strony kustoszek. Starszy syn Richarda wchodzi w bliższy kontakt z nastolatkami, które chcą na nim przetrenować swoje umiejętności łóżkowe. Młodszy, kilkulatek, rozpoczyna erotyczną rozmowę z nieznajomą/-ym na internetowym czacie. Finał filmu splata losy wszystkich ze sobą tak, jak mógłby to zrobić w przereklamowanej i zbyt wysoko jak dla mnie ocenianej Magnolii (a do tego bez obciachowej piosenki, gdzie wszyscy tańczą w deszczu żab).

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 27, 2010

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Skomentuj


O wykorzystaniu nieletnich

Wiało jak nie wiem co, ale szczelne zawinięcie w chustę oraz gruby kaptur pozwoliły iść nam dziś po najlepsze gołąbki w Poznaniu. Boczna droga, lasek z iglakami i kwitnącymi drzewami owocowymi, w końcu powrót do cywilizacji i domy z pięknymi ogrodami. Tym razem Maj nie usnął w drodze do, objaśniłam więc, co to są gołąbki i się tylko tak nazywają, budząc chyba pewien entuzjazm u panów proweniencji budowlanej, spożywających w głębi gołębianego baraczku. Przed baraczkiem, zaraz obok kartki głoszącej, że "Prosimy nie karmić kota", pożywiał się śliczny czarno-biały dachowiec z niesamowitymi mitenkami na przednich łapach - całe łapy czarne, a tylko paluszki białe, z łagodnymi owalami dookoła każdego palca (niestety, ze względu na brak chwytnego ogona, nie mam nic do pokazania, a szkoda). Ponieważ zostały mi jeszcze jakieś drobne, poszłyśmy do mojej ulubionej warzywnej budy opodal, gdzie - jak przystało na zieleninowego profana - zapytałam, co to za fajna mierzwa zieleni i dowiedziałam się, że szpinak. Sympatyczny pan chciał mi tę mierzwę opylić w całości, ale wyjawiłam, że ja szpinaku to niespecjalnie, ale córce bym trochę ugotowała i co pan na to. Pan na to bez problemu wygarnął z wora odpowiednio mniejszą porcję i powiedział, że normalnie to by nie dzielił na mniejsze, ale dla dziecka...

Wracałyśmy w podmuchach coraz to silniejszego wiatru, jedna Majowa ręka na moim obojczyku, druga na ramieniu. Żeby się dziecku nie nudziło, zaczęłam śpiewać durne rymowanki o tym, że poprzez lasy, poprzez bory, maszerują sobie stwory czy że przez ugory i choinki pokwikując biegną świnki, kiedy zorientowałam się, że mały cieplutki Maj od jakiegoś czasu już drzemie przytulony policzkiem do mojego mostka, posapując czasem. Borem, lasem.

Napisane przez Zuzanka w dniu wtorek kwietnia 27, 2010

Link permanentny - Kategoria: Maja - Komentarzy: 4


Tideland (Kraina traw)

Przedziwny, bardzo Gilliamowy film. Jeliza-Rose ma 9 lat, bogatą wyobraźnię i rodziców narkomanów. Najpierw przedawkowuje matka, potem ojciec, ale nie przeszkadza to dziewczynce żyć w świecie swojej wyobraźni, wprowadzając w ten świat elementy realności - zwłoki ojca, główki lalek na czubkach swoich palców, złowieszczą sąsiadkę i jej niepełnosprawnego intelektualnie syna. Bardzo piękne, ciepłe, złocisto-jesienne obrazy i niepokojąca, zupełnie nieprzystająca do niespełna 10-letniej dziewczynki treść - dużo zabawy odbieraniem dorosłego przez dziecko. Dużo nawiązań do książkowej "Alicji w Krainie Czarów", sporo makabry i nasycenia nierealnością. Podobało mi się, ale rozbolała mnie głowa.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 25, 2010

Link permanentny - Kategoria: Oglądam - Komentarzy: 7


Sołacz

Cały czas mam to wzięte nie wiadomo skąd przekonanie, że kiedyś kupię jedną z willi na Sołaczu. Rzut beretem od parku, kilka kroków od Francuskiego Łącznika. Z wiewiórkami bywającymi w ogrodzie i niedzielnymi spacerowiczami zaglądającymi z ciekawością w moje okna.

I kto powiedział, że nie da się wiewiórki 50-tką?

Napisane przez Zuzanka w dniu sobota kwietnia 24, 2010

Link permanentny - Kategorie: Fotografia+, Moje miasto - Tag: solacz - Komentarzy: 1


Matka Polka

Zamotałam się z dzieckiem w chustę i poszłam do sklepu. Dziecko z mamą w chuście budzi bardzo pozytywne emocje. Mama kupująca butelkę piwa i płacąca drobniakami - niekoniecznie.

