Ta ruda metalówa, co ma bloga o gotowaniu
Manuela jest koordynatorką transplantacji w madryckim szpitalu. W 17-te urodziny nastoletniego syna, Estebana, zabiera go do teatru na przedstawienie z uwielbianą aktorką, Humą. W deszczu czekają na autograf, ale Huma odjeżdża, nie zwracając na nich uwagi. Esteban biegnie za taksówką i ginie pod kołami wyjeżdżającego zza zakrętu samochodu. Manuela nagle trafia w sytuację, którą przerabiała setki razy, szkoląc lekarzy - tyle że tym razem to ona musi podjąć decyzję o odłączeniu aparatury i pozwoleniu na pobranie organów do przeszczepów. Żeby poradzić sobie z żałobą, wraca do Barcelony, skąd 18 lat temu wyjechała w ciąży; chce opowiedzieć ojcu Estebana, że miał wspaniałego syna. Na miejscu wprawdzie nie znajduje ojca swego syna (zwiał do Ameryki Południowej), ale spotyka dawną trans-przyjaciółkę, Amparo, ciężarną siostrę zakonną, Rosę (jeszcze zupełnie niewinna Penelope Cruz) i wreszcie Humę, dla której zaczyna pracować.
Dla mnie najbardziej udany, najpełniejszy film reżysera. Miejscami przeraźliwie smutny, bo chyba najgorszą rzeczą dla rodzica jest patrzenie na śmierć swojego dziecka, miejscami uroczo pastiszowy i zabawny, campowo odjechany. Skonstruowany na zasadzie koła z powtarzającym się motywem narodzin i śmierci (jak "Drżące ciało"), twórczo rozwijający wątki z poprzednich filmów (matka-córka, transplantacja z "Kwiatu mego sekretu"). Nieustająco mnie wzrusza od lat, oglądałam go chyba już z 8 razy. I pewnie jeszcze nie raz obejrzę.
Inne filmy Almodovara.