Wyobrażam sobie Aarona Eckharta jako Bellmana.
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Smuci mnie nader, że są dni (czasem kilka z rzędu), z których najcenniejszą wiedzą jest to, że jak coś jest fajne, to się mówi "czoko". Wyznam więc zamiast, że najnowszy Harry Hole nie powalił mnie na kolana. To bardzo przyzwoity tom, znacznie lepszy niż absurdalny poprzedni, kiedy nadludzkim wysiłkiem, mimo że nie miał szans i tak kilka razy. Ktoś zaczyna mordować policjantów, inscenizując ich śmierć w miejscach, w których przed laty zostały popełnione niewyjaśnione zbrodnie. Śledztwo po tym, jak kilka razy utyka w martwym punkcie, bezlitośnie wskazuje, że zawsze były w tych sprawach zaniedbania ze strony policji i że - choć to niespecjalnie medialne - psychopata jest w szeregach. Mimo że wiadomo, że Harry nie wróci, ekipa złożona z dawnego zespołu Harry'ego ciągle o nim mówi i bardzo potrzebuje go do rozwiązania sprawy. W tle ciągnie się dalej sprawa kartelu narkotykowego i jego powiązań z komisarzem policji, gładkolicym Bellmanem i z radą miasta w osobie seksownej pani radnej; wnioskuję, że będzie trzeci tom, żeby wszystkie sprawy wyszły na jaw.
Co mi się nie podobało - tak jak w poprzednim tomie autor szmacił Hole'a, tak tutaj bez większych problemów dopuszcza się zabicia osoby ważnej dla akcji. Zapewne ma to popchnąć śledztwo mocno do przodu, dokładając element zaangażowania osobistego, ale TAK SIĘ NIE ROBI. Druga wada - zwroty akcji i niedomówienia. Może dla świeżego czytelnika, który nigdy nie miał w ręku np. Deavera, to jest jakieś zaskoczenie, kiedy osoba leżąca w śpiączce, której imienia nikt nie wymienia, jednak okazuje się być kimś innym niż to niedomówienie sugeruje. Że nie każdy, kto dzwoni do drzwi, jest właśnie mordercą-zwyrodnialcem. Że śledztwo czasem wskazuje na podstawie fałszywych śladów na kozła ofiarnego i nie ma co w 2/3 książki wyciągać szampana, bo, koledzy policjanci i wy, konie, mamy go. Że autor wie więcej niż czytelnik i celowo trzyma czytelnika za brudną szybą, pokazując tylko wycinek rzeczywistości. A już scena w kościele - meh.
Inne tego autora tu.
#90