PS No przecież nie będę tłumaczyć pani w sklepie, że to do pysznego gulaszu.

Napisane przez Zuzanka w dniu czwartek kwietnia 22, 2010

Link permanentny - Kategoria: Śmieszne - Komentarzy: 3



Kolekcjonuję ładne widoki.

Kilka razy już byłam na Alei Lipowej w Kórniku, ale nie wczesną wiosną. Jeszcze liście małe, ale powietrze pachnie zielenią, a kiedy droga się kończy, mam ochotę zawrócić i iść nią ponownie. Pod koniec czerwca musi być obłędnie. Dla alergików pewnie obłędnie dosłownie.

Chapeu bas dla osoby, która zaplanowała zieleń na Alejach Marcinkowskiego. Koło fontanny z żabą mnóstwo smukłych, różowawych tulipanów (i pisząc mnóstwo mam na myśli mnóstwo, dude). Po obu stronach chodnika na trawnikach są tulipanowe łukowate grządki, obrzeżone bratkami w różnych kolorach. Jak zwykle zieleń miejska jest aranżowana tak sobie (w najlepszym razie w kolorowe plamy), tak tu prawie że zaśliniłam szybę w samochodzie.

Cała góra barwinków na placu zabaw. Taka z pozoru zwykła górka, a jak się podejdzie, to widać eksplozję małych kawałków fioletu.


Talerz z przekąskami Meze krio w Mykonosie. Dwa gatunki sera, marynowane buraczki, marynowana papryka, zielony ogórek, tzatziki, oliwki, kawałek karczocha, taka śmieszna ciemna pieczona bułeczka (dakos) i dolmadakia. Nie tylko piękny widok, ale i coś pysznego zostaje w żołądku.

Uśmiech mojej prawie-już-ośmiomiesięcznej córki na huśtawce. Ujawniający radośnie, że Maja jest od niedawna unidentką[1].

[1] Wpis mi się dziś rano zdewaluował, albowiem w Majowej paszczy pojawił się ząb nr 2.

EDIT: Dodałam zdjęcia z Alei Niepodległości.

Napisane przez Zuzanka w dniu poniedziałek kwietnia 19, 2010

Link permanentny - Kategorie: Maja, Fotografia+, Moje miasto - Tag: kornik - Skomentuj


Flight of the Conchords + Shark vs. Eagle

Serial specjalnej troski, ale w pozytywnym sensie. Dwóch muzyków z Nowej Zelandii - Bret i Jermaine - robi karierę w Stanach Zjednoczonych. Kariera im trochę nie wychodzi, głównie za sprawą niezwykle nieutalentowanego menedżera, przy którym Michael Scott to zdolny przedsiębiorca. Mają jedną, za to bardzo zaangażowaną fankę - Mel, która niedwuznacznie daje im na każdym kroku do zrozumienia, że byłaby od tego. Niestety, ani Bret, ani Jermaine nie za bardzo się orientują w kwestiach pościelowych (i ogólnie społecznych), co prowadzi do zabawnych sytuacji.

Serial jest bardzo przerysowany i co chwila w kierunku widza jest puszczane oko. Co jakiś czas pojawiają się zaimprowizowane teledyski, znacznie lepsze niż serialowy repertuar muzyków. W większej dawce niestrawny, ale jak już się przebrnie przez dość siermiężną formę, robi się zabawnie (a czasem przykro/zabawnie).

W ramach wisienki na torcie obejrzałam też pełnometrażowy film z jednym z muzyków z FotC, Jermainem. Lily, pełne kompleksów dziewczę pracujące w hamburgerowym fastfoodzie, zakochuje się w przychodzącym czasem młodzieńcu z grzywką. Młodzieniec na początku jest wprawdzie niezainteresowany uczuciowo, ale kiedy Lily wygrywa z (prawie) wszystkimi w grę komputerową, zaczyna się nieco interesować. Ponieważ ma niezałatwione porachunki ze znajomym z młodości, jedzie z Lily i jej bratem do rodzinnego domu, żeby wrogowi spuścić łomot. Film to typowy Sundance, leniwy, niespieszny, o ludziach, którzy mają problemy z wyrażaniem uczuć. Ładny, trochę pocztówkowych nowozelandzkich pejzaży, trochę introwertycznego patrzenia na buty i dojrzewania do życia z ludźmi.

Napisane przez Zuzanka w dniu niedziela kwietnia 18, 2010

Link permanentny - Kategorie: Oglądam, Seriale - Skomentuj