Myślisz, ze z racji kulawości mogę byc dr Housem polskiego internetu?
Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Jak już wspomniałam przy okazji Scrubsów, nie jestem fanką seriali medycznych. House ma medycyny dużo, bo w zasadzie każdy odcinek toczy się według schematu: przychodzi pacjent, co to nie wiadomo, co mu jest, House wynotowuje objawy, zespół robi analizy i do połowy, a czasem 3/4 odcinka zgadują, co to za egzotyczna choroba tym razem jest, przy czym zwykle House zgaduje najwcześniej, a potem dajem hinty, żeby reszta nadążyła. Dodatkowo pojawiają się zwykle dość obleśne wizualizacje tego, co choroba robi w środku pacjenta (typu coś obleśne smolistego wylewa się do naczyń krwionośnych albo coś pęka z obrzydliwym *plop*). Tyle na medyczny minus (w niektórych przypadkach zdarzało mi się nie patrzeć na ekran). Na plus - doskonały Hugh Laurie, grający tytułowego dr. House'a, niesamowicie egoistyczny, zarozumiały i bardzo tekściarski kulejący diagnostyk, uzależniony od środków przeciwbólowych, do tego dość różnorodny set aktorów drugoplanowych, służących do tego, żeby jeździć do domów pacjentów i znajdować potencjalne źródła chorób czy też do wzajemnego toczenia konfliktów i pokazywania kawałków życia osobistego oraz różnorodnych interakcji z Housem. Serial o wiele lepiej ogląda mi się z wikipedią pod ręką, co radziłabym i scenarzystom, bo po co wszyscy się mają męczyć cały odcinek, szukając diagnozy, skoro w wiki są już wszystkie opisane. Nie jestem szczególnie zachwycona, ale nie jest to bardzo zły serial